HIMARS-y w drodze do Polski. Rosjanie już wiedzą, jak się przed nimi bronić

Według nieoficjalnych informacji, na które powołuje się serwis Defence24, pierwsze z zamówionych w 2019 roku wyrzutni HIMARS dotrą do Polski już w przyszłym tygodniu. Niestety, wojna w Ukrainie nauczyła Rosjan, jak unikać tej broni. Według danych, cytowanych przez BBC, skuteczność HIMARS-ów spada.

Wyrzutnia rakiet HIMARS
Wyrzutnia rakiet HIMARS
Źródło zdjęć: © Domena publiczna
Łukasz Michalik

12.05.2023 | aktual.: 12.05.2023 19:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

HIMARS-y dla Polski to temat, który – za sprawą skali zamówienia, sięgającego niemal 500 wyrzutni – od połowy 2022 roku cieszy się dużym zainteresowaniem. Warto jednak pamiętać, że jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie i przed deklaracjami, dotyczącymi imponujących zakupów sprzętu wojskowego, Polska zamówiła pierwszą transzę HIMARS-ów.

Obejmuje ona 20 wyrzutni, 270 pocisków GMLRS o zasięgu 80 km i 30 pocisków balistycznych ATACMS o zasięgu do 300 km. Zamówienie uwzględnia także pojazdy wsparcia i system kierowania ogniem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jest to inna broń niż HIMARS-y, jakie Polska pozyska w ramach drugiego zamówienia, opiewającego na 486 wyrzutni.

Pierwsza transza to sprzęt kupiony "z półki" – dotrą do nas wyrzutnie na amerykańskich podwoziach, z amerykańskim osprzętem i wyposażeniem. Dopiero następne, duże zamówienie przewiduje integrację wyrzutni z polskimi podwoziami. MON deklaruje także zamiar uruchomienia w Polsce centrum szkolenia (HIMARS Academy) i produkcji pocisków lub ich podzespołów.

Niezależnie od tego HIMARS – nawet w ograniczonej liczbie – stanowi ważne wzmocnienie polskiej artylerii, dając jej możliwości, jakich nie ma i nie miała (wycofany w 2005 roku sowiecki system balistyczny 9K79 Toczka miał zasięg ok. 70 km).

Niższa skuteczność HIMARS-ów

Trzeba jednak podkreślić, że HIMARS – jeszcze niedawno przedstawiany jako cudowna broń wojny w Ukrainie – traci w ostatnim czasie na skuteczności. Początkowo faktycznie zadawał Rosjanom poważne straty i paraliżował logistykę. Obecnie, choć nadal pozostaje przydatną bronią, jego efektywność jest jednak mniejsza. Dlaczego?

Rosjanie również się uczą – także na własnych błędach. Miesiące ataków z wykorzystaniem pocisków GMLRS (mając 18 wyrzutni Ukraina wystrzeliła ich około 9500) nauczyły Rosjan, jak ograniczać związane z nimi ryzyko.

Użycie HIMARS-ów czasowo sparaliżowało rosyjską logistykę, a obecnie mocno utrudnia jej działanie, zmuszając do rozśrodkowania magazynów i odsunięcia ich od linii frontu poza zasięg GMLRS-ów.

GMLRS jest jednak pociskiem naprowadzanym za pomocą GPS-u. Ma także pomocniczy, inercyjny (zliczeniowy) układ nawigacyjny, który na podstawie prędkości pocisku, kierunku lotu czy warunków atmosferycznych jest w stanie mniej więcej wyznaczyć zadany punkt trafienia. "Mniej więcej" oznacza jednak celność niższą, niż w przypadku nawigacji satelitarnej.

Cel: nawigacja satelitarna

Tę, jak wynika z danych, do których dotarło CNN, Rosjanie skutecznie zakłócają, obniżając precyzję ostrzału GMLRS-ami. W odpowiedzi Amerykanie – jak wskazuje źródło CNN w Pentagonie – zmieniają algorytmy, odpowiedzialne za naprowadzanie pocisków, prowadząc z Rosjanami "ciągłą grę w kotka i myszkę". Jej elementem jest przekazywanie Ukrainie danych wywiadowczych, ułatwiających niszczenie rosyjskich systemów walki radioelektronicznej.

Źródła w Pentagonie wskazują także na spadającą skuteczność "inteligentnych" bomb JDAM i pocisków artyleryjskich M982 Excalibur, również korzystających z nawigacji satelitarnej.

Przekazywane do publicznej wiadomości informacje na ten temat są jednak bardzo ogólne. Zarówno Ukraina, jak i Amerykanie ze zrozumiałych względów nie chcą dzielić się szczegółami na temat aktualnej skuteczności nowoczesnej broni. Z drugiej strony doniesienia rosyjskie na ten temat są – biorąc pod uwagę skalę kremlowskich kłamstw – całkowicie niewiarygodne.

W takim kontekście nowego znaczenia nabiera niedawne dostarczenie Ukrainie przez Wielką Brytanię pocisków lotniczych Storm Shadow. Kluczowy jest tu nie tylko ich spory zasięg, sięgający (w przypadku wersji eksportowej) 300 km, ale także sposób naprowadzania na cel.

Nawigacja niezależna od satelitów

Szerzej przedstawiony przez Przemysława Juraszka pocisk Storm Shadow również – jak GMLRS – korzysta ze standardowego naprowadzania za pomocą GPS-u i nawigacji inercyjnej. W ostatniej fazie lotu jest jednak w stanie lokalizować cel własnymi sensorami (w podobny sposób – choć z wykorzystaniem innych sensorów – działają zamówione przez Polskę pociski przeciwpancerne Brimstone).

Atutem pocisku Storm Shadow jest także sensor podczerwieni, mapujący zarówno trasę przelotu i porównujący ją ze wzorem, jak i sam obraz termiczny celu. Dzięki temu jest niewrażliwy na zakłócenia nawigacji satelitarnej. Jest w stanie dotrzeć w pobliże celu dzięki nawigacji zliczeniowej, a sam atak wykonuje nie w oparciu o współrzędne, ale o faktyczny obraz terenu z lokalizowanym na jego tle celem.

W praktyce oznacza to, że Storm Shadow może stać się kolejną cudowną bronią wojny w Ukrainie, działającą tam, gdzie inne systemy tracą na skuteczności.

Z tych doświadczeń powinni korzystać także polscy decydenci. Choć można mieć nadzieję, że twórcy pocisków GMLRS będą w stanie na bieżąco korygować ich oprogramowanie w odpowiedzi na działania Rosjan, wojna to nie tylko zmagania na froncie, ale także ciągła rywalizacja pomiędzy twórcami broni i tymi, którzy odnajdują sposoby, by jej przeciwdziałać.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski