iTunes Store - ziemia obiecana

iTunes Store - ziemia obiecana

iTunes Store - ziemia obiecana
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
23.02.2012 12:59, aktualizacja: 23.02.2012 14:03

Oto jest, nadeszła upragniona chwila. Po cichu, na kilka dni przed premierą iPhone’a 4S uzyskaliśmy pełny dostęp do usługi iTunes Store. Ziściły się najskrytsze marzenia użytkowników – możemy kupować muzykę! Ale czy chcemy?

Ponad pięć lat temu, przez makosferę przetoczyła się wielka i głośna akcja. Użytkownicy mieli już dość ówczesnego autoryzowanego dystrybutora, firmy SAD i złodziejskich, jak twierdzili, cen produktów Apple. Lekarstwem na bolączki polskich macuserów miało być bezpośrednie wkroczenie na rynek firmy Apple. Chcieliśmy kupować bez pośredników. Chcieliśmy korzystać ze wszystkich dostępnych w innych krajach usług. Chcieliśmy Apple Store i iTunes. No to mamy. Czy nam się podoba?

Taki rozwój wydarzeń przewidywałam od dość dawna. Dawałam nawet temu wyraz narażając się na niewybredne komentarze bojowników o dostęp do usług. W pojęciu wielu użytkowników, nadejście wielkiego Apple miało rozwiązać wszelkie problemy, obniżyć ceny, sprawić, że na ustach dyskryminowanych polskich macuserów zagości pełen błogości uśmiech. Pięć lat później, dostaliśmy to, czego oczekiwaliśmy. I zamiast okrzyków radości, usłyszeć można było falę gniewnych pomruków rozczarowania. Bo wcale nie jest taniej. Tylko niech mi ktoś wyjaśni, czemu miałoby być?

Za towary i usługi się płaci…

Jeśli ktoś się spodziewał, że ścieżki muzyczne, które w innych krajach kosztują odpowiednio 7. pensów i 99 centów, w Polsce kosztować będą 59 groszy, to rzeczywiście miał powody do rozczarowania. Można odnieść wrażenie, że niektórzy sądzili, że iTunes to taki zintegrowany z OSX Torrent, z którego łatwo i przyjemnie można sobie ściągać fajne kawałki prawie za darmo. iTunes to usługa, Apple Store to sklep, który zdecydowanie nie zajmuje się działalnością charytatywną na rzecz użytkowników internetu. Za towary i usługi się płaci. Jedna rzecz, to chcieć. Zupełnie inna – wiedzieć czego się chce.

Stosunek ceny do możliwości nabywczych klientów nigdy nie był w Polsce specjalnie atrakcyjny. Co tu dużo kryć - w porównaniu do naszych kolegów z Unii Europejskiej, możemy naprawdę niewiele. W Anglii czy w Niemczech, przeciętny zjadacz chleba może kupić kilka albumów miesięcznie, zupełnie nie dostrzegając ubytku w budżecie. W Polsce, przeciętny zjadacz chleba nie będzie myślał nawet o kupowaniu muzyki czy książek, bo ma pilniejsze wydatki na głowie –. książki do szkoły, buty na zimę czy rachunek za ogrzewanie. Smutne, ale prawdziwe.

Tak samo ma się sprawa z całą resztą dóbr luksusowych i nie mówię tutaj o drogim sprzęcie i gadżetach. Mówię o muzyce, książkach, filmach –. generalnych wytworach kultury. W przeciętnym gospodarstwie domowym niewiele jest na nie miejsca, zdecydowanie mniej, niż w innych krajach. Na produkcie wytworzonym przez artystę musi zarobić wytwórnia lub wydawca, dystrybutorzy, sprzedawcy, agencje ochraniające własność intelektualną, a na samym szarym końcu twórca, ze swoimi dziesięcioma procentami od sprzedanego utworu czy książki.

Jest jednak nadzieja, ponieważ dystrybucja elektroniczna utworów i publikacji jest dużo tańszym przedsięwzięciem, niż wytworzenie fizycznego, namacalnego produktu. Dzięki temu, artysta zarabia więcej na swoim utworze, a konsument otrzymuje produkt relatywnie tańszy, choć pozbawiony walorów fizycznych.

Razem z udostępnieniem pełnej oferty iTunes uzyskaliśmy również dostęp do iBook Store, chociaż polskich książek w nim jak na lekarstwo. I znów powtarza się ten sam schemat –. nawet, jeśli książki trafią do tego kanału dystrybucji, nie będą za darmo. Uściślając – za darmo będzie można ściągać książki self-publisherów, udostępniane w ramach promocji. Regularne wydawnictwa nadal będą pobierać opłaty, niewiele niższe, niż za wydania papierowe.

Już w tej chwili, mamy przecież swój własny iBook Store, o którym niewiele słychać w kręgach, w których powinno być o nim głośno, czyli w świecie iUrządzeń. Mowa o platformie Virtualo.pl, która posiada nawet własną, moim zdaniem całkiem udaną, aplikację do czytania książek na iPhone’ach i iPadach. Aplikacja ta umożliwia dodatkowo czytanie publikacji zabezpieczonych Adobe DRM, czyli najpopularniejszym DRM na polskim rynku. Wiele dyskusji toczyło się o aplikacji iBooks, natomiast nikt nie pokusił się o zaprezentowanie alternatywy, którą jest właśnie aplikacja Virtualo. Ceny, jakie oferuje platforma są i będą podobne do tych, z którymi spotkamy się w przyszłości w iBook Store.

O czym to świadczy? Najwyraźniej o tym, że chcemy czegoś nieco na wyrost. Dla zasady. Jak instalowanie MS Office’a do napisania listy zakupów i piraconego Photoshopa do przycięcia obrazka. Bo dużo i dobre i ma te menu i jeszcze całą masę ustawień. I wszyscy mają i trzeba mieć. Bez względu na to, czy jest to nam do czegoś potrzebne, czy nie. Czasem warto mierzyć oczekiwania potrzebami, a potrzeby zasobnością portfela. Nie twierdzę, że pełen dostęp do usług zintegrowanych z systemem jest nam niepotrzebny. Wręcz odwrotnie –. z czasem, gdy sytuacja okrzepnie, nauczymy się z nich rozsądnie korzystać. I dokonywać konsumenckiego wyboru – czy chcemy trzymać w ręku płytę w okładce i papierową książkę, czy też wystarczy nam elektroniczna wersja produktu. Do tego czasu powinniśmy jednak oswajać się z tą metodą dystrybucji – w końcu nie tylko Apple dostarcza elektronicznego contentu. Już w tej chwili dostępne mamy elektroniczne magazyny, gazety, książki i muzykę. Dużo łatwiej było nam się przestawić na kupowanie
aplikacji z App Store, niż książek w formie ebooków. Może zatem aplikacja jest dla nas artykułem wyższej potrzeby, niż książka czy album, które dostępne są również w nielegalnych kanałach dystrybucji?

Tak czy inaczej, dotarliśmy do ziemi obiecanej i bardzo mnie ciekawi, jaki będzie dalszy ciąg tej historii. Wiem jak sytuacja rozwinęła się w krajach, które dużo wcześniej rozwinęły rynek publikacji elektronicznych. Tam ebook, to po prostu książka. Kupony na muzykę przyczepiane są do butelek Coca-Coli. Każda większa księgarnia posiada internetowy sklep z ebookami, każdy większy sklep ma mniej lub bardziej udany outlet z muzyką online. Internet uczy niecierpliwości i rozleniwia. Słysząc muzykę, czytając recenzję, chcemy natychmiast mieć produkt. Teraz. Właśnie zaspokojenie tej potrzeby gwarantuje dystrybucja internetowa. Trzeba tylko pamiętać, że klikanie w „Kup Teraz”. powoduje uszczuplenie konta. Za wirtualny towar płacimy wirtualnymi pieniędzmi i czasem bardzo łatwo się zapomnieć.

Większy popyt, niższa cena

Osobiście zachęcam do odwiedzania internetowych sklepów i zapoznania się z ich ofertą. Wiele z nich oferuje udogodnienia w postaci dedykowanych aplikacji dla użytkowników iUrządzeń –. chociażby wspomniane wcześniej Virtualo.pl. Nie zawsze uda się nam zaoszczędzić, jednak wybierając mądrze, możemy wygospodarować w domowym budżecie finansowe zaplecze przeznaczone na zakup muzyki i książek.

Apple najwyraźniej tak uważa, w przeciwnym razie nie uzyskalibyśmy pełnego dostępu do oferowanych przez nie usług. Za jakiś czas zapomnimy, że kiedyś nie było w Polsce iTunes Store i Apple Store. To naturalna kolej rzeczy. A większy popyt na usługi, z reguły oznacza obniżenie cen. Jeśli więc pokażemy, że jesteśmy zainteresowani elektronicznym towarem, możemy się spodziewać, że otrzymamy go w korzystniejszej cenie. Nie wspominając już o tym, że łatwo się do takich usług przyzwyczaić. Osobiście nie pamiętam już, kiedy kupiłam album w sklepie. Książki czasem jeszcze kupuję papierowe, ale zawsze wożę ze sobą Pana Kindle. A tam znajduje się cała biblioteka. Na wyciągnięcie ręki.

Kinga Joanna Ochendowska

Źródło artykułu:imagazine.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)