Rosja naśladuje Polskę? Chce mieć podobne samoloty
Zakup przez Polskę lekkich samolotów bojowych FA-50 wpisuje się w światowy trend. Obecnie wiele państw jest zainteresowanych takimi maszynami. Należy do nich także Rosja, która – wyciągając wnioski z wojny w Ukrainie – odczuwa obecnie potrzebę posiadania lekkich i tanich samolotów bojowych. Ze względu na problemy techniczne sięga po pomysły sprzed ponad 40 lat.
12.04.2024 | aktual.: 12.04.2024 16:04
O rosyjskich planach dotyczących nowego samolotu poinformował jako pierwszy – powołując się na własne źródła w "kompleksie wojskowo-przemysłowym" – rosyjskojęzyczny serwis Chersoń News. Choć do informacji publikowanych przez Rosjan należy podchodzić z dużą rezerwą, doniesienia o pomyśle na nową maszynę spotkały się ze sporym zainteresowaniem.
Jego podłożem jest nie tyle zwrot Moskwy ku samolotom klasy FA-50, gdyż to ogólnoświatowy trend, czego przykładem, poza eksportowym sukcesem południowokoreańskiego FA-50, są zamówienia na maszyny takie jak PAC JF-17 Thunder, Hongdu JL-10 czy programy budowy na własne potrzeby maszyn pokroju AIDC T-5 (Tajwan) czy TAI Hürjet (Indie).
W takim kontekście zdziwienie budzi jednak zamiar zbudowania przez Rosję nowej konstrukcji na bazie rozwiązań zastosowanych w starych samolotach MiG-23 i MiG-27. Co to za sprzęt?
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Znak czasów – zmienna geometria skrzydeł
Samoloty MiG-23 i MiG-27 zostały opracowane na przełomie lat 60. i 70. XX wieku. MiG-23 powstał jako maszyna myśliwska, ale jego rozwój i powstanie wariantów szturmowych doprowadziły do powstania na ich bazie myśliwca bombardującego MiG-27, w którym większy nacisk położono na atakowanie celów naziemnych.
Samoloty te wyróżniają się – co było dość popularnym rozwiązaniem w czasach, gdy powstawały – zmienną geometrią skrzydeł. Podobne rozwiązanie znajdziemy w innych maszynach z tamtej epoki, np. w rosyjskich Su-22, Tu-26, amerykańskch F-111, B-1 i F-14, czy europejskim samolocie Panavia Tornado.
Dzięki możliwości zmiany geometrii maszyna z rozłożonymi skrzydłami ma dobre właściwości pilotażowe przy niskich prędkościach lotu. Jednocześnie – po złożeniu skrzydeł – może zmienić swoją charakterystykę na lepiej dostosowaną do lotów z dużymi prędkościami.
MiG-23 miał 16,7 m długości, rozpiętość skrzydeł od 7,8 m (złożone) do 14 m (rozłożone), a jego maksymalna masa startowa sięgała 18 ton. Samolot mógł latać na wysokości do 18 km i rozpędzał się do prędkości Mach 2,35.
Jego produkcję zakończono w połowie lat 80. Maszyny tego typu służyły m.in. w polskim lotnictwie. Jeden ze stacjonujących u nas rosyjskich MiG-ów 23 zapisał się przy tym w historii jako samolot, który bez pilota przeleciał nad połową Europy.
Sprzęt za drogi dla Rosji
Warto zadać sobie pytanie, jaki jest sens wracania do archaicznych projektów, które – nawet po unowocześnieniu – nadal pozostaną archaiczne? Na trop odpowiedzi naprowadza analiza opublikowana w serwisie Defence 24.
Jak zauważa jej autor Maciej Szopa, MiG-23 i MiG-27 były ostatnimi produkowanymi na dużą skalę rosyjskimi samolotami bojowymi, napędzanymi przez jeden silnik. Późniejsze konstrukcje – jak MiG-29 i jego warianty rozwojowe (wliczając "nowego" MiG-a 35), a zwłaszcza Su-27 i jego głębokie modernizacje w postaci samolotów Su-30, Su-34 i Su-35 – to duże, stosunkowo drogie, a zarazem kosztowne w eksploatacji maszyny, na które Moskwę po prostu nie stać.
Sytuacji nie poprawia fakt, że ich teoretyczni następcy w postaci Su-57 oraz nieco mitycznego MiGa-41, to również duże, dwusilnikowe samoloty, na które Rosję nie stać tym bardziej. Ten sam problem występuje zresztą w innych rodzajach broni – nawet były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew zauważył, że np. czołg T-14 Armata to kosztowny sprzęt na defilady, a do walki służą zmodernizowane T-72.
Problemy rosyjskiego przemysłu lotniczego
Próbą ucieczki są projekty lekkich, a zarazem nowoczesnych maszyn, jak Su-75. Biorąc pod uwagę stan rosyjskich biur projektowych, których personel po prostu wymiera ze starości, nie wykształciwszy odpowiednio licznych następców, od jego opracowania do oblotu, testów i w końcu gotowości operacyjnej mogą minąć długie dekady.
Tymczasem Moskwa potrzebuje samolotów na już, bo jej lotnictwo bojowe zostało poważnie przetrzebione nad Ukrainą. Na liście potwierdzonych strat znajdziemy m.in. 31 samolotów Su-25, 14 Su-24, 11 Su-30, 25 Su-34 i 7 Su-35. Do tego stan pozostałych maszyn na skutek intensywnej eksploatacji jest prawdopodobnie coraz gorszy, a możliwości produkcyjne w zakresie części, silników czy całych samolotów mniejsze od potrzeb.
Wynika to m.in. z ograniczonego dostępu Rosji do wysokiej klasy zachodnich obrabiarek. Współczesny samolot bojowy to nie stary czołg, gdzie dospawanie antydronowej "klatki" i obłożenie pancerzem reaktywnym tworzy maszynę może nie nowoczesną, ale wystarczającą do walki w myśl przypisywanych Józefowi Stalinowi słów "ilość to też jakość".
Groźne bomby szybujące
Ostatnie miesiące wojny w Ukrainie pokazały, że – wobec kryzysu ukraińskiej obrony przeciwlotniczej – znaczenie odzyskało rosyjskie lotnictwo, zasilane dużą liczbą funkcjonalnych odpowiedników bomb JDAM-ER, czyli rosyjskich pakietów UMPK. To broń, której – mimo chałupniczego wykonania – nie należy lekceważyć. Pakiet UMPK zmienia zwykłą, swobodnie opadającą bombę w broń o dwie klasy lepszą: bombę kierowaną, a zarazem szybującą.
Ta druga cecha przekłada się na zasięg rzędu dziesiątek kilometrów, co pozwala rosyjskim samolotom na atakowanie bez narażania się na ogień obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu. Ukraińskie zestawy średniego zasięgu – NASAMS, Patriot, IRIS-T SLM czy S-300 – są na wagę złota, dlatego z reguły działają odsunięte od linii frontu, chroniąc kluczowe obiekty w głębi kraju. Możliwości skutecznego przeciwdziałania nie ma również, bardzo nieliczne, ukraińskie lotnictwo.
Tanie i produkowane w znacznej liczbie bomby szybujące pozwoliły Rosji na skuteczne atakowanie m.in. ukraińskich umocnień i – dosłownie – wybombardowanie w nich drogi dla oddziałów lądowych. Ta metoda, choć dość kosztowna i powolna, jest jednak skuteczna i pozwoliła Rosji w ostatnich miesiącach na kilka propagandowych (bo ich realne znaczenie jest marginalne) zwycięstw, ze zdobyciem Awdijiwki na czele.
Volksjäger Putina
W takich warunkach Rosja nie potrzebuje cennych Su-34 do niszczenia ukraińskich umocnień. Potrzebuje czegokolwiek, co jest w stanie unieść w powietrze bombę FAB z dospawanymi skrzydłami i w miarę szybko przelecieć z nią kilkaset kilometrów.
Jak zauważa Maciej Szopa, rolę tę mogłyby z powodzeniem pełnić większe bezzałogowce, ale – biorąc pod uwagę stan rosyjskiego przemysłu lotniczego – ich szybkie opracowanie jest mało prawdopodobne. Właśnie dlatego Moskwa może potrzebować samolotu, który publicysta Defence 24 określił nieco złośliwie mianem Volksjägera (myśliwca ludowego).
Nazwę tę nosiła jedna z nazistowskich Wunderwaffe – cudownych broni Hitlera opracowanych pod koniec II wojny światowej. Volksjäger, czyli Heinkel He 162, był odrzutowcem zbudowanym z możliwie dużym wykorzystaniem drewna. Miało to na celu oszczędzić deficyty surowcowe w Niemczech.
Według niemieckich planów maszyny miały być pilotowane przez masowo i pobieżnie szkolonych pilotów, którzy swoją liczbą mieli kompensować niedostatek wyszkolenia i brak jakiegokolwiek doświadczenia bojowego. Choć Volksjäger powstał za późno, aby odegrać jakąkolwiek rolę, sama konstrukcja była interesująca – łączyła prostotę z techniczną awangardą w postaci silnika odrzutowego.
Łabędzi śpiew rosyjskiego przemysłu lotniczego
Czy i kiedy Rosja – o ile przedstawiona idea w ogóle doczeka się realizacji – mogłaby zaprezentować współczesnego Volksjägera? Linie produkcyjne samolotów MiG-23 czy MiG-27 od dawna nie istnieją, a budowa nowej maszyny – nawet na podstawie starego projektu – to program zabierający lata, o ile nie dziesięciolecia.
Dlatego prawdopodobny wydaje się wariant, w którym pomysł budowy unowocześnionego MiGa-27 pozostanie jedynie desperackim aktem, pokazującym faktyczne możliwości rosyjskiego sektora lotniczego.
Wbrew propagandzie Kremla rosyjskie siły powietrzne znajdowały się na równi pochyłej już przed wojną w Ukrainie. Ta tylko przyspieszyła to, co nieuchronne, a przy okazji – za sprawą utraty klientów zagranicznych – odcięła przemysł lotniczy od ważnego źródła dochodu.
Choć potencjał rosyjskiego lotnictwa wciąż wystarcza do niszczenia Ukrainy, od miesięcy można zauważyć utratę wyszkolonej kadry, faktyczną zagładę lotnictwa pokładowego (utrata poligonu lotniczego NITKA, niekończący się remont lotniskowca Admirał Kuzniecow) i stopniowe wykruszanie się z linii maszyn, bazujących na projektach pamiętających wczesne lata 80. Innych – z wyłączeniem kilku Su-57 o wątpliwym potencjale bojowym – Rosja po prostu nie ma.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski