Pancerne rozbrojenie. Wszyscy chcą mieć czołgi, ale najwięcej produkuje Rosja
Rosja mimo sankcji produkuje w dwa miesiące więcej czołgów (40-50), niż cała Europa przez rok. Brzmi szokująco? Być może, ale wojna za wschodnią granicą to nie czas na ignorowanie faktów. Czołgi są potrzebne tu i teraz, jednak Stary Kontynent – łącznie z Polską - niemal zatracił zdolności w dziedzinie ich produkcji.
Europa to kolebka broni pancernej, jednak – po ponad wieku panowania czołgów na polach bitew – państwa europejskie nie są w stanie produkować na wielką skalę czołgów podstawowych. Gospodarcza dywidenda, zapewniana przez 70 lat pokoju, wraz z dobrobytem przyniosła pancerne rozbrojenie.
W XXI wieku większość europejskich armii zmieniła swoją strukturę, stawiając na jednostki lekkie, konflikty asymetryczne i działania ekspedycyjne. Niestety, Władimir Putin dobitnie ogłosił koniec europejskiego snu o pokoju i bezpieczeństwie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dziś, gdy w wojnie na wschodzie – niczym w symulacjach rodem z zimnej wojny – ścierają się czołgi i jednostki zmechanizowane, Europa ponownie pokochała jednostki pancerne.
Zobacz także: Te czołgi sieją spustoszenie. Ile z nich rozpoznasz?
Problem w tym, że gdy stare czołgi są przekazywane do Ukrainy (gdyby nie wiekowy sprzęt z czasów zimnej wojny, nie byłoby czego przekazywać!), nowych nie ma kto wyprodukować. Tymczasem, powtarzane od początku wojny w Ukrainie doniesienia o końcu produkcji czołgów w Rosji, okazały się nieprawdą.
Nowe rosyjskie czołgi ciągle opuszczają linie produkcyjne, a obecna produkcja szacowana jest na 250-300 maszyn rocznie. Owszem, z powodu sankcji pojazdy mają braki choćby w kwestii noktowizji, a ich liczba - chodź spora - nie rekompensuje jakości, którą szczycą się zachodnie pojazdy. Kilkadziesiąt niedoskonałych czołgów może mieć jednak większe znaczenie na froncie niż futurystyczny Panther KF51 na promocyjnym filmie.
Europa - dawna potęga pancerna
Jeszcze mniej więcej ćwierć wieku temu sytuacja była odmienna. Wielka Brytania produkowała czołgi Challenger, Francja wdrażała ultranowoczesne wówczas Leclerki, Niemcy wypuszczali z fabryk tysiące Leopardów 2, a Włosi na eksport produkowali OF-40 i na własne potrzeby tworzyli czołgi Ariete.
Także Polacy na bazie T-72 opracowali swojego "Twardego", planując drogą kolejnych modernizacji dojść do etapu samodzielnie opracowanego i produkowanego "Goryla".
Własne projekty – choć ostatecznie nie weszły do produkcji – tworzyła również Hiszpania, a Szwecja eksperymentowała z serią futurystycznych czołgów przyszłości UDES. Nawet Szwajcaria, nieco wcześniej, próbowała zbudować następcę rodzimego, niezbyt udanego czołgu Panzer 68, rozwijając projekt Panzer 2000 (pozostał na deskach kreślarskich, nie doczekał się prototypu).
Jednocześnie byłe demoludy – z różnym efektem – rozwijały i unowocześniały postsowiecki sprzęt. Przykładem takich działań jest m.in. ciekawy, słowacki prototyp czołgu T-72M2 Moderna z dwiema armatami 20 mm po bokach wieży (różne warianty przewidywały jedną lub dwie armaty 20 lub 30 mm).
Warty uwagi jest również czeski T-72M4CZ, który zachowując sylwetkę sowieckiego protoplasty był w praktyce nowym czołgiem, w którym wymieniono 90 proc. części.
Cień dawnych zdolności
W latach 80. Polska była może nie czołgową potęgą, ale krajem zdolnym do licencyjnej produkcji czołgów i ich wszechstronnej modernizacji, a także z ambicjami i potencjałem do budowy własnego czołgu podstawowego.
Dobrym przykładem jest tu T-55AM Merida – przeprowadzona w latach 80., polska modernizacja starego T-55, która tchnęła w starą skorupę nowe życie. Czołg dostał nowoczesny układ kierowania ogniem, dodatkowe opancerzenie – zwykłe i reaktywne, układ samoobrony Bobrawa informujący o opromieniowaniu laserem i szereg drobniejszych usprawnień.
W trzy lata Polska zmodernizowała do tego standardu ponad 630 czołgów. Dla porównania – współczesna modernizacja T-72, prowadzona przez Bumar-Łabędy i poznańskie WZM, w ciągu czterech lat (2019-2022) przyniosła efekt w postaci 89 zmodernizowanych wozów T-72M1R. Średnio – 23 czołgi rocznie.
Polska, czyli jak po 30 latach próbujemy dogonić PRL
W takim kontekście warto przypomnieć, że Polska – poza wytwarzaniem pancernych "skorup" – jeszcze całkiem niedawno miała zdolności w zakresie produkcji czołgowych napędów. Warszawskie zakłady PZL Wola produkowały silniki z rodziny W-46-6 i z powodzeniem je udoskonalały. Niestety, zostały zamknięte w 2012 roku.
Decyzja ta zostawiła polską armię z około 600 czołgami T-72 i PT-91 "Twardy", których remont czy awaria silnika oznaczały konieczność sprowadzania podzespołów z zagranicy.
Z tego powodu zapowiedzi polityków, dotyczące produkcji czołgów K2 i serwisowania Abramsów w poznańskich Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych czy centrum serwisowego Leopardów w Bumarze należy traktować nie jako wprowadzenie do Polski nowej jakości, ale raczej jako przywrócenie zdolności, które na przestrzeni lat zostały utracone.
O tym, jak głęboka była to zapaść, boleśnie przypominają losy podwozia do armatohaubicy Krab: próbowaliśmy je sklecić przez ponad dekadę, by ostatecznie sięgnąć po rozwiązanie z Korei. Jakkolwiek gorzko by to brzmiało, współczesna Polska z trudem i wielkim kosztem będzie w kwestii czołgów próbowała wrócić do stanu z czasów PRL-u.
Europejskie rozbrojenie
Pod tym względem nie odstajemy od reszty Europy. Europejska produkcja czołgów (z wyłączeniem Turcji i Ukrainy) to obecnie 30-50 maszyn rocznie. Tak oceniane są aktualne zdolności Niemiec, które po wprowadzeniu w Europie monokultury Leoparda 2, są obecnie jedynym państwem Starego Kontynentu produkującym klasyczne, gąsienicowe czołgi podstawowe.
Niemiecki potencjał oceniany jest na więcej – nawet 300 czołgów rocznie – lecz rozwinięcie produkcji wymaga nie tylko inwestycji, ale przede wszystkim czasu.
O skali europejskiego rozbrojenia dobitnie świadczy fakt, że od 2007 roku czołgów nie produkuje już nawet Francja – zamawiane obecnie maszyny Leclerc rénové (XLR) to pakiety modernizacyjne dla wyprodukowanych wcześniej maszyn.
Ograniczona liczba ulepszonych egzemplarzy zaniepokoiła Paryż na tyle, że w oczekiwaniu na "eurotank", czyli tworzony wraz z Niemcami czołg MGCS, rozważane jest wdrożenie rozwiązania pomostowego - pokazanego na targach Eurosatory 2018 czołgu EMBT, będącego połączeniem kadłuba Leoparda 2A7V i zmodernizowanej wieży z czołgu Leclerc.
Nawet Wielka Brytania, przez dziesięciolecia konsekwentnie utrzymująca czołgową odrębność, zaznaczoną bruzdowanymi armatami czołgów Challenger (gdy cały świat stosuje armaty gładkolufowe), ma poważny problem. Brytyjczycy nie mają już zdolności w zakresie produkcji czołgowych armat i – o czym pisał Przemysław Juraszek – myśląc o następcy Challengera 2 będą zmuszeni importować niemieckie armaty Rheinmetall L55A1.
"Jak się nie ma, co się lubi…"
W praktyce w kwestii nowych czołgów Europa stała się – przynajmniej w najbliższych latach – zakładnikiem Niemiec. Nawet zakładając najlepsze chęci, skala niemieckiej produkcji jest jednak obecnie zbyt mała w stosunku do potrzeb.
Nieadekwatny w stosunku do bieżących potrzeb jest także harmonogram przyszłościowego, europejskiego czołgu MGCS. Sprzęt ten, o ile w ogóle powstanie, być może faktycznie będzie supernowoczesną, pancerną bestią. Problem w tym, że przekonamy się o tym około 2040 roku.
Tymczasem, jako państwo graniczące z Rosją i bezpośrednio zagrożone w wyniku jej agresywnej polityki, potrzebujemy czołgów tu i teraz. Nadzieję na szybkie tempo dostaw daje nie najbliższe sąsiedztwo, ale państwa leżące po drugiej stronie globu – Korea Południowa i Stany Zjednoczone.
W takim kontekście zbrojeniowe decyzje Polski – ale także m.in. zamawiającej Abramsy Rumunii – przestają wydawać się emocjonalnym kaprysem czy efektem niechęci do kooperacji w ramach kontynentu. Warszawa i Bukareszt z powodu geografii nie mają tego komfortu, co np. Oslo, decydujące się na dostawy 54 nowych Leopardów 2A7NO w latach 2026-2031. Zamawiamy broń od tych, którzy są w stanie szybko ją dostarczyć.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski