Polska obrona przeciwpancerna. Wojna w Ukrainie pokazała, że mamy za mało broni

Polska ma za mało broni przeciwpancernej. Nagłaśniane przez MON zakupy – choć zasadne – nie zaspokajają potrzeb naszej armii, a rodzime programy budowy nowoczesnych PPK (przeciwpancernych pocisków kierowanych) utknęły w miejscu. W rezultacie, w przypadku wybuchu wojny, polscy żołnierze mogą napotkać spore trudności w zatrzymaniu czołgów wroga.

Jedna z wizualizacji polskiego niszczyciela czołgów, przygotowana przez koncern MBDA
Jedna z wizualizacji polskiego niszczyciela czołgów, przygotowana przez koncern MBDA
Źródło zdjęć: © MBDA
Łukasz Michalik

26.10.2023 | aktual.: 26.10.2023 17:54

Wojna w Ukrainie dobitnie pokazała, jak ważna jest wielowarstwowa obrona przeciwpancerna. Pokazała również, jak wielkie jest zużycie przeciwpancernych pocisków kierowanych, a zarazem jak ważne jest nasycenie nimi walczących oddziałów.

Przeniesienie ukraińskich doświadczeń na polski grunt prowadzi do ponurych wniosków: w kwestii broni przeciwpancernej Wojsko Polskie jest obecnie dramatycznie niedozbrojone, a nagłaśniane przez MON zakupy przeciwpancernych pocisków kierowanych są kroplą w morzu potrzeb.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ile PPK ma Wojsko Polskie?

Pomijając całkowicie przestarzałe, opracowane w latach 60. PPK 9M14 Malutka, stanowiące - jako system 9P133 Malutka - uzbrojenie ostatnich, przeciwpancernych BRDM-ów 2, Wojsko Polskie ma obecnie do dyspozycji dwa przeciwpancerne pociski kierowane – Spike i Javelin. Oba są uznawane za bardzo dobrą, nowoczesną i skuteczną broń. Na czym zatem polega problem?

Jest nim znikoma liczba zarówno wyrzutni, jak i pocisków. PPK Javelin zostały zamówione w 2020 roku dla WOT-u. Zamówiono wówczas 60 wyrzutni i 180 pocisków. Kolejna umowa została podpisana w lutym 2023 roku i dotyczy 50 wyrzutni oraz 500 pocisków. Daje to łącznie 110 wyrzutni i 680 pocisków.

BRDM-2 po wystrzeleniu PPK Malutka
BRDM-2 po wystrzeleniu PPK Malutka© MON

Nieco więcej jest w Wojsku Polskim wyrzutni PPK Spike. Pierwsze umowy dotyczące dostaw tej broni podpisano już w 2002 roku, a w Polsce – na izraelskiej licencji – ruszyła produkcja pocisków. W rezultacie w latach 2004-2013 Wojsko Polskie otrzymało 264 wyrzutnie i 2675 pocisków, a na mocy umowy z 2015 roku zamówiono kolejne 1000 pocisków.

Daje to łącznie – dla całych Wojsk Lądowych – 264 wyrzutnie i 3675 pocisków, z których nieujawniona część została zapewne zużyta w czasie ćwiczeń. Sytuacja staje się jeszcze mniej korzystna, gdy uwzględnimy, że istotna część wyrzutni Spike’ów trafiła do wojsk aeromobilnych, które chyba jako jedyne nie mogą narzekać na brak środków przeciwpancernych.

Wieża ZSSW-30

Dopiero w połowie 2023 roku ruszyło kolejne postępowanie, którego celem jest nabycie większej liczby wyrzutni Spike’ów i pocisków w nowocześniejszej, aktualnej wersji Spike LR/LR2.

Poprawę sytuacji przyniesie dopiero przyjęcie do służby bojowych wozów piechoty Borsuk, uzbrojonych w wieżę ZSSW-30, z 30-milimetrową armatą i podwójną wyrzutnią pocisków Spike LR. Ta sama wieża będzie montowana także na Rosomakach.

Wskaźnik koszt/efekt

Aby zrozumieć, jak dramatycznie małą liczbę stanowią – łącznie – 374 wyrzutnie i 4355 pocisków (w praktyce mniej), wystarczy sięgnąć po amerykańskie dane dotyczące pomocy dla Ukrainy.

Do września 2023, według jawnych danych Departamentu Obrony, same tylko Stany Zjednoczone dostarczyły Ukrainie "ponad 10 tys. systemów Javelin i ponad 80 tys. innych systemów przeciwpancernych i amunicji do nich". Pomoc Wielkiej Brytanii to - według szacunków na październik 2023 r. - ponad 10 tys. pocisków Javelin i Brimstone, a także ponad 5 tys. wyrzutni NLAW.

Próbę kompleksowego podsumowania polskiej obrony przeciwpancernej podjął Maksymilian Dura z Defence24. Ekspert zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię – wspomniane PPK to broń bardzo dobra, bardzo skuteczna, ale zarazem bardzo droga – cena pocisku to ok. 80-100 tys. dol. Niszczenie nimi lekko opancerzonych celów czy różnych pojazdów byłoby zwyczajnym marnotrawstwem.

Rażenie takich celów na krótkich dystansach – rzędu kilkudziesięciu do kilkuset metrów – zapewniają proste granatniki przeciwpancerne, jak RPG-7, RPG-76 Komar, którego zapasy zostały przez Polskę przekazane Ukrainie, czy kupione dla WOT-u granatniki M72 LAW.

(…) kiedy Ukraińcy broniąc swojego kraju niszczą tysiące czołgów i pojazdów, to w Polsce musimy mieć pełną świadomość, że przez obecną politykę prowadzoną w Siłach Zbrojnych RP, my takich zdolności nie posiadamy.

Maksymilian DuraDefence24

Polski pocisk przeciwpancerny Pirat

Wyzwaniem jest skuteczne niszczenie podobnych celów na nieco większych dystansach. W tę właśnie niszę idealnie wpasowuje się opracowany przez zakłady Mesko PPK Pirat – naprowadzany laserem, stosunkowo tani pocisk przeciwpancerny. Opracowano go w Polsce, razem z wyrzutnią i laserowym wskaźnikiem celów, kompatybilnym ze standardem NATO.

Problem w tym, że – po przeprowadzeniu trzy lata temu testów fabrycznych, potwierdzających skuteczność broni – program jest w zawieszeniu. Przetestowano nawet strzelanie z platformy bezzałogowej, jak robot bojowy Perun.

Polski przemysł zrobił, co mógł: niskim kosztem opracował broń na światowym poziomie, w ramach programu APR (Amunicja Precyzyjnego Rażenia) budując kierowane laserem pociski artyleryjskie 155 mm i moździerzowe 120 mm, a także – bazujący na tych samych rozwiązaniach technicznych – pocisk przeciwpancerny Pirat.

Pirat jest gotowy do produkcji od 2020 roku, ale MON – zamawiając drogie PPK za granicą - z nieznanych przyczyn nie podejmuje tematu, ignorując pytania i poselskie interpelacje.

Poza ćwiczeniami "Złamana akacja", ostatnia deklaracja w tej sprawie pochodzi ze stycznia 2023 roku, kiedy ówczesny rzecznik Agencji Uzbrojenia, ppłk Krzysztof Płatek, zapewniał podjęcie tematu Pirata w najbliższych miesiącach i przeprowadzenie przez wojsko testów tej broni.

Warto zauważyć, że Javeliny dla WOT-u zamówiono bez ich testowania. Tymczasem, zgodnie z porozumieniem zawartym podczas targów MSPO 2023 przez Polską Grupę Zbrojeniową i Javelin Joint Venture, ich produkcja ma ruszyć w Polsce w ciągu najbliższych kilku lat.

NATO kontra czołgi

Omawiając niedostatki polskiej obrony przeciwpancernej, warto jednak umieścić ją w nieco szerszym kontekście. Jest nim natowska koncepcja, zakładająca rażenie broni pancernej przeciwnika nie tylko na linii styczności wojsk, ale na całej głębokości jego ugrupowania, do szczebla dywizji (czy nawet armii) włącznie.

Pomysł ten narodził się jeszcze w czasie zimnej wojny i wynikał z liczebnej przewagi bloku wschodniego w broni konwencjonalnej. Aby ją zniwelować, Zachód założył, że rosyjskie czołgi należy zwalczać nie tylko w bezpośredniej walce, ale także dziesiątki kilometrów od linii frontu, rażąc przemieszczające się, kolejne tzw. rzuty strategiczne wraz z odwodami.

To właśnie w tym celu powstały różne systemy uzbrojenia – od PPK, poprzez artylerię lufową i rakietową, po śmigłowce szturmowe, samoloty A-10 Thunderbolt II i inne samoloty dysponujące szerokim wachlarzem broni o zasięgu od kilkudziesięciu do ponad 100 km.

Dzięki temu docierające w rejon styczności wojsk kolejne oddziały nieprzyjaciela miały być maksymalnie osłabione, wykrwawione jeszcze przed wejściem do walki i niezdolne do przełamania obrony NATO.

Latające wyrzutnie PPK

W koncepcję tę wpisuje się zamówienie przez Polskę 96 śmigłowców AH-64E Guardian Apache, będących szczytową formą rozwoju wyspecjalizowanej broni przeciwpancernej.

Ich uzbrojenie w postaci pocisków AGM-114 Hellifire, a zwłaszcza nowych i dysponujących większym zasięgiem AGM-179 JAGM, pozwoli na zniszczenie dowolnego czołgu na dystansie od 8 (JAGM) do nawet 16 (JAGM-MR) kilometrów.

Pociski przeciwpancerne Hellfire zostały zamówione także dla śmigłowców AW149, które – choć nie jest to ich główną rolą i nie do takich zadań zostały zaprojektowane – będą miały możliwość niszczenia czołgów.

Rakietowy niszczyciel czołgów Ottokar-Brzoza

Wisienką na torcie jest w tym przypadku program Ottokar-Brzoza, czyli program budowy nowoczesnego polskiego niszczyciela czołgów. W kontekście kontrowersji, związanych z zamawianiem za granicą różnych systemów przeciwpancernych "z półki", bez żadnych korzyści dla polskiego przemysłu, program Ottokar-Brzoza można uznać za przeprowadzony wzorcowo.

Harmonogram zakłada, że jeszcze w bieżącym roku do Wojsk Lądowych trafią na testy pierwsze prototypy nowej broni. Niszczyciel bazuje na produkowanym w Hucie Stalowa Wola pojeździe Waran (korzystającym z czeskiego podwozia Tatra 815-7) i będzie uzbrojony w pociski Brimstone – opracowane w Wielkiej Brytanii, ale częściowo produkowane w polskich zakładach Mesko.

Zasięg tej broni, sięgający 12 km, i możliwości Brimstone’ów, pozwalające na wystrzeliwanie pocisków bez widoczności celu sprawiają, że Ottokar-Brzoza może okazać się bardzo skuteczną bronią, zdolną do niszczenia czołgów wroga bez wystawiania się na jego ogień.

Polskie pułki przeciwpancerne

Plany MON-u zakładają, że niezależnie od wyposażenia w broń przeciwpancerną jednostek zmotoryzowanych i zmechanizowanych, każda dywizja będzie dysponować dodatkowym pułkiem przeciwpancernym, uzbrojonym w nowe niszczyciele czołgów.

Pierwsza taka jednostka, 14. Pułk Przeciwpancerny, została utworzona w Suwałkach. Kolejny pułk przeciwpancerny, wchodzący w skład 1. Dywizji Piechoty Legionów, będzie tworzony w Wielbarku.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie