Rosyjskie militarne nowości to projekty z czasów ZSRR
Przez długie lata władze Rosji pielęgnowały mit "drugiej armii świata". Elementem tego mitu była broń przedstawiana jako najnowocześniejsza i górująca nad konkurencyjnym sprzętem z Zachodu. Fakty są jednak inne, a niektóre z nowych wzorów rosyjskiej broni to odświeżone, kilkudziesięcioletnie projekty z czasów ZSRR.
21.01.2024 | aktual.: 21.01.2024 09:14
Przez kilkadziesiąt lat zimnej wojny rosyjski przemysł zbrojeniowy tworzył broń, będącą światową awangardą. Nowoczesne jak na swój czas samoloty, czołgi czy okręty podwodne przez długi czas utrzymywały techniczny balans mniej więcej w równowadze.
Zmiana nastąpiła dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, gdy walki nad Doliną Bekaa jednoznacznie pokazały supremację zachodniego sprzętu, techniki i sposobu walki. W kolejnych latach techniczna przepaść tylko się pogłębiała.
Mimo to spod ręki sowieckich inżynierów wychodziły projekty, które – choć nie doczekały się realizacji – były jak na swój czas ciekawe i innowacyjne.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Po niektóre z nich sięgnęła Rosja kilkadziesiąt lat później, adaptując projekty z czasów ZSRR do współczesnych potrzeb. Które z "nowych" rosyjskich broni powstały w ten właśnie sposób?
T-14 Armata, czyli nowa odsłona starego pomysłu
Sztandarowym przykładem projektu wyciągniętego z pokrytej pajęczynami szuflady wydaje się duma rosyjskiej broni pancernej – czołg T-14 Armata. Choć od prezentacji T-14 mija już dekada, czołg nie doczekał się, wbrew zapowiedziom rosyjskich decydentów, masowej produkcji.
Na przeszkodzie stoją problemy techniczne związane m.in. z napędem i choć co pewien czas Rosjanie przypominają o swoim najnowszym czołgu, to dominacja modeli T-72, T-80 i T-90 w rosyjskiej armii wydaje się jeszcze przez długie lata niezagrożona.
T-14 jest prezentowany jako konstrukcja niemająca odpowiedników w świecie (co częściowo jest prawdą, choć nie świadczy o jakości sprzętu), jednak Rosjanie nie wspominają, że jest to sprzęt bazujący na zmodyfikowanym i uproszczonym projekcie z lat 80.
W ich drugiej połowie sowieccy inżynierowie pracowali nad maszynami, które miały stanowić kolejną generację czołgów i zastąpić eksploatowane w latach 80. konstrukcje. Powstał wówczas projekt eksperymentalnego czołgu Obiekt 187, rozwinięty następnie do pojazdu o nazwie Obiekt 195, który zmaterializował się po postacią jeżdżącego prototypu na przełomie wieków.
Maszyna korzystała z wielu podzespołów T-72, jednak miała bezzałogową wieżę i trzyosobową załogę umieszczoną w kadłubie. Choć jej rozwój został wstrzymany około 2008 roku, zaledwie dwa lata później pojawiła się koncepcja budowy czołgu T-14, a w 2013 roku Rosja ujawniła swoją najnowszą broń, czerpiącą z rozwiązań przetestowanych właśnie w Obiekcie 195.
Zobacz także
Lotnictwo wojskowe bez nowych konstrukcji
Głęboko w latach 80., a nawet 70., tkwią także produkowane obecnie, rosyjskie samoloty bojowe, które bazują na zmodernizowanym Su-27. Choć był udaną konstrukcją, był zarazem samolotem dużym, ciężkim i dwusilnikowym – i takie są jego wszystkie wersje rozwojowe, jak Su-30, Su-35 czy Su-34.
Rzutuje to na skalę produkcji, cenę maszyn i możliwości rosyjskiego lotnictwa, które nie dysponuje obecnie nowoczesnymi, lżejszymi samolotami o możliwościach zgodnych z wymogami współczesnego pola walki.
MiG-29 jest obecnie maszyną mocno przestarzałą, jego wariant rozwojowy MiG-35 nie doczekał się produkcji seryjnej (poza kilkoma egzemplarzami dla zespołu akrobacyjnego) ani zamówień zagranicznych, a "lekki" Su-75 pozostaje na razie niewiadomą.
W ślimaczym tempie prowadzona jest także produkcja potencjalnego następcy maszyn z rodziny Su-27, czyli samolotu Su-57. Jeśli aktualna skala produkcji (pojedyncze egzemplarze rocznie) zostanie utrzymana, "nowy" rosyjski samolot bojowy zdąży się zestarzeć, zanim zastąpi eksploatowane obecnie, starsze konstrukcje.
W rezultacie – to sytuacja podobna jak w przypadku czołgów – mimo istnienia potencjalnego następcy, rosyjskie lotnictwo wojskowe przez długie lata pozostanie uzależnione od samolotów, zaprojektowanych jeszcze w latach 70. XX wieku.
Nowy okręt, stary projekt
Odwołania do starego projektu nie zabrakło również w przypadku przedstawienia planu budowy nowego rosyjskiego lotniskowca typu CATOBAR. Następca niesławnego Admirała Kuzniecowa, którego prowadzony od lat remont ciągle nie może się zakończyć, ma być konstrukcją bazującą na opracowanym w latach 80. okręcie projektu 1143.7, czyli lotniskowcu typu Uljanowsk.
Projekt okrętu będącego odpowiednikiem budowanych wówczas przez Stany Zjednoczone jednostek typu Nimitz pokazuje ówczesne ambicje radzieckiej marynarki wojennej, a zarazem – bo budowę okrętu rozpoczęto i prowadzono do rozpadu ZSRR – możliwości jej przemysłu stoczniowego.
Obecne zdolności Rosji są zaledwie cieniem dawnego imperium, stąd zapowiedzi dotyczące zamiaru zbudowania nowego, dużego lotniskowca z napędem jądrowym wydają się bardziej przekazem propagandowym, przeznaczonym na użytek wewnętrzny, niż prezentacją faktycznego planu rozwoju rosyjskiej floty.
O jej kondycji lepiej niż deklaracje Kremla świadczą fakty, jak choćby remont krążownika atomowego Admirał Nachimow, którego Rosjanie nie mogą zakończyć od 1999 roku.
Ewolucja pocisków balistycznych
W świetle najnowszych doniesień z Ukrainy interesująco prezentuje się także jedna z superbroni Putina, czyli hipersoniczny pocisk Ch-47M2 Kindżał. Możliwości pocisku, którym przez kilka lat Putin straszył świat, zostały zweryfikowane podczas wojny w Ukrainie.
Początkowo Kindżały atakowały ukraińskie cele bez żadnych przeszkód, a Ukraińcy, dysponujący wówczas sprzętem przeciwlotniczym o sowieckiej proweniencji przyznawali, że są bezradni. Przełom nastąpił wraz z pojawieniem się systemów Patriot, które – choć same nie są najnowszą bronią – z Kindżałami poradziły sobie doskonale.
Odnalezienie przez Ukraińców głowic Kindżałów, które nie wybuchły, pozwoliło na zbadanie budowy tej broni. Okazuje się, że – to przypuszczenie ukraińskich specjalistów – hipersoniczny Kindżał jest owocem długiej ewolucji sowieckich pocisków balistycznych i można w nim znaleźć szczegóły konstrukcyjne pochodzące jeszcze z opracowanego w latach 80. systemu Toczka-U.
To właśnie te detale, związane z rozmieszczeniem układu inicjującego wybuch i ładunku bojowego, sprawiają, że niektóre z Kindżałów po uderzeniu w cel nie wybuchają.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski