"Celujcie w głowę". Generał z USA wieszczy konflikt z Chinami
"Mam nadzieję, że się mylę. Przeczucie mówi mi, że będziemy walczyć w 2025 roku. (...) Celujcie w głowę" – napisał gen. Michael Minihan w notatce, skierowanej do swoich podwładnych. Minihan jest szefem Air Mobility Command – dowództwa odpowiedzialnego m.in. za latające cysterny, które w przewidywanym konflikcie z Chinami mogą odegrać kluczową rolę. A jednocześnie – jako niezbędne do zwycięstwa – ponieść bardzo duże straty.
Datowana na 1 lutego, wewnętrzna notatka Air Mobility Command nie jest oficjalnym stanowiskiem amerykańskiego lotnictwa, sił zbrojnych czy najwyższych władz kraju. Trzeba ją interpretować raczej jako wyraz troski szefa, który zwraca się do swoich podwładnych, bo przewiduje, że w niedługim czasie czekają ich trudne wyzwania, więc zaleca, by się do nich przygotować. Poza kwestiami organizacyjnymi zaleca trening strzelecki i "celowanie w głowę".
Opinia gen. Minihana nie jest jednak wyjątkiem. Przekonanie, że Chiny mogą w ciągu najbliższych lat wyciągnąć rękę po Tajwan, oficjalnie – podczas senackiego przesłuchania – wyraził w 2021 roku adm. Philip Davidson, szef Dowództwa Indo-Pacyfiku (INDOPACOM). Jego zdaniem "zagrożenie ujawni się w ciągu tej dekady, a właściwie w ciągu najbliższych sześciu lat".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Naruszenia strefy kontroli
Wspomniane zagrożenie ujawnia się już teraz – Chiny regularnie testują zdolności Tajwanu do reagowania na zagrożenia, wysyłając w jego strefę identyfikacji obrony powietrznej (ADIZ) kolejne samoloty.
Strefa identyfikacji to przestrzeń rozciągająca się daleko poza obszar Tajwanu i sięgająca kontynentalnych Chin – jej naruszenie nie ma nic wspólnego z atrakcyjnymi medialnie nagłówkami o "chińskich samolotach nad Tajwanem".
Ruch powietrzny w tej przestrzeni jest monitorowany przez Tajwańczyków, którzy w przypadku pojawienia się chińskich maszyn – a te potencjalnie, w bardzo krótkim czasie, mogłyby znaleźć się nad Tajwanem – muszą zareagować, wysyłając w powietrze własne samoloty.
Przypomina to nieco rosyjskie prowokacje, zmuszające NATO do reakcji w ramach misji Baltic Air Policing, jednak jest przez Chiny realizowane na znacznie większa skalę.
1 lutego władze Tajwanu poinformowały o 34 maszynach, z których 20 przekroczyło umowną strefę buforową, rozciągającą się pośrodku Cieśniny Tajwańskiej. Wśród zidentyfikowanych samolotów były m.in. chińskie kopie rosyjskich samolotów Su-27 - Shenyang J-16, a także wyprodukowane w Rosji Su-30.
Działaniom w powietrzu towarzyszą także często manewry chińskiej floty, która – po uzupełnieniu o duże, oceaniczne jednostki – zapuszcza się m.in. w rejon Japonii czy Alaski. Trzeba przy tym podkreślić, że takie misje – choć niewątpliwie są demonstracją siły – w żaden sposób nie łamią prawa międzynarodowego.
Demografia decyduje
Przekonanie o niewielkim oknie czasowym, w którym Chiny mogą podjąć zbrojne działania, ma uzasadnienie. Kluczem do zrozumienia, dlaczego Pekin mógłby wystąpić zbrojnie w najbliższym czasie, a nie np. za 20 lat, jest demografia.
Chiny bywają postrzegane jako państwo o nieprzebranych zasobach ludzkich. To wygodny dla Pekinu mit, bo w rzeczywistości Państwo Środka zaczęło się kurczyć, zarówno pod względem liczby ludności, jak i – co bardziej istotne – w stosunku do swojego globalnego przeciwnika.
Czas ze szczytową liczbą obywateli zdolnych do pracy Chiny mają już za sobą. To gwałtownie starzejące się społeczeństwo, w którym z każdym rokiem będzie przybywać osób niezdolnych do pracy przy jednoczesnym – katastrofalnym – załamaniu liczby urodzeń. Dość wspomnieć, że w ciągu ostatniej dekady liczba Chińczyków w wieku produkcyjnym spadła o 40 mln, co podkreśla m.in. ekspert zajmujący się demografią Chin, Ariel Drabiński.
Stany Zjednoczone nie mają tego problemu – prognozy wskazują, że liczba obywateli w wieku produkcyjnym (niezależnie od liczby mieszkańców w ogóle, która także będzie się zwiększać) będzie w USA rosła prawdopodobnie do końca wieku.
Pierwszy i drugi łańcuch wysp
Dlatego – jeśli Pekin poważnie myśli o zbrojnej konfrontacji z Waszyngtonem – musi dążyć do niej w najbliższym czasie, bo z każdym kolejnym rokiem dysproporcja sił będzie dla niego coraz bardziej niekorzystna. Do tego czasu Chiny, chcąc utrzymać swój mocarstwowy status, muszą jak najbardziej rozszerzyć strefę, nad którą mają militarną kontrolę. Dotyczy to wojskowej obecności poza tzw. pierwszym łańcuchem wysp.
Pekin konsekwentnie realizuje ten plan: po przejęciu kontroli nad Morzem Wchodniochińskim skierował swoją uwagę na Morze Południowochińskie, gdzie rozwija bazy wojskowe na kolejnych wyspach i archipelagach, jak m.in. Szelf Scarborough, a także rafy Gavena, Hughsa, Johnsona, Cuarterona, Mischief, Fiery czy Subi. Pekin tworzy tam sztuczne wyspy, na których umieszcza m.in. radary i systemy przeciwlotnicze. Jednocześnie rozwija broń, która w takim starciu będzie kluczowa.
Lotniskowce i latające cysterny
"Nigdy nie obiecujemy wyrzec się użycia siły" - powiedział w listopadzie chiński przywódca, Xi Jinping, podczas wizyty w jednym z wojskowych centrów dowodzenia. W połowie 2022 roku Chiny zwodowały swój trzeci lotniskowiec – Fujian, prace nad czwartym są w toku (choć program trapią opóźnienia), a docelowo chińska marynarka wojenna chce dysponować sześcioma lotniskowcowymi grupami uderzeniowymi.
Wraz z lotniskowcami rozwijana jest flota o oceanicznym charakterze, w skład której wchodzą m.in. wielkie niszczyciele (klasyfikowane przez USA jako krążowniki) typu 055 o wyporności 13 tys. ton. Ich głównym zadaniem będzie stworzenie przeciwlotniczego i przeciwrakietowego parasola nad zespołami okrętów, w czym mają pomóc pociski przeciwlotnicze HQ-26 (ten program również jest opóźniony, rozwój tak zaawansowanej broni napotkał na poważne problemy).
O chińskich ambicjach dobitnie świadczy także rozwijanie latających cystern, jak Y-20U, z której pierwsze tankowanie w powietrzu pokazano publicznie w sierpniu 2022 roku. To właśnie one, jako tzw. multiplikator siły, mogą zdecydować o zwycięstwie.
Dzięki latającym cysternom w zasięgu chińskiego lotnictwa znalazły się amerykańskie bazy, jak Guam, a samoloty bojowe mogą dłużej przebywać w powietrzu bez potrzeby powrotu do bazy, co pozwala im na wykonywanie takich zadań, jakby ich liczba była znacznie większa.
Miliardy na obronę Pacyfiku
Amerykanie dostrzegają te działania. Samo INDOPACOM założyło, że do 2027 roku na wzmocnienie obrony wyda ponad 27 mld dolarów.
Wzmocniona ma być także ochrona amerykańskich baz, czego przykładem jest budowa systemu AEGIS Ashore, który od 2026 roku będzie chronił przed atakiem z powietrza, także rakietowym, bazę Guam. Informacji o ewentualnym zagrożeniu dostarczy wielki radar pozahoryzontalny zlokalizowany na Palau, a stały podgląd sytuacji z orbity umożliwi nowa konstelacja satelitów obserwacyjnych.
Uzasadniający nowe wydatki, dowódca INDOPACOM stwierdził: "Musimy przekonać Pekin, że koszty realizacji ich zamierzeń drogą militarną będą po prostu zbyt wysokie."
Symulacje CSIS
Co nastąpi, jeśli Pekin inaczej oceni sytuację? Symulacja potencjalnego konfliktu, przeprowadzona przez thinktank Center for Strategic & International Studies (CSIS) rysuje dość ponury obraz potencjalnego starcia. USA są w stanie je wygrać, a niepodległość Tajwanu da się obronić, ale koszt takiego zwycięstwa będzie bardzo duży.
W zależności od scenariusza oznacza utratę przez USA 10-40 proc. zaangażowanych samolotów i – niemal w każdym przypadku – wyeliminowanie (co niekoniecznie oznacza zatopienie) co najmniej dwóch lotniskowców. W skrajnym wariancie symulacji amerykańska flota traciła nawet cztery lotniskowce i ponad 20 dużych jednostek nawodnych klasy krążownika lub niszczyciela.
Przewidywana skala walk przekłada się także na zużycie pocisków manewrujących – około 4,5 tys. lotniczych pocisków AGM-158 JASSM (dla porównania – Polska ma ich 70 w wersji ER) i 500 pocisków manewrujących Tomahawk. Oznacza to, że jeśli Stany Zjednoczone nie chcą odnieść pyrrusowego zwycięstwa, po którym nie będą w stanie reagować na inne zagrożenia, muszą już teraz zwiększyć zapas posiadanych pocisków tego typu.
Si vis pacem, para bellum – jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny – głosi łacińska sentencja. Biorąc pod uwagę skalę przygotowań obu stron potencjalnego konfliktu pozostaje mieć nadzieję, że wielkie arsenały nie zostaną użyte i faktycznie pozostaną tym, czym według polityków tłumaczących wydatki zbrojeniowe być powinny – gwarantem pokoju.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski