Polska to militarna potęga? Jak na razie tylko na papierze
Od lat władze przedstawiają ambitne plany, dotyczące zakupów sprzętu wojskowego. Część z nich wynika z przyjętego planu modernizacji technicznej, inne są doraźną próbą możliwie szybkiego podniesienia zdolności polskich sił zbrojnych. Warto jednak zauważyć, że – choć w niektórych przypadkach decyzje zapadły lata temu – nowego sprzętu, o którym tak wiele się mówi, wciąż nie ma.
01.07.2022 | aktual.: 01.07.2022 23:01
Plan modernizacji technicznej, przyjęty na lata 2021-2035, zakłada bardzo poważne wzmocnienie polskiego wojska. Przeznaczone na to środki – 524 mld złotych – robią wrażenie, podobnie jak lista programów modernizacyjnych i sprzętu, który trafia lub ma trafić do polskich żołnierzy.
W połączeniu z deklaracjami, dotyczącymi wzrostu liczebności polskiej armii do 350-400 tys., tworzy to obraz militarnej potęgi, którą Polska jeszcze nie jest, ale w niedalekiej przyszłości – jak wynika z deklaracji rządzących – będzie.
Dostawy polskiego sprzętu
Nieodłączną częścią tych reform jest techniczna modernizacja wojska – wymiana starego sprzętu na nowy, a także dostarczenie zupełnie nowych rodzajów i typów uzbrojenia. Warto zauważyć, że sprzęt zamówiony w polskich firmach zbrojeniowych jest stopniowo dostarczany do jednostek.
Dotyczy to m.in. armatohaubic Krab, karabinków Grot, moździerzy samobieżnych Rak, wyrzutni przeciwlotniczych Poprad, pocisków Piorun czy wyrzutni M903, wchodzących w skład zestawów Patriot (te ostatnie po wyprodukowaniu w Polsce zostały dostarczone nie do jednostki wojskowej, ale wysłane do Raytheon Technologies, który wykorzysta je do kompletowania zestawów przeznaczonych dla Polski).
Można przypuszczać, że opóźnienia nie wystąpią też w przypadku sprzętu, nad którym prace właśnie się kończą i który będzie niebawem, najprawdopodobniej przed końcem 2022 roku, gotowy do seryjnej produkcji. Dotyczy to m.in. polskiego bojowego wozu piechoty Borsuk czy systemu minowania narzutowego Baobab-K.
W takim kontekście największą słabością polskiego wojska wydają się nie braki sprzętowe, ale - o czym alarmuje choćby NIK - problemy kadrowe, istotne tym bardziej, że MON planuje sformowanie dwóch dodatkowych dywizji. Nakłada się na to kolejny, systemowy problem - brak wyszkolonych rezerw.
Zamówienia zagraniczne
Sprawę komplikuje jednak kwestia dostaw uzbrojenia, zamawianego u producentów zagranicznych. Jego część została zamówiona - co budzi słuszne kontrowersje - w trybie tzw. pilnej potrzeby operacyjnej, która może pojawić się w przypadku zaistnienia sytuacji wyjątkowej lub kryzysowej. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że o ile taki tryb zakupów może budzić wiele wątpliwości, trudno cokolwiek zarzucić samemu zamawianemu w taki sposób sprzętowi.
Deklarowane zamówienia to w większości – nie będzie w tym stwierdzeniu przesady – najlepszy obecnie sprzęt na świecie, technologiczna czołówka tego, co jest oferowane na globalnym rynku sprzętu wojskowego. Pewne zalety ma także fakt, że większość tego sprzętu pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, co ułatwi jego współdziałanie choćby w zakresie świadomości sytuacyjnej czy wymiany danych i upraszcza współpracę z amerykańskim sojusznikiem.
Polskie zamówienia to nie tylko jakaś liczba egzemplarzy danego sprzętu, ale cały, kompletny system. Dobrym przykładem są tu choćby czołgi Abrams: kupujemy nie 250 Abramsów, ale (to bardzo istotna różnica!) zawierające taką liczbę Abramsów cztery bataliony czołgów – kompletne, gotowe do działania jednostki, z pojazdami dowodzenia, wozami ewakuacyjnymi czy środkami transportu.
Podobnie wygląda sytuacja w przypadku systemu Patriot. Same wyrzutnie i umieszczone w nich pociski są tu w gruncie rzeczy najmniej istotne. Kluczowy jest gotowy do działania system dowodzenia obroną przeciwlotniczą IBCS, z możliwością wpięcia do niego różnych sensorów (jak samoloty F-35 czy naziemne radary) czy efektorów (jak choćby pociski PAC-3 MSE).
Jest decyzja, nie ma sprzętu
Z tego punktu widzenia ogłoszone przez MON, gigantyczne zakupy nie wyglądają źle. Choć można mieć zastrzeżenia do trybu wyboru danego sprzętu, braku offsetu czy ograniczonego w wielu przypadkach zakresu współpracy polskiego przemysłu, te decyzje da się obronić.
Decyzje zapadły, w wielu przypadkach ogłoszono sukces, podpisano umowy i nawet wydano pieniądze, a sprzętu jak nie było, tak nie ma. Jest sprawą oczywistą, że duże ilości wojskowego sprzętu zazwyczaj nie czekają na nabywcę w magazynie (choć bywają od tej reguły wyjątki). Zazwyczaj zamówioną broń trzeba dopiero dopasować do polskich wymagań, wyprodukować i dostarczyć, co wymaga czasu.
Problem polega na tym, że decyzje podejmowane w trybie pilnej potrzeby operacyjnej miały ten czas oszczędzić. Wady tego rozwiązania (jak choćby brak przejrzystości procesu decyzyjnego czy ogromne kwoty przekazywane zagranicznym producentom) są powszechnie znane, jednak korzyści w postaci szybkiego dozbrojenia polskiego wojska na razie nie widać.
Na jaki sprzęt czekają polscy żołnierze?
Dlatego warto pokusić się o próbę podsumowania nagłośnionych medialnie decyzji, dotyczących zakupów sprzętu wojskowego czy realizacji programów modernizacyjnych. Na wspólnej liście znalazł się tu zarówno sprzęt zamówiony w ramach pilnej potrzeby operacyjnej, jak i ten, będący efektem wieloletnich analiz czy przetargów.
Cechą wspólną jest fakt, że polscy żołnierze w dniu pisania tych słów nie mogą z niego korzystać. Na co obecnie czeka polskie wojsko?
- Czołgi M1A2 Abrams (250),
- śmigłowce AW101 (4),
- śmigłowce AW149 (32),
- drony Bayraktar TB2 (24),
- pociski przeciwlotnicze CAMM (dla systemu Narew),
- samoloty F-35 (32),
- drony Gladius (zamówienie w Polsce),
- wyrzutnie rakiet HIMARS (18 zamówionych, 500 deklarowanych),
- fregaty Miecznik (3),
- zestawy przeciwlotnicze Patriot (6 baterii dla programu Wisła),
- drony MQ-9 Reaper (nieznana liczba).
Odrębną grupę stanowi sprzęt, o którym politycy na razie mniej lub bardziej otwarcie mówią, jednak nie ogłoszono konkretnej decyzji, dotyczącej zakupu. Są to m.in. południowokoreańskie kołowe transportery opancerzone, czołgi K2/K2PL, śmigłowce uderzeniowe AH-64E Guardian albo AH-1Z Viper, czy francuskie satelity rozpoznawcze.
Potęga liczb
Jeśli powyższe zakupy faktycznie zostaną zrealizowane, Polska będzie militarną potęgą. Samych czołgów będziemy mieli więcej, niż Niemcy, Francja i Hiszpania razem wzięte – docelowo co najmniej 800 sztuk.
Zakup 500 wyrzutni HIMARS sprawi, że polskie wojsko będzie miało więcej nie tylko od armii USA, ale od całej reszty świata – dla porównania, Bundeswehra ma obecnie 38 wyrzutni MLRS (to cięższe, gąsienicowe zestawy, przewożą 2 razy więcej pocisków od HIMARS-ów).
Podobnie wygląda kwestia artylerii lufowej. Docelowe 500 armatohaubic Krab – czyli liczba wynikająca z analiz Strategicznego Przeglądu Obronnego – to również niezwykła potęga.
Bundeswehra ma 108 haubic Panzerhaubitze 2000, Hiszpania 96 haubic M109A5, a Wielka Brytania 89 haubic AS90. Otwarte pozostaje pytanie, czy i kiedy docelowa liczba egzemplarzy zostanie zamówiona i dostarczona.
Zobacz także
Pojazdy MRAP – szybkie dostawy Cougarów
Na tym tle dość nietypowo prezentuje się jedyny, obok ubiegłorocznych dostaw przeciwpancernych pocisków kierowanych Javelin dla jednostek WOT, faktycznie realizowany program modernizacyjny. 8 grudnia 2021 roku MON podpisał umowę na dostawę 300 amerykańskich samochodów Cougar.
Są to wyspecjalizowane pojazdy MRAP – opancerzone samochody zbudowane tak, aby przetrwać wybuch min czy improwizowanych ładunków wybuchowych. Ich budowa została podporządkowana celowi, jakim jest maksymalizacja szansy przeżycia załogi.
Ponieważ jest to sprzęt, którego Amerykanie mają w nadmiarze, koszt 300 pojazdów zamknął się w zaledwie 27 mln dolarów, co – jak za tyle niemal nowych MRAP-ów – jest kwotą bardzo niewielką.
W praktyce jest to cena rozkonserwowania zmagazynowanych pojazdów i pakietu szkoleniowego dla polskich użytkowników. W tym przypadku od podpisania umowy do fizycznej obecności zamówionego sprzętu w Polsce minęło zaledwie ponad pół roku.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski