Ukraina - Stalingrad Putina. Straty, które rzuciły Rosję na kolana
W wyniku ataku na Ukrainę Rosja traci nie tylko zabitych żołnierzy i zniszczony sprzęt. Do jej globalnych przeciwników szerokim strumieniem płyną bezcenne dane na temat sprzętu i sposobów jego użycia. Odkrycie rosyjskich tajemnic wojskowych oznacza straty, liczone w miliardach dolarów i latach prac badawczych.
Dane o rosyjskich stratach, publikowane regularnie przez Ukrainę, pokazują skalę rosyjskich problemów. Po pół roku walk to 45 tys. zabitych, niemal 2 tys. czołgów, ponad 1000 systemów artyleryjskich, 4300 różnych pojazdów opancerzonych, co najmniej 260 wyrzutni rakiet… Wszystko to buduje obraz krwawej i kosztownej wojny, w którą Putin uwikłał swój kraj.
Wiarygodność ukraińskich danych bywa krytykowana (choć podobne podaje m.in. Pentagon), a niezależne serwisy, starające się monitorować rzeczywisty poziom rosyjskich strat, wskazują mniejsze liczby. Nawet jednak i w tym przypadku robią one wrażenie i mogą wydawać się stratą, której odbudowa zajmie Rosji długie lata.
Niewykluczone, że tak właśnie będzie, ale poza wymiernymi stratami w ludziach i sprzęcie Rosja ponosi gigantyczne straty również na innym polu, z punktu widzenia obronności kraju być może nawet ważniejszym. Traci bezcenne informacje.
Gorszy i lepszy sprzęt
Przez dziesięciolecia, jeszcze w czasach ZSRR, rosyjską praktyką było tworzenie różnych odmian tego samego albo podobnego uzbrojenia. Najlepiej wyposażony i wykorzystujący najnowsze zdobycze techniki wariant był przeznaczony przede wszystkim dla własnych wojsk. Sprzęt o niższych parametrach albo z innymi rozwiązaniami przeznaczano dla sojuszników albo na eksport.
Dobrym przykładem takiego podejścia może być choćby czołg T-80, przeznaczony początkowo wyłącznie dla najlepszych jednostek Armii Czerwonej. Jako sprzęt przeznaczony do masowej produkcji, a także dla sojuszników – w tym Polski – opracowano prostszy i tańszy T-72.
Praktyka z dawnych czasów zachowała się również współcześnie – gdy donosiliśmy o utracie w Afryce przez Libijską Armię Narodową gen. Chalifa Haftara zestawu przeciwlotniczego Pancyr-S1 i przekazaniu tego sprzętu Amerykanom, chodziło o eksportową wersję zestawu, sprzedanego do Zjednoczonych Emiratów Arabskich – inną, niż ta używana przez Rosjan.
Utrata najnowszej broni
Wojna w Ukrainie zmieniła tę sytuację. Do ataku na sąsiada Rosjanie rzucili to, czym faktycznie dysponują i co stanowi wyposażenie ich armii, w tym sprzęt eksperymentalny czy wyprodukowany w niewielkiej ilości.
Dla wywiadów, zarówno ukraińskiego, jak i zachodnich, zaczął się czas bardzo wytężonej pracy. Ukraina współpracuje m.in. ze Stanami Zjednoczonymi w ramach programu Formal Material Exploitation (FME), dotyczącego przekazywania informacji o przejętym uzbrojeniu.
O (najprawdopodobniej) spektakularnych efektach tej współpracy możemy obecnie tylko spekulować, ale ślady niektórych działań mogliśmy obserwować niemal od początku konfliktu.
Dość wspomnieć pierwsze dni wojny, nieudany atak Rosjan na lotnisko Hostomel i opublikowane niedługo po tym filmy, przedstawiające uszkodzony, rosyjski śmigłowiec Ka-52. Wyjątkowo wybredni "złomiarze" wyjęli z niego układy odpowiedzialne za identyfikację swój-obcy czy różnego rodzaju wyposażenie awioniczne. Lista podobnych zdobyczy jest znacznie dłuższa: system celowniczy 9S935, system rozpoznania elektronicznego Torn czy walki RWE Krasucha-4, albo przeciwlotniczy Pancyr-S1.
W praktyce to podręcznik pod tytułem "Jak zniszczyć rosyjską armię, samemu nie będąc zniszczonym". Wojenne zdobycze dostarczają bezcennych danych o mocnych i słabych stronach rosyjskiego uzbrojenia, sposobie jego eksploatacji czy frontowej praktyce użycia. Nie jest przypadkiem, że np. polska amunicja krążaca Warmate, która od rosyjskiej agresji na obwody ługański i doniecki w 2014 roku jest rozwijana we współpracy z Ukraińcami, podczas obecnych walk okazuje się odporna na rosyjskie zakłócenia.
Baza sygnatur została zaktualizowana
Odrębną kwestią pozostają wszelkiego rodzaju sygnatury rosyjskiego sprzętu. Na długo przed rozpoczęciem konfliktu wzdłuż granic państw NATO – w tym również Polski – rozpoczęły dyżury wyjątkowe samoloty. Obok maszyn wczesnego rozpoznania, pozwalających na kontrolę przestrzeni powietrznej na głębokości setek kilometrów w głąb terytorium Białorusi, Ukrainy czy Rosji, pojawiły się maszyny rozpoznania radioelektronicznego.
Ich celem było nie tylko kontrolowanie przestrzeni powietrznej, ale przede wszystkim rejestrowanie wszelkich możliwych do wykrycia emisji. Są one związane z komunikacją, działaniem sensorów czy uzbrojenia, a także z samym faktem obecności wszelkiego rodzaju rosyjskiej broni – od wyrzutni rakiet, poprzez artylerię czy broń pancerną, na obronie przeciwlotniczej, wojskach WRE, samolotach czy okrętach kończąc.
Dzięki temu powstaje baza danych, pozwalająca prowadzić zarówno skuteczne rozpoznanie, jak i naprowadzanie różnorodnej broni na konkretne rodzaje celów, które dzięki zebranym danym można łatwiej wykryć i śledzić. Nawet szczątkowe emisje będą mogły być w rozpoznawane i przypisywane określonym rodzajom rosyjskiego wyposażenia, utrudniając jego ukrycie czy przemieszczanie.
Zachód traci mniej
Działa to, rzecz jasna, w obie strony. Rosjanie też polują na zachodni sprzęt i wszelkie możliwe dane. Efekty rosyjskich łowów są jednak znacznie skromniejsze. Wynika to z faktu, że to Zachód dyktuje warunki – wysyła do Ukrainy nie to, czym aktualnie musiałby walczyć, ale to, co chce wysłać. Czyli np. starsze, choć wciąż skuteczne, wersje używanej broni.
Przekazanie ich Ukrainie to dla darczyńcy potrójna korzyść. Z jednej strony to liczące się wsparcie, z drugiej – możliwość przetestowania sprzętu i taktyki jego użycia w warunkach nowoczesnej wojny na europejskim teatrze działań, a z trzeciej – pozbycie się najstarszych, zmagazynowanych partii broni, których utylizacja byłaby kosztowna.
W rezultacie np. przekazane Ukrainie brytyjskie pociski Brimstone to sprzęt wyprodukowany 20 lat temu. Nawet, gdy wpadnie w ręce Rosjan, zdobędą oni wiedzę o broni, która nie jest już produkowana, a Brytyjczycy używają Brimstone’ów o dwie generacje nowszych, z innymi podzespołami i możliwościami detekcji i rozpoznawania celów.
Podobnie wygląda kwestia przekazanych Ukrainie amerykańskich pocisków przeciwpancernych TOW, choć w tym przypadku znaczenie może mieć także fakt, że tempo produkcji Javelinów jest po prostu zbyt małe w stosunku do potrzeb, więc trzeba posiłkować się starszą bronią.
Koszt wycieku danych
Dane, które wpadły w ręce potencjalnego przeciwnika to poważny problem. Przykładem – sprzed kilkudziesięciu lat – jest ucieczka pilota Wiktora Bielenki wraz z samolotem MiG-25. Dostarczenie Amerykanom kompletnego samolotu zmusiło ZSRR do pospiesznego modernizowania posiadanych maszyn i kosztownego przezbrojenia sił powietrznych na model MiG-25PD ze zmienioną awioniką i radarem.
Jeśli Rosja nadal chce przynajmniej udawać, że stanowi dla Zachodu równoprawnego przeciwnika, po wojnie w Ukrainie będzie musiała zrobić coś podobnego. Albo wyda miliardy na modernizację czy wymianę rozpoznanego sprzętu (bez objętych embargiem technologii będzie to dodatkowo utrudnione), albo jej armia będzie jak otwarte menu, z którego zachodni wojskowi będą mogli bez nadmiernego ryzyka wybierać sobie listę celów.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski