MiG‑29 zaatakował Rosjan zachodnią bronią. Został po nich krater

Ukraińcy wykorzystują swoją coraz skromniejszą liczbę samolotów bojowych do atakowania kluczowych pozycji Rosjan. Najpopularniejszą maszyną Ukraińców są samoloty MiG-29 zintegrowane z zachodnimi szybującymi bombami kierowanymi. Wyjaśniamy, z czego korzystają i jak to robią.

Efekt trafienia bombą kierowana pozycji Rosjan.
Efekt trafienia bombą kierowana pozycji Rosjan.
Źródło zdjęć: © X (dawniej Twitter) | OSINTtechnical
Przemysław Juraszek

30.07.2024 | aktual.: 30.07.2024 18:25

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ukraińskie lotnictwo dysponuje obecnie garstką samolotów sprzed rozpoczęcia wojny. Są to samoloty MiG-29, Su-27, uderzeniowe Su-24 oraz szturmowe Su-25. Rosjanie niestrudzenie na nie polują i niestety czasem udaje im się porazić prawdziwe maszyny zamiast makiet.

Sytuację mają poprawić dostawy samolotów F-16, których będzie mniej niż oczekiwano, najpewniej w związku z niedoborem wyszkolonych pilotów oraz Mirage 2000. Do tego czasu jednak Ukraina jest zmuszania wykorzystywać to co ma, a flota MiG-ów jest w najlepszym stanie poprzez odmłodzenie maszynami pochodzącymi ze Słowacji i Polski.

Ukraińskie MiG-i były widywane z bombami kierowanymi AASM Hammer, JDAM-ER oraz GBU-39 SDB. Są one montowane w improwizowany sposób na przejściówce obejmującej część pylonu z samolotu zgodnego ze standardem NATO i przymocowane do właściwego pylona MiG-a. Koordynaty celu są wgrywane jeszcze przed startem lub dodawane przez ukraińskiego pilota ręcznie poprzez dodatkowy tablet w kokpicie połączony z szyną uzbrojenia.

Sądząc po eksplozji na poniższym nagraniu w rosyjską pozycję trafiła cięższa bomba o wagomiarze przynajmniej 250 kg. To wskazuje na AASM Hammer bądź JDAM-ER.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Bomby kierowane JDAM-ER i AASM Hammer

JDAM-ER (Joint Direct Attack Munition - Extended Range) to zaawansowane bomby kierowane, które pozwalają na precyzyjne trafienie celów na dużą odległość. Wyposażone są w moduły nawigacji GPS oraz INS (Inertial Navigation System), co zapewnia dużą dokładność trafienia rzędu kilku metrów. Jeśli jednak w okolicy działają systemy walki elektronicznej zakłócające nawigację satelitarną, to ich precyzja ulega pogorszeniu.

Z kolei zasięg rzędu nawet 70 km zapewniają rozkładane skrzydła pozwalające bombie szybować po zrzuceniu z dużej wysokości. Jest to jednak problematyczne, ponieważ w takim przypadku nosiciel jest łatwo wykrywalny przez np. naziemne systemy przeciwlotnicze średniego zasięgu, zdolne zestrzeliwać samoloty na dystansie ponad 100 km.

Jedną z formą minimalizowania ryzyka jest lot na niskiej wysokości i wznoszenie się na krótko przed zrzutem bomb, co ma zapewnić im większy zasięg. W przypadku JDAM-ów będzie to tylko parę kilometrów, ale inaczej wygląda to w przypadku francuskich bomb AASM Hammer (Armement Air-Sol Modulaire Highly Agile Modular Munition Extended Range).

Korzystają też z tego Rosjanie

Wspomniane bomby są dodatkowo wyposażone w silnik rakietowy zapewniający w takich warunkach zrzutu zasięg aż 15 km. Dysponują też bardziej zaawansowanym zestawem głowic naprowadzających opartych o wiązkę lasera bądź sensor działający w podczerwieni, który widzi termiczny obraz celu. Tego typu głowice pozwalają trafić z dokładnością poniżej metra nawet ruchomy cel w każdych warunkach. Są one jednak drogie bądź wymagają obserwatora oświetlającego cel wiązką lasera.

Obydwa rodzaje modułów są przeznaczone do montażu na standardowych bombach lotniczych Mk 82/83/84 o masie kolejno 225 kg, 450 kg (tylko JDAM-ER) i 900 kg. Jest to bardzo skuteczne narzędzie, z którego korzystają także Rosjanie, masowo używając bomb FAB z modułami UMPK do bombardowania Ukraińców.

Przemysław Juraszek, dziennikarz Wirtualnej Polski

militariawojna w Ukrainiesamoloty wojskowe
Wyłączono komentarze

Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski