Białoruskie śmigłowce nad Polską. Dlaczego nie zostały wykryte?
Ministerstwo Obrony Narodowej potwierdziło, że białoruskie śmigłowce naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Potwierdzenie nastąpiło dopiero po analizie przeprowadzonej przez dowódców i szefów służb. Wyjaśniamy, dlaczego śmigłowce nie zostały wykryte przez radary.
02.08.2023 | aktual.: 02.08.2023 13:25
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"1 sierpnia 2023 r. doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie" – głosi oficjalny komunikat MON-u. Resort zaznacza, że strona białoruska informowała wcześniej o szkoleniowych lotach w pobliżu granicy.
Komunikat zawiera także wyjaśnienie, dlaczego pierwsza informacja DORSZ (Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych) zaprzeczała, by w ogóle doszło do wtargnięcia nad teren Polski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Informację tę oparto na danych z polskich systemów radiolokacyjnych, które w rejonie Białowieży nie odnotowały naruszenia granicy. Jak to możliwe? MON tłumaczy to przelotem śmigłowców na bardzo małej wysokości.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Jak ukryć się przed radarem?
To znana niemal od początku radiolokacji metoda, pozwalająca na uniknięcie albo znaczne opóźnienie wykrycia. Wynika ona ze sposobu, w jaki działa większość stacji radiolokacyjnych. Ich zasięg jest ograniczony horyzontem radiolokacyjnym, tworzonym przez krzywiznę Ziemi (co nie jest tożsame z horyzontem optycznym) i przeszkody terenowe. Dlatego im wyżej leci jakiś obiekt, tym łatwiej i z większej odległości można go wykryć.
Można to porównać do rozglądającego się człowieka – nawet wyposażony w dobrą lornetkę nie zauważy obiektów umieszczonych za nierównościami terenu, wysoką trawą czy różnymi przeszkodami. Dlatego punkty obserwacyjne są zazwyczaj ulokowane na jakimś podwyższeniu, aby zminimalizować ograniczenia, wynikające z ukształtowania terenu.
Dokładnie ta sama zasada obowiązuje w przypadku radarów – aby "widziały" dalej, umieszcza się je na wieżach, wzniesieniach czy masztach. Wysokość, na jaką można unieść antenę w taki sposób, jest jednak ograniczona i nie przekracza kilkudziesięciu metrów. Dlatego pokrycie przestrzeni powietrznej przez naziemne stacje radiolokacyjne nie jest pełne i zależy m.in. od wysokości, na jakiej porusza się dany obiekt.
Warto zaznaczyć, że wprowadzony od 2016 roku pionowy podział przestrzeni powietrznej zakłada, że dolny, kontrolowany sektor rozciąga się od 3 do 11 tys. metrów. W czasie pokoju nie prowadzimy stałego nadzoru przestrzeni powietrznej poniżej 3 km.
Dlatego lecące blisko ziemi białoruskie śmigłowce Mi-8 i Mi-24 mogły pozostać niewykryte przez radary. Warto przy tym podkreślić, że taki przelot był możliwy w warunkach pokoju – w czasie wojny niski lot wprawdzie opóźnia moment wykrycia, ale zarazem wystawia śmigłowce na ogień broni przeciwlotniczej bardzo krótkiego zasięgu (VSHORAD), jak polski system PSR-A Pilica czy MANPADS-y, jak Grom czy Piorun.
Niski lot to późniejsze wykrycie
Z ograniczeń systemów radiolokacyjnych od lat korzystają wojskowe śmigłowce czy samoloty (a także np. przemytnicy).
Dobrym przykładem są takie konstrukcje, jak opracowany w czasie zimnej wojny bombowiec B-1B, którego załogi ćwiczyły przeloty na wysokości 150 metrów, czy uderzeniowa Panavia Tornado IDS, mająca przenikać przez obronę przeciwlotniczą Układu Warszawskiego na wysokości kilkudziesięciu metrów.
Tak ryzykowne misje planowano właśnie dlatego, aby uniemożliwić lub maksymalnie opóźnić moment wykrycia. Czy zatem systemy radiolokacyjne są bezradne, a niski przelot to gwarancja bezkarności? Nie zawsze.
Wykrywanie zza horyzontu
Jednym z rozwiązań są radary pozahoryzontalne. To specjalne konstrukcje, zazwyczaj bardzo dużych rozmiarów, które "zaglądają" za krzywiznę ziemi, wykorzystując jonosferę i powierzchnię planety w roli ekranów, odbijających fale radiowe.
Dzięki temu zasięg takich naziemnych konstrukcji jest liczony w tysiącach kilometrów. Współczesnym przykładem takiego sprzętu jest rosyjska sieć radarów pozahoryzontalnych Woroneż (jeden znajduje się blisko polskiej granicy w Obwodzie Królewieckim), choć prawdopodobnie najbardziej znanym przedstawicielem konstrukcji tego typu jest słynne, zbudowane w pobliżu Czarnobyla i od lat wyłączone z eksploatacji "Oko Moskwy".
AWACS - radar na wysokości
Powszechniejszym rozwiązaniem od radarów pozahoryzontalnych są samoloty wczesnego ostrzegania, nazywane potocznie awacsami. To konstrukcje, które mogą wynieść duży radar na wysokość wielu kilometrów, co skokowo zwiększa jego zasięg, wynoszący zazwyczaj kilkaset kilometrów. Polska zamierza zakupić te maszyny od Szwedów.
Pozwala zarazem na wykrywanie z góry obiektów poruszających się na tle ziemi, które dla naziemnego radaru byłyby niewidoczne.
Właśnie dlatego po incydencie z niewykrytą, rosyjską rakietą, która spadła w rejonie Bydgoszczy, Polska zdecydowała się na zakup dwóch samolotów wczesnego ostrzegania Saab 340 AEW&C. Choć nie są to najnowsze maszyny, na ich kadłubie znajduje się bardzo dobry radar Erieye, a kluczową kwestią była ich dostępność i możliwość szybkiego rozpoczęcia służby w polskich barwach.
Niestety, maszyny wczesnego ostrzegania nie mogą pozostawać w powietrzu bez końca. Ze względu na cenę jest ich zazwyczaj niewiele, czas lotu jest ograniczony do kilku-kilkunastu godzin, a eksploatacja, liczona choćby w cenie godziny lotu, jest droga.
Aerostaty z radarami
Dlatego wartym uwagi uzupełnieniem naziemnych systemów radiolokacyjnych i awacsów są aerostaty. To konstrukcje – za sprawą różnych gazów (obecnie to zazwyczaj hel) – lżejsze od powietrza, które mogą unosić się w powietrzu całymi tygodniami.
Choć w razie wojny są łatwym celem, stanowią dobre rozwiązanie w czasie pokoju albo konfliktu asymetrycznego. Udźwig takiego sprzętu pozwala na wyniesienie w górę zarówno radiolokatora, jak i innej aparatury rozpoznawczej, jak choćby sensorów optycznych czy IR, a przewód kotwiczący aerostat do ziemi, pozwala na przesyłanie energii i danych.
Właśnie dlatego Polska – niezależnie od pozyskania awacsów – zdecydowała się na jeszcze jeden system dozoru przestrzeni powietrznej, korzystający właśnie z aerostatów. Pod koniec maja pojawiła się informacja, że w ramach programu Barbara polskie wojsko zdecydowało się na zakup czterech sterowców. Prawdopodobnie będzie to system Lockheed Martin TARS. Jako możliwa alternatywa wymieniany jest także opracowany przez Raytheona (ale niewdrożony do służby) system JLENS.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski