Zachodnie podzespoły w rosyjskiej broni. Bez zewnętrznej pomocy Rosja jest bezsilna
"Kapitaliści sami sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy" – miał powiedzieć przed laty Władimir Iljicz Uljanow, nazywany również Leninem. Nawet jeśli autentyczność tego cytatu jest nieco wątpliwa, dobrze oddaje on aktualną współzależność rosyjskiej armii i przemysłu oraz zachodnich technologii. Bez szerokiego dostępu do zachodniego sprzętu rosyjska armia byłaby niezdolna do działania.
19.11.2022 | aktual.: 19.11.2022 13:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czołg T-72 to wiekowa, produkowana od 1973 r. konstrukcja. Mimo to jego zmodernizowana, nowa wersja, czyli T-72B3, jest uważana za bardzo udaną i ciągle groźną na współczesnym polu walki. Rosyjscy inżynierowie nie szczędzili trudów, by w starą, pancerną "skorupę" tchnąć nowe życie.
Rosyjskie czołgi zostały dostosowane do nowej, skuteczniejszej amunicji, mają zmodernizowany automat ładowania, poprawioną stabilizację armaty, a przede wszystkim gruntownie unowocześnione wyposażenie optoelektroniczne. Takie właśnie czołgi strzelają teraz do Ukraińców. Gdyby nie praca francuskich inżynierów, przez pół doby – a jesienią i zimą przez jej większą część – byłyby bezużyteczne.
Francuska termowizja w rosyjskich czołgach
Wszystko za sprawą tego, co stanowi fundament skuteczności współczesnych czołgów: systemu kierowania ogniem. W T-72B3 nosi on nazwę Sosna-U, a w jego skład wchodzi modułowy, dzienno-nocny celownik. Jego kluczowym komponentem jest opracowana przez francuski koncern Thales kamera termowizyjna III generacji Catherine-FC o rozdzielczości 758×576 pikseli.
Bez niego rosyjska załoga widziałaby w nocy głównie niewyraźny szum, bo termowizory produkcji rosyjskiej nie dość, że zapewniały bardzo złą jakość obrazu, to na dodatek były bardzo awaryjne, czego przykładem są choćby niesławne kamery Agawa.
Choć rosyjski koncern Rostiech od dwóch lat chwali się, że opanował produkcję termowizorów budowanych wyłącznie z rosyjskich komponentów, które faktycznie działają, to rosyjskie pakiety modernizacyjne konsekwentnie wykorzystują francuską elektronikę.
Dotyczy to nie tylko czołgów T-72B3. Podzespoły takie jak celowniki Sosna-U i ESSA czy przyrząd obserwacyjny dowódcy Sokolnyj Głaz są budowane z wykorzystaniem kamer Thalesa i montowane również w czołgach T-80BWM, T-90A czy T-90M.
Rosyjskie okręty z zagranicznym napędem
Ale nie tylko rosyjskie wojska lądowe wiele zawdzięczają Zachodowi. Dotyczy to także okrętów pływających pod banderą z krzyżem św. Andrzeja.
Podczas wojny w Ukrainie rosyjska marynarka wojenna zapewniła Rosjanom wiele bolesnych kompromitacji, jak zatopienie krążownika Moskwa, rozstrzelanie nowoczesnej korwety lądowym zestawem rakiet niekierowanych czy śmiały rajd bezzałogowców na Sewastopol. Mimo to Rosja konsekwentnie stara się rozbudowywać i unowocześniać swoje siły morskie.
Obok wcielania do służby kolejnych okrętów podwodnych, jak zbudowane w Petersburgu "Warszawianki" (projekt 636.3), buduje m.in. nowoczesne, niewielkie, ale silnie uzbrojone korwety typu Bujan-M (projekt 21631), ostrzeliwujące niedawno Ukrainę pociskami Kalibr. Rosja ukończyła już 12 z 15 planowanych jednostek tego typu.
Jak ujawniło śledztwo przeprowadzone przez redakcję "Die Welt", pod ich pokładami pracują solidne, niemieckie silniki. To technologia opracowana przez koncern Deutz AG, dostarczona rosyjskim stoczniowcom już po nałożeniu na Rosję sankcji, spowodowanych zajęciem Krymu w 2014 r.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że Deutz AG zdecydowanie odcina się od współpracy z Rosjanami, a niemiecka technologia nie jest dostarczana do Rosji bezpośrednio, ale przez łańcuch firm zarejestrowanych m.in. na Łotwie. Oficjalnie najnowsze korwety Bujan-M mają silniki CHD620 dostarczone przez chińską firmę Henan Diesel Engine Industry. W praktyce jest to kopia – być może nielicencyjna - niemieckiego silnika TBD620.
Paliwo dla rosyjskich samolotów
Równie wiele kontrowersji wywołuje kwestia rosyjskiego paliwa lotniczego. Rosja eksportuje wprawdzie wielkie ilości węglowodorów, ale kupuje od zagranicznych partnerów produkty będące wynikiem ich przetwarzania, jak choćby kondensat gazowy. Sprzedaje go należąca do koncernu BASF firma Wintershall Dea, dostarczająca ten półprodukt rosyjskiemu koncernowi Gazprom.
Ten – jak wynika ze śledztwa prowadzonego przez "Der Spiegel" – używa go do produkcji paliwa lotniczego, którego drogę udało się prześledzić z pól gazowych w zachodniej Syberii, poprzez rafinerię w Omsku, do rosyjskich baz lotniczych, jak Morozowsk czy Bałtimor pod Woroneżem. To lotniska, z których startują samoloty atakujące Ukrainę, jak Su-24M czy Su-34.
Jak ustalił "Le Monde", podobną drogę przechodzą półprodukty dostarczane przez francuski koncern Total Energies. W praktyce oznacza to, że rosyjskie lotnictwo atakuje Ukrainę, mając w zbiornikach paliwo, które powstało dzięki współpracy z zachodnimi firmami.
Wintershall Dea w oficjalnym komunikacie odrzuca próbę takiej interpretacji swoich działań. Jednocześnie zaznacza, że nie może zagwarantować, że dostarczane Rosjanom surowce będą wykorzystywane wyłącznie do celów cywilnych.
Bezcenna elektronika
Wojna w Ukrainie dostarcza niezliczonych dowodów na intencjonalną lub nieświadomą współpracę zachodniego przemysłu z Moskwą i jej sojusznikami. Dostarcza ich analiza przejętego przez Ukraińców sprzętu albo szczątków pocisków rakietowych czy dronów, które niekiedy udaje się zhakować i przechwycić bez najmniejszych uszkodzeń.
Dotyczy to choćby irańskiego drona Mohajer-6, który lata dzięki austriackiemu silnikowi Rotax 912 (od lat z jakiegoś powodu są na zachodzie Europy masowo kradzione przez nieznanych sprawców), a 75 proc. jego elektroniki powstało w Stanach Zjednoczonych. Zagraniczne pochodzenie ma część podzespołów elektronicznych śmigłowców Ka-52, a rosyjskie pociski manewrujące, jak Ch-101, wyszukują swoje cele za sprawą importowanego modułu nawigacyjnego SN-99.
Takie przykłady można mnożyć niemal w nieskończoność, czego podjęła się organizacja Conflict Armament Research. Jej raport wskazuje na co najmniej 650 zachodnich podzespołów zidentyfikowanych w rosyjskim sprzęcie zdobytym lub zniszczonym przez Ukraińców.
Warto podkreślić, że zachodni podzespół w rosyjskiej broni nie zawsze musi oznaczać, że jego producent współpracuje z reżimem Putina. Odkąd Rosja porzuciła własne sny o produkcji zaawansowanych mikroprocesorów (w tym celu usiłowano wykupić zamkniętą fabrykę AMD z Drezna), a chipy rodzimej produkcji (powstały dzięki pomocy tajwańskiego koncernu TSMC) okazały się kompromitująco mało wydajne, trwa rozpaczliwa akcja pozyskiwania zachodniej elektroniki wszelkimi możliwymi metodami.
Niezbędne dla przemysłu zbrojeniowego układy są wyciągane z importowanych pralek czy sprzętu AGD, a Szwecja musiała niedawno zmierzyć się z plagą kradzieży fotoradarów. Jak ustaliły szwedzkie media, w taki sposób rosyjscy "turyści" zdobywają kamery, wykorzystywane do budowy wojskowych dronów.
Sankcje działają
Rosyjska desperacja mogłaby zostać uznana za zabawną, gdyby nie fakt, że wszystkie te zabiegi służą jednemu celowi – próbie reanimacji rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, który w wyniku sankcji zderzył się z realiami: Rosja, mimo mocarstwowych ambicji i butnej retoryki, jest uzależniona od zewnętrznych rozwiązań.
Dotyczy to zarówno konsumenckiej elektroniki, bez której nie może żyć nawet minister Ławrow, kolei czy branży energetycznej, mających problemy po wycofaniu się z Rosji Siemensa, ale także dotychczasowego oczka w głowie rosyjskich władz i powodu do narodowej dumy, czyli sektora zbrojeniowego.
Brak zachodnich technologii oznacza dla niego nieuchronny regres, a w konsekwencji stopniowy powrót do starszych, mniej wymagających od strony technologicznej modeli uzbrojenia.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski