I nie będziesz pisał na iPadzie!

I nie będziesz pisał na iPadzie!

I nie będziesz pisał na iPadzie!
Źródło zdjęć: © chip.pl
09.04.2013 13:27, aktualizacja: 09.04.2013 15:47

Zupełnie nie interesuje mnie, co mają w tym zakresie do powiedzenia redakcyjni koledzy. Wszyscy, jak tam po drugiej stronie elektronicznego papieru siedzicie, zapisujecie WERSALIKIEM nowe przykazanie: "I nie będziesz pisał na iPadzie!"

Już słyszę oburzone głosy. Jak to?! Nie pisać na iPadzie? Przecież na iPadzie pisze się świetnie! Ma wspaniałą klawiaturę dotykową, zewnętrzną też można dokupić. Po co by je produkowali, gdyby na iPadzie nie można było pisać? I te wszystkie edytory: Pages, iAWriter –. cudowne!

Wyjaśniam –. nie mówię, że na iPadzie nie da się pisać. Owszem, da się. Nawet całkiem komfortowo. Mówię tylko, że dla polskiego użytkownika, iPad nie jest właściwym narzędziem do pisania. Co najwyżej, można na nim zapisać listę zakupów, czy krótką notatkę. Do własnego użytku. Dlatego mam dreszcze na plecach gdy słyszę, jak nasi redaktorzy zachwalają czytelnikom korzyści, płynące z iPadowych edytorów. Mam dreszcze, bo oczyma wyobraźni widzę wyszczerzonych czytelników, sięgających po swoje tablety i klepiących kilku stronnicowe teksty. W towarzystwie autokorekty i błogiej nieobecności słownika. I boję się, że będę je musiała czytać.

Jakiś czas temu obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Do akcji włączyły się również duże portale, zwracając uwagę na problem polskich znaków w Internecie, zaś znani muzycy próbowali odśpiewać swoje utwory bez użycia liter takich jak: ł czy ż. Oczywiście, wyszło całkiem zabawnie, mało kto zwrócił jednak uwagę na prawdziwy powód takiego stanu rzeczy. A jest on prosty: technologia przychodzi do nas głównie z krajów anglojęzycznych, przez co nasze znaki diakrytyczne nie otrzymują właściwego wsparcia.

Część z Was pamięta początki Internetu w Polsce i wie, że nie było wtedy innego wyjścia, jak nauczyć się pisać bez polskich znaków. Używanie ich powodowało, że na ekranie odbiorcy tekstu pojawiały się charakterystyczne ”krzaczki”, uniemożliwiające czytanie. Oczywiście, dziś jest to problem marginalny, ale tendencja pozostała –. zwłaszcza przy nazewnictwie plików, które nie zawsze są właściwie interpretowane przez serwery.

Nie musimy już przejmować się wcale kwestiami, które kiedyś spędzały nam sen z powiek –. taką wersją kodową na przykład. Plikami wymieniamy się spokojnie i w większości przypadków nie ma problemów z przeniesieniem tekstu z komputera na komputer. Jedna z kwestii pozostaje jednak niezmienna - brak właściwych i dobrze przygotowanych słowników. Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu. Jedynym edytorem, który posiada właściwą dla naszego języka bazę słownikową, jest Microsoft Word! Samego Microsoftu można nie lubić i uznawać za herezję używanie produktów tej firmy, nie zmienia to jednak faktu, że ich pakiet biurowy jest na rynku najlepszy.

Wszyscy popełniamy błędy –. ortograficzne, gramatyczne czy interpunkcyjne. I zdarza się to coraz częściej. Przyczyny ten stan rzeczy ma proste – poprawnej pisowni uczymy się czytając poprawne teksty. W dzisiejszych czasach, czytając głównie przygotowane bez właściwej staranności „teksty z Internetu”, chcemy czy nie, przyswajamy sobie błędną pisownię do tego stopnia, że przestajemy zauważać błędy. Ten problem dotyczy nie tylko zwykłych „czytaczy”, ale również korektorów, edytorów i nauczycieli, którzy poprawiając uczniowskie wypociny korzystają ze słowników. Po co, skoro są nauczycielami i pisownię wyrazów powinni znać na pamięć? Ano dlatego, że po kilku latach przyglądania się błędom w zeszytach sami nie są pewni, jak wyraz należy zapisać. Dlatego słowniki są podstawową pomocą naukową.

O tym, że każdy tekst, który wysyłamy z naszego komputera powinien być poprawny, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dlatego warto jest korzystać w pracy z właściwych narzędzi. Takich, które uwzględniają naszą kulturę językową. Narzędzi do pisania jest na rynku mnóstwo i zachodnie serwisy słusznie przekonują o ich zaletach. Tak długo jednak, jak długo nie posiadają one natywnego wsparcia dla języka polskiego, są one dla nas zupełnie nieużyteczne. No chyba, że mamy olbrzymią samokontrolę i tekst przed wysłaniem oddajemy do sprawdzenia komuś innemu. Bo jak wiadomo –. we własnym tekście błędy dostrzega się najtrudniej.

Obraz
© (fot. Apple)

Apeluję zatem, żebyśmy wybierali właściwe narzędzia i brali poprawkę na to, że zachodnie serwisy posługują się głównie językiem angielskim, do którego słowniki i narzędzia lingwistyczne są powszechne. Słownik systemowy zaś, którego używać możemy w wielu programach, nie jest najlepszej jakości. Nie jest więc rzeczą uczciwą przekonywanie czytelników, że najlepszym rozwiązaniem jest używanie iAWritera, ponieważ świetnie synchronizuje się z iCloudem i Dropboxem. Owszem, synchronizuje się świetnie. Ale nie to jest główną funkcją edytora. Wierzcie mi, wiem co mówię.

Weźcie również pod uwagę standardy pisania i to, że określone instytucje –. redakcje, wydawnictwa, urzędy – oczekują przesłania im tekstu we wskazanym i z góry ustalonym formacie. Nie każdy czytelnik jest literatem komputerowym i nie każdy zdaje sobie z tych niuansów sprawę. Przekonwertowany tekst nie zawsze wygląda tak, jakbyśmy sobie tego życzyli i nie zawsze przedstawia nas w najlepszym świetle.

Dlatego, jeśli nasza samokontrola szwankuje i zdarza się nam walnąć „byka”, lepiej używać produktu sprawdzonego i utrzymującego właściwy standard.

Tak po prostu, dla pewności. A pisanie na iPadach i (sic!) iPhone’ach odłóżmy do czasu, kiedy będą one dostosowane do naszych językowych potrzeb.

Microsoft Word, czy nawet Libre Office to dobre, sprawdzone narzędzia, które warto polubić. Wręcz należy. Będą nam za to wdzięczni ludzie, którzy czytają nasze CV czy próbki tekstów. I może sprawić, że nie wylądują one od razu w koszu.

Warto? No pewnie, że tak.

Kinga Ochendowska

Źródło artykułu:imagazine.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (29)