Artyleryjska rewolucja. Bóg wojny strzela i widzi coraz dalej

Ukraińska artyleria na froncie
Ukraińska artyleria na froncie
Źródło zdjęć: © Getty Images | Ukrinform / Future Publishing
Łukasz Michalik

15.09.2024 13:34, aktual.: 15.09.2024 16:09

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Zachodnia artyleria lufowa ma obecnie zasięg około 30-40 km. Dzięki specjalnym pociskom można strzelać nieco dalej, ale to najnowsze prace konstruktorów broni pozwolą, by pociski artyleryjskie niszczyły cele odległe o 100 i więcej kilometrów. Na naszych oczach dzieje się artyleryjska rewolucja, a "bóg wojny" staje się coraz potężniejszy.

Artyleria była przed wiekami nazywana "ostatecznym argumentem królów" (łac. ultima ratio regum). Napis ten – niekiedy w nieco zmienionej formie - zdobił niegdyś armaty królów Francji i Prus, choć rola artylerii na polu walki była setki lat temu mniejsza, niż współcześnie.

Dziś nie bez powodu artylerię nazywa się "bogiem wojny". Walki w Ukrainie pokazują, że to właśnie ogień artyleryjski odpowiada – w zależności od źródeł – za 60-80 proc. strat w ludziach i sprzęcie. To artyleria rozstrzyga losy bitew i kampanii.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Konfrontacja artylerii zachodniej i rosyjskiej pokazuje przy tym, że Zachód – mimo nieznacznie tylko większego kalibru swoich najbardziej rozpowszechnionych haubic (155 mm kontra 152 mm w sprzęcie rosyjskim) – opracował i wdrożył broń strzelającą wyraźnie dalej od rosyjskich odpowiedników.

Zasięg stosowanej bojowo artylerii

Najpowszechniej stosowane rosyjskie haubicoarmaty kalibru 152 mm, 2S3 Akacja, mają zasięg ognia 19-20 km. Bezwieżowy system artyleryjski 2S5 Hiacynt strzela na około 28 km, a 2S19 Msta na 24-29 km. Systemy o większym zasięgu, porównywalnym z zachodnią artylerią, jak 2S35 Koalicja-SW, której próby państwowe zakończyły się w 2023 roku, są na razie bardzo nieliczne.

Zachodnie haubicoarmaty 155 mm z lufami o długości 52 kalibrów takie jak Krab, PzH 2000, AS90, FH77BW Archer czy Caesar mogą prowadzić ogień na odległość do ok. 30 km. Wartość tę można zwiększyć do mniej więcej 40 km stosując amunicję z gazogeneratorem.

Nie jest to dodatkowy napęd, ale rozwiązanie niwelujące zawirowania powietrza powstające za lecącym pociskiem, dzięki czemu rośnie jego zasięg. Większy zasięg jest jednak w tym przypadku okupiony mniejszą masą ładunku bojowego i – na dużych dystansach – mniejszą celnością.

Do Ukrainy dotarły także w niewielkich ilościach specjalne pociski, zapewniające zasięg ok. 60 km. Jest to osiągane na różne sposoby – amerykański pocisk M549A1 ma dodatkowy napęd rakietowy, a szwedzko-amerykański M982 Excalibur wysuwane powierzchnie aerodynamiczne.

Aktualnym używanym bojowo rekordzistą jest włosko-niemiecki Vulcano 155 GLR – zoptymalizowany aerodynamicznie kształt i mniejszy kaliber pocisku ograniczają opory powietrza, co pozwala na uzyskanie zasięgu rzędu nawet 70-80 km.

Przełomowe prace Geralda Bulla

Nie jest to jednak szczyt możliwości nowoczesnej artylerii. Choć próby zwiększenia zasięgu strzału prowadzono od zawsze, za współczesny przełom można uznać osiągnięcia Geralda Bulla, kanadyjskiego inżyniera zajmującego się balistyką.

Opracowana przez niego w latach 70. XX wieku haubica GC-45 pozwalała na prowadzenie ognia na dystansie 30-40 km (odpowiednio dla zwykłych pocisków i amunicji z gazogeneratorem), gdy zasięg ówczesnej artylerii był o około 10 km mniejszy.

To właśnie GC-45 – choć wyprodukowana w niewielkiej liczbie egzemplarzy (część trafiła m.in. do Iraku) – wyznaczyła kierunek rozwoju nowoczesnej artylerii, zwiększając zasięg ognia dzięki wydłużeniu lufy i dopracowaniu amunicji.

Rekordowa donośność współczesnej artylerii

Współcześnie kluczowi producenci systemów artyleryjskich i amunicji kontynuują ten kierunek rozwoju, zwiększając w eksperymentalnych haubicach długość lufy, wzmacniając ich konstrukcję czy udoskonalając ładunki miotające, aby uzyskać wzrost ciśnienia gazów prochowych, przekładający się na większą prędkość pocisku i jego zasięg.

Dobrym przykładem są tu testy prowadzone przez koncern Rheinmetall w RPA, gdzie rozwijana jest amunicja o wydłużonym zasięgu Assegai V-LAP (VelocityEnhanced Artillery Projectile), pozwalająca na strzelanie na odległość 80 km. Jeszcze lepszy rezultat uzyskał brytyjski koncern BAE Systems, raportujący o uzyskaniu dla amunicji kalibru 155 mm zasięgu 100 km.

Podobne prace prowadzili także Amerykanie w ramach programu Extended Range Cannon Artillery (ERCA), jednak w poszukiwaniu oszczędności prace zostały na początku 2024 roku zatrzymane. Podczas testów uzyskano zasięg ognia rzędu 110 km.

Rozpoznanie równie ważne jak zasięg strzału

Aby rosnący zasięg artylerii miał realne znaczenie, konieczne jest stosowanie odpowiednich do niego środków rozpoznania, pozwalających na wykrycie i identyfikację celów z odległości dziesiątek kilometrów.

O ile w przypadku statycznych obiektów rolę tę może pełnić rozpoznanie satelitarne, to dla ruchomych celów – jak – konieczna jest możliwość obserwacji prowadzonej w czasie zbliżonym do rzeczywistego. Rolę tę może pełnić lotnictwo, radary artyleryjskie czy coraz powszechniej stosowane i dysponujące coraz lepszymi środkami obserwacji bezzałogowce.

Dlatego tak ważne jest, aby wraz z rosnącym zasięgiem strzału "bóg wojny" mógł "widzieć" na coraz większe odległości. Dobrym przykładem jest tu Polska, która – wraz z rosnącymi możliwościami własnej artylerii lufowej i rakietowej – stopniowo udoskonala także środki rozpoznania.

Do radarów artyleryjskich RZRA Liwiec czy dronów FlyEye dołączyły drony klasy MALE, jak Bayraktar TB2 czy (na razie leasingowane) MQ-9A Reaper - choć bywają one promowane jako maszyny uderzeniowe, ich najważniejszą rolą na współczesnym polu walki jest właśnie rozpoznanie. Docelowo wykrywanie i wskazywanie statycznych celów na dalekich dystansach będzie możliwe także dzięki polskiemu rozpoznaniu satelitarnemu.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski