Bomby kierowane JDAM. Cudowna broń ukraińskiej ofensywy jest zakłócana przez Rosjan

Wojna w Ukrainie wykazuje przewagę zachodniego sprzętu nad jego rosyjskimi odpowiednikami. Frontowa praktyka pokazuje jednak, że nie każdy z zachodnich modeli broni sprawdza się w czasie walk równie dobrze. Przykładem są bomby kierowane JDAM, dostarczane Ukrainie w ramach amerykańskiej pomocy wojskowej.

Bomby JDAM pod skrzydłem samolotu B-52
Bomby JDAM pod skrzydłem samolotu B-52
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik

11.06.2023 09:39

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

JDAM to broń będąca połączeniem swobodnie opadających bomb z modułowym układem naprowadzania satelitarnego (GPS) i inercyjnego (zliczeniowego). Jest on montowany w tylnej części bomby wraz z zestawem czterech stateczników, z których trzy są ruchome. Dodatkowo, pośrodku korpusu niektórych rodzajów bomb, są montowane niewielkie powierzchnie aerodynamiczne zwiększające stabilność w locie.

Dzięki takiemu rozwiązaniu, kosztem około 20-30 tys. dol., bomba zmienia się w broń precyzyjną. W porównaniu z setkami tysięcy, czy nawet milionami dolarów, na jakie wyceniane są np. pociski samosterujące, to bardzo atrakcyjna cena, radykalnie zwiększająca możliwości taniej, masowo produkowanej broni.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zwłaszcza, że w przypadku naprowadzania satelitarnego błąd trafienia sięga zaledwie kilku metrów. Dla naprowadzana inercyjnego (na części trasy lotu) margines błędu jest nieco większy – oficjalnie podawane odchylenie sięga 13 metrów, jednak w praktyce jest nieco mniejsze, ok. 10-metrowe.

Bomby JDAM mają także system o nazwie IDAS, mający na celu utrzymanie naprowadzania w sytuacji, gdy zakłócany jest sygnał GPS. Przerwa w dostępie do danych nawigacyjnych może trwać w sumie do 100 sekund, a celność bomby spada wówczas do około 30-40 metrów.

Bomba JDAM pod skrzydłem samolotu F-18
Bomba JDAM pod skrzydłem samolotu F-18© Domena publiczna

Ważną cechą bomb JDAM jest także – mimo braku własnego napędu - ich zasięg, rosnący wraz z prędkością samolotu i wysokością lotu w momencie zrzutu. Sięga on 24 km, co pozwala na rażenie celów spoza zasięgu niektórych modeli systemów przeciwlotniczych. Istnieje także wariant JDAM-ER z rozkładanymi skrzydłami, zwiększającymi zasięg broni nawet do 70-80 km.

Jak działają bomby JDAM

Moduł sterujący może być łączony z kilkoma typami amerykańskich bomb o masie (w dużym zaokrągleniu przy przeliczaniu z funtów) 250, 500 i 1000 kg. Bardzo ważną zaletą bomb JDAM jest działanie w trybie "fire&forget", co oznacza, że po zrzucie bomba przestaje absorbować uwagę pilota i nie wymaga podejmowania przez niego żadnych dodatkowych czynności, by trafić w cel.

Współrzędne celu mogą być przekazane do JDAM na kilka sposobów – przed startem samolotu, podczas lotu przez jego załogę, z ziemi np. przez oddział rozpoznawczy, a także poprzez zasobniki celownicze, jak Sniper czy Litening (34 egzemplarze tego pierwszego zostały kupione przez Polskę z myślą o zwiększeniu możliwości samolotów FA-50).

Zapewnia to dużą elastyczność w czasie misji, czego przykładem był test z udziałem bombowca B-2 Spirit, podczas którego 80 zrzuconych jednocześnie bomb skierowano na 80 różnych celów.

Alternatywnie – w wersji LJDAM (Laser JDAM) – bomba jest wyposażona w dodatkowy moduł. Jest nim montowana na przodzie (wyłącznie w wariancie 227 kg) głowica PLGS (Precision Laser Guidance Set), pozwalająca na naprowadzanie, obok GPS i inercyjnego, także poprzez wskazanie celu laserem. Wymaga to podświetlania celu z powietrza lub ziemi, ale eliminuje problemy związane z zakłócaniem nawigacji satelitarnej.

Skuteczność bomb JDAM

Zgodnie z amerykańskimi planami, bomby JDAM miały być kolejnym "gamechangerem" – sprzętem zmieniającym reguły gry podobnie, jak późnym latem 2022 roku zmienił je HIMARS. Oficjalna deklaracja o przekazaniu tej broni została podana do publicznej wiadomości w grudniu 2022 roku, a doniesienia z Ukrainy potwierdzające jej użycie zaczęły trafiać do mediów w marcu 2023 roku.

Zachodnia broń kierowana ogrywa także znaczną rolę podczas rozpoczętej na początku czerwca, ukraińskiej ofensywy, choć Ukraina bardzo oszczędnie ujawnia informacje na ten temat.

Choć kierowane bomby są używane i spełniają swoją rolę, do opinii publicznej wyciekły raporty wskazujące, że ich skuteczność jest niższa od oczekiwanej. Do informacji na ten temat dotarł serwis Politico, który – bazując na wewnętrznych dokumentach armii amerykańskiej – pokusił się o analizę takiego stanu rzeczy.

Amerykańskie analizy wskazują, że celność JDAM w Ukrainie jest niższa od oczekiwanej, a zarazem niższa od celności uzyskiwanej przez siły amerykańskie w innych konfliktach. Przyczyn może być kilka – wskazywane są m.in. błędy przy obsłudze, popełniane przez Ukraińców.

Rosyjski system WRE 1Ł269 Krasucha-2
Rosyjski system WRE 1Ł269 Krasucha-2© Mil.ru

To właśnie one mają odpowiadać za dużą część przypadków, w których po zrzucie bomby nie zadziałał jej zapalnik, jednak – co zauważa Departament Obrony – dzięki zmianie procedur Ukraińcom udało się ograniczyć ten problem.

Zakłócanie układów naprowadzania

Dużo poważniejszą kwestią jest jednak nie fakt, że część bomb nie wybucha, ale że nie trafia w cel. Jest to rezultat stosowania przez Rosjan systemów walki radioelektronicznej (WRE). To broń, której rozwój był traktowany w Rosji priorytetowo – jako jedna z asymetrycznych odpowiedzi na przewagę NATO w innych obszarach.

Rosyjski system WRE 1RŁ257 Krasucha-4
Rosyjski system WRE 1RŁ257 Krasucha-4© Mil.ru

Symbolicznym podkreśleniem znaczenia tej broni jest ustanowiony w 2006 roku i obchodzony w Rosji 15 kwietnia "dzień specjalisty walki radioelektronicznej", nawiązujący do zakłócenia łączności japońskiej floty przez Rosjan podczas wojny w 1904 roku.

Rosyjskie systemy WRE skompromitowały się, podobnie jak reszta armii, w początkowej fazie ataku na Ukrainę. Odpowiadał za to jednak przede wszystkim bałagan organizacyjny (skutkujący np. zakłócaniem własnej łączności), a nie nieskuteczność samej broni.

Ta, gdy jest stosowana w sposób przemyślany, jest w stanie zakłócić działanie zapalników, komunikację, działanie dronów czy – czego przykładem są właśnie bomby JDAM – moduły naprowadzania broni precyzyjnej.

Choć sygnalizowany przez Departament Obrony problem dotyczy bomb, rosyjskie przeciwdziałanie może być skuteczne także w przypadku innych broni. Dotyczy to zwłaszcza systemów, których skuteczność jest uzależniona od dostępności sygnału GPS, który można stosunkowo łatwo zakłócić. Przykładem są choćby pociski GMLRS wystrzeliwane z wyrzutni HIMARS/MLRS.

Reakcja na działania WRE

Nie oznacza to jednak, że Rosjanie mogą odetchnąć z ulgą. Wojna to nieustanny wyścig pomiędzy producentami broni i twórcami systemów do jej zwalczania. Dlatego tak ważne są doniesienia (a jeszcze ważniejsze przypadki, o których zapewne nigdy się nie dowiemy) dotyczące zdobycia różnych systemów rosyjskiej walki radioelektronicznej.

Pewną wskazówką może być tu fakt, że Ukraina jest uczestnikiem programu Formal Material Exploitation (FME), zakładającego przekazywanie informacji o zdobytym sprzęcie. Analiza jego zdolności, sposobu użycia czy charakterystyki działania pozwala na przeciwdziałanie. Nie musi ono oznaczać wprowadzania fizycznych zmian w sprzęcie, ale np. w modyfikacji algorytmów odpowiedzialnych za naprowadzanie na cel.

Dobrym przykładem jest tu potwierdzona – i wyróżniająca się na tle podobnych, zachodnich systemów – skuteczność polskiej broni, jak zwiadowcze drony FlyEye czy amunicja krążąca Warmate. Jest ona od lat rozwijana z uwzględnieniem doświadczeń, wynikających z walk w Ukrainie (a te – co warto podkreślić – trwają nieprzerwanie od 2014 roku), dzięki czemu oferuje wysoką niewrażliwość na rosyjskie próby zakłócania jej działania.

Z tego powodu utrata kolejnych systemów WRE stanowi dla Rosji bardzo poważną stratę. Choć również i tę broń można zmieniać i dostosowywać do nowych wyzwań, Rosja traci potencjał budowany znacznym kosztem przez dziesięciolecia. Jego odbudowa – zwłaszcza w sytuacji, gdy sankcje utrudniają Rosji dostęp do ważnych technologii – może okazać się dla Kremla bardzo trudna.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski