Bomby atomowe w Polsce. Kosztowna polisa bezpieczeństwa

Niedawne słowa Andrzeja Dudy, deklarującego gotowość przyłączenia się naszego kraju do programu Nuclear Sharing, wywołały głośny odzew. Pomysł, aby Polska miała dostęp do broni jądrowej, nie jest jednak nowy. Kluczowa jest nie sama deklaracja, ale szczegóły decydujące o tym, kto będzie miał faktyczną kontrolę nad atomowym arsenałem.

Samoloty F-35 zapewniają możliwość przenoszenia bomb atomowych (na zdjęciu maszyny brytyjskie)
Samoloty F-35 zapewniają możliwość przenoszenia bomb atomowych (na zdjęciu maszyny brytyjskie)
Źródło zdjęć: © RAF
Łukasz Michalik

25.04.2024 | aktual.: 25.04.2024 15:33

Kilka dni temu prezydent Andrzej Duda zadeklarował w wywiadzie prasowym gotowość Polski do uczestniczenia w programie NATO Nuclear Sharing. To natowska inicjatywa umożliwiająca Stanom Zjednoczonym przechowywanie broni jądrowej na terenie europejskich sojuszników.

Obecnie jest to ok. 100 bomb B61, rozlokowanych na terytoriach Belgii, Holandii, Niemiec, Turcji i Włoch. Do niedawna była to broń pamiętająca czasy zimnej wojny - bomby w wersji B61-3 i B61-4, opracowane w latach 70. XX w.

Bomby atomowe w Europie

W tym wariancie broń jądrowa ma regulowaną w zakresie w zakresie 0,3 – 45 lub 170 kT siłę eksplozji. Po zrzuceniu z samolotu jest wprawiana w ruch wirowy w celu zwiększenia stabilności lotu. Następnie bomba wypuszcza spadochron, na którym opada na ziemię (nie dotyczy to "penetracyjnego" wariantu B61-11).

Ma to na celu opóźnienie momentu wybuchu na tyle, aby samolot zdążył odlecieć na bezpieczną odległość, a także ochronienie mechanizmu bomby przed zniszczeniem. Jedną z opcji detonacji jest bowiem wybuch nie po uderzeniu w cel, ale 31 sekund po kontakcie z nim, gdy bomba leży na ziemi.

W wyniku agresywnej polityki Rosji Stany Zjednoczone rozpoczęły pospieszną modernizację rozlokowanych w Europie bomb B61 do wersji B61-12.

Zastosowano w nich rozwiązania podobne, jak w bombach JDAM: do korpusu starej bomby lotniczej dołączono nową część ogonową z ruchomymi powierzchniami aerodynamicznymi, pozwalającymi na kierowanie lotem broni na podstawie wskazań modułu nawigacyjnego. B61-12 ma także zmodyfikowaną głowicę z siłą wybuchu regulowaną w zakresie (0,3 - 50 kT).

Nuclear Sharing w praktyce

Deklaracja polskiego prezydenta zaowocowała lawiną opinii i komentarzy, z których część wprowadza mylny obraz działania Nuclear Sharing. Udział w programie nie oznacza bowiem dołączenia przez Polskę do "atomowego klubu" – grona państw dysponujących własną bronią jądrową.

Ewentualne dołączenie naszego kraju do programu byłoby ważnym, politycznym gestem, ale nie oznaczałoby, że w Warszawie będą zapadać decyzje dotyczące użycia broni jądrowej, ani że pojawi się mityczny "czerwony guzik".

Wynika to z faktu, że broń współdzielona w ramach Nuclear Sharing to własność Stanów Zjednoczonych. To Waszyngton ma nad nią formalną kontrolę, co pozwala (choć jest to kwestia dyskusyjna) na ominięcie ograniczeń narzucanych przez Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.

Amerykańską broń atomową zabezpiecza modyfikowany na przestrzeni dziesięcioleci mechanizm o nazwie Permissive action link (PAL). Zabezpiecza on możliwość odpalenia (w przypadku rakiet) albo uzbrojenia głowic (w przypadku bomb).

W założeniu miał on chronić świat przed np. niesubordynacją jakiegoś generała, który samowolnie mógłby chcieć rozpętać trzecią wojnę światową. W praktyce – co ujawniono w atmosferze skandalu – przez ponad dwie dekady najbardziej śmiercionośna broń na planecie była chroniona kodem w postaci ośmiu zer.

Obowiązki państwa przyjmującego bomby atomowe

Ewentualne dołączenie Polski do Nuclear Sharing oznacza, że Polska zapewni Stanom Zjednoczonym miejsce do przechowywania broni jądrowej i – jeśli Waszyngton zdecyduje się jej użyć – dostarczy środki do jej przenoszenia, czyli polskie samoloty z pilotami. Dysponowanie przez państwo przyjmujące broń jądrową środkami do jej przenoszenia jest jednym z warunków uczestnictwa.

To właśnie m.in. z tego powodu Niemcy – mimo prowadzonych przez lata redukcji sił zbrojnych – utrzymały w eksploatacji starzejący się relikt zimnej wojny, jakim są obecnie samoloty uderzeniowe Panavia Tornado IDS. Ich zaletą – w porównaniu choćby z Eurofighterami – jest właśnie integracja z bombami B61.

Polska nie ma obecnie samolotów zdolnych do przenoszenia tej broni, ale łatwo można dostosować do tego zadania maszyny F-16 (broń jądrową mogą obecnie przenosić m.in. F-16 Turcji i Włoch).

Kwestię zdolności do przenoszenia broni jądrowej rozwiązuje jednak, wprowadzając przy okazji unifikację, samolot F-35, zamówiony zarówno przez Polskę, a także uczestników NATO Nuclear Sharing z wyłączeniem Turcji.

Broń jądrowa na terenie Polski

Infrastruktura dla broni masowego rażenia powstała jednak na terenie naszego państwa już kilkadziesiąt lat temu. W bazach w Podborsku, Templewie i Brzeźnicy-Kolonii zbudowano magazyny dla przechowywanej pod kontrolą Sowietów broni jądrowej, przeznaczonej w razie wojny dla Ludowego Wojska Polskiego (LWP).

Polska dysponowała wówczas licznymi środkami przenoszenia ładunków nuklearnych, jak m.in. systemy artyleryjskie 2S7 Pion, wyrzutnie taktycznych rakiet balistycznych R-17 Elbrus (system 9K72 Elbrus) czy samoloty MiG-21 (w wariancie MiG-21PFM), MiG-23, Su-20 oraz Su-22.

Niezależnie od broni przeznaczonej dla LWP własne, odrębne magazyny na terenie Polski miała także Armia Czerwona, jak m.in. magazyn broni jądrowej w bazie lotniczej w Bagiczu. Znane lokalizacje tych magazynów są zgrupowane w północno-zachodniej Polsce.

Cena arsenału atomowego

W kontekście atomowych ambicji warty wspomnienia jest także polski program badawczy realizowany w latach 70. Nie zakończył się on jednak zbudowaniem polskiej broni jądrowej.

Jej własne zasoby, obok "atomowej polisy bezpieczeństwa", oznaczają dla kraju dysponującego bronią jądrową poważne obciążenia finansowe. Broń jądrowa jest droga w utrzymaniu, czego przykładem jest m.in. Francja.

Według dostępnych danych kraj ten, mający do dyspozycji około 300 głowic jądrowych (pociski międzykontynentalne M.51 i lotnicze pociski manewrujące ASMP-A), co roku wydaje na ich utrzymanie ok. 10 proc. budżetu obronnego. W przypadku Francji oznacza to roczne wydatki na poziomie 5 mld dol.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie