Bombowiec strategiczny Tupolew Tu-160© Getty Images | Handout

Atomowy arsenał Putina. Czym naprawdę straszy dyktator z Kremla

Łukasz Michalik
25 marca 2022

Wypowiedzi Władimira Putina, który po rosyjskim ataku na Ukrainę kilka razy wspomniał o rosyjskim arsenale nuklearnym, wywołują na całym świecie niepokój. I nawet jeśli to tylko narzędzie do wymuszenia decyzji politycznych, słowa "bomba atomowa" znów będą nas straszyć przez dziesięciolecia.

29 sierpnia 1949 r. nad poligonem w Semipałtyńsku wyrósł grzyb z dymu i ognia. Oznaczał początek atomowego wyścigu zbrojeń, który wypełnił arsenał Związku Radzieckiego tysiącami morderczych głowic. Część tych zasobów odziedziczyła współczesna Rosja, a Władimir Putin z nuklearnego szantażu uczynił narzędzie swojej polityki.

Wizja dyktatora, który czy to na skutek choroby, załamania psychicznego czy jakiegoś desperackiego aktu agresji wciska mityczny czerwony guzik, jest medialnie atrakcyjna.

I choć czerwony guzik nie istnieje, to istnieje system Czeget. To kanał łączności przeznaczony dla najważniejszych osób w państwie, fizycznie reprezentowany przez niepozorne, czarne teczki, w których znajdują się pulpity z kilkoma przełącznikami (są też czerwone!).

Teczki są przeznaczone dla prezydenta, ministra obrony i szefa Sztabu Generalnego. Zadaniem systemu Czeget jest umożliwienie najważniejszym osobom w państwie wzajemnej komunikacji, zapewnienie dostępu do danych z systemu ostrzegania i umożliwienie uruchomienia atomowego arsenału.

Aby nastąpiło to ostatnie, konieczna jest (dostępne źródła nie są tu jednoznaczne) jednogłośna decyzja wszystkich albo dwóch z trzech posiadaczy walizek. Nawet wówczas nie ma mowy o sytuacji, że wciśnięcie jakiegoś przycisku uruchamia natychmiastowy start rakiet.

Waliza systemu Czeget z początku lat 90.
Waliza systemu Czeget z początku lat 90.© Wikimedia Commons | Stanislav Kozlovskiy

Rozkaz uderzenia atomowego jest przekazywany do kolejnych warstw systemu dowodzenia. Aby ostatecznie został wykonany, musi zostać przekazany przez łańcuch siedmiu osób, każdorazowo weryfikujących warunki, związane z procedurami bezpieczeństwa.

Czeget jest częścią większego systemu kontroli i dowodzenia o nazwie Kazbek, obejmującego różne instytucje i stanowiska, odpowiedzialne za bezpieczeństwo.

Znany jest jeden przypadek, gdy "czarne teczki" zostały postawione w stan gotowości. W styczniu 1995 roku prezydent Jelcyn, któremu towarzyszyli minister Paweł Graczow i generał Michaił Kolesnikow, był bliski wydania rozkazu ataku. To, co zinterpretowano jako rakietę Trident II wystrzeloną przez amerykański okręt podwodny, okazało się jednak wystrzeloną przez Norwegów rakietą badawczą Black Brant. Alarm odwołano.

Zapomniani bohaterowie

Procedury bezpieczeństwa nie zawsze były tak restrykcyjne. Ale nawet kilkadziesiąt lat temu, w apogeum zimnej wojny, wydanie ostatecznego rozkazu o użyciu broni atomowej wcale nie musiało oznaczać zagłady świata. Od czasów bojowego użycia ładunków atomowych w Hiroszimie i Nagasaki, rozkaz taki padł już co najmniej dwa razy. I dwa razy nie został wykonany.

Pierwszy ze znanych przypadków tego typu miał miejsce w październiku 1962 roku podczas Kryzysu Kubańskiego. Blokadę wokół Kuby prowadziła wówczas amerykańska flota, a ZSRR – poza okrętami nawodnymi i statkami transportowymi – wysłał także w zapalny rejon flotyllę okrętów podwodnych.

Jeden z nich, B-59, znalazł się w trudnej sytuacji. Tropiony przez amerykańskie okręty, z wysokim poziomem dwutlenku węgla w powietrzu i rozładowanymi akumulatorami musiał się wynurzyć. Jego dowódca, kapitan Witalij Sawicki, podjął wówczas decyzję o ataku na Amerykanów przy pomocy torpedy z głowicą jądrową. Atak został zaaprobowany przez oficera politycznego.

Zgodę musiała wyrazić jeszcze jedna osoba – obecny na pokładzie dowódca całego zgrupowania, wiceadmirał Wasilij Archipow. To właśnie jego zdecydowanej interwencji przypisuje się uratowanie świata przed atomową wojną. Nie wiadomo jednak, czy słusznie, bo istnieje kilka interpretacji wydarzeń, jakie rozegrały się wówczas na pokładzie B-59.

Stanisław Pietrow, który nie wystrzelił w 1983 roku radzieckich rakiet atomowych
Stanisław Pietrow, który nie wystrzelił w 1983 roku radzieckich rakiet atomowych© Wikimedia Commons

Drugi incydent wydarzył się 26 września 1983 roku. Dowódcą zmiany w radzieckim centrum wczesnego ostrzegania był wówczas podpułkownik Stanisław Pietrow. Kilka minut po północy system wykrył wystrzelenie przez Stany Zjednoczone pocisku międzykontynentalnego, a chwilę później paru następnych.

Zgodnie z procedurą Stanisław Pietrow powinien odpowiedzieć przy pomocy nie kilku rakiet, ale całego dostępnego arsenału. Podpułkownik nie wykonał jednak tego zadania, uznając, że Amerykanie nie rozpoczynaliby wojny zaledwie kilkoma rakietami. Miał rację i alarm został wyjaśniony – słoneczne odbicia od chmur zostały zarejestrowane przez satelity szpiegowskie i zinterpretowane jako starty rakiet.

Pietrow uratował świat przed zagładą, został jednak ukarany naganą za niewypełnienie swoich obowiązków i naruszenie procedur.

Perymetr – atak zza grobu

Tam, gdzie zawodzą ludzie, mają nie zawieść maszyny. Perymetr to opracowany jeszcze w czasach Związku Radzieckiego rezerwowy, strategiczny system komunikacji. Jednym z przypisywanych mu zadań jest możliwość automatycznego uruchomienia arsenału nuklearnego.

Ma to nastąpić w sytuacji, gdy postawiony w stan gotowości Perymetr nie zostanie zatrzymany przez człowieka. Brak interwencji będzie oznaczał start rakiet z nadajnikami, które przekażą do silosów z pociskami międzykontynentalnymi czy okrętów podwodnych ostatni rozkaz ataku.

W teorii dotyczy to warunków, w jakich po wrogim uderzeniu atomowym zostałyby zniszczone rosyjskie ośrodki decyzyjne. System Perymetr, według przypisywanej mu roli, stanowi w takich okolicznościach gwarancję atomowej odpowiedzi przy pomocy tych środków, które przetrwały wrogi atak.

Triada atomowa Federacji Rosyjskiej

Gwarantem tego, że zawsze będzie czym odpowiedzieć, jest tzw. triada atomowa: strategiczny arsenał oparty na komponencie lądowym, powietrznym i morskim. Część lądowa to – według niedawnych szacunków – 336 pocisków różnych typów. Należą do nich stare, aktualnie wycofywane pociski RS-20 o zasięgu 16 tys. km, pociski RS-12M Topol i RS-18 czy najnowsze i najbardziej uniwersalne RS-24 Jars.

Mogą one być odpalane z silosów, ale także z wyrzutni mobilnych w tym – teoretycznie – z "atomowych pociągów" (obecnie wycofanych z użytku). Co istotne, liczba pocisków niewiele mówi o liczbie przenoszonych przez nie głowic – zamiast jednego ładunku większość pocisków może być wyposażona w głowice MIRV.

MIRV to głowica, zawierająca kilka (zazwyczaj 6-10) podgłowic. Każda może, ale nie musi być wyposażona w ładunek atomowy. Część z nich może pełnić funkcję wabików, mających zdezorientować albo przeciążyć obronę antybalistyczną przeciwnika.

Komponent morski rosyjskiej triady atomowej stanowi obecnie 16 okrętów podwodnych różnych typów – od pamiętającego zimną wojnę, gigantycznego okrętu projektu 941, dziewięciu starych jednostek projektu 667 (Delta III i Delta IV) po sześć (docelowo 14) nowych okrętów projektu 955 (typ Boriej). Mogą one przenosić do 16 pocisków międzykontynentalnych R-29 albo R-30 o zasięgu do 9 tys. km.

Komponent lotniczy rosyjskiej triady atomowej stanowią samoloty Tu-160. Niedawno, po ponad 20 latach przerwy, wznowiono ich produkcję, Rosyjska propaganda przedstawia to jako wielki sukces, ale w rzeczywistości to dowód na potężne problemy rosyjskiego sektora lotniczego, który zamiast budować nowe samoloty, musi sięgać po konstrukcje, zaprojektowane niemal 40 lat temu w czasach ZSRR. Uzupełnieniem eskadry naddźwiękowych T-160 są trzy eskadry starych Tu-95. Samoloty mogą być uzbrojone w pociski Kh-55 lub Kh-102 o zasięgu do 5,5 tys. km.

Taktyczne głowice atomowe

Rosja ma także do dyspozycji broń taktyczną – głowice o stosunkowo niewielkiej mocy, które mogą być przenoszone przez rakiety o zasięgu od 70-120 km (pociski Toczka) po 2,5 tys. km (pociski Iskander), albo przez bombowce i samoloty uderzeniowe, jak Tu-22M czy Su-34. Do tej samej kategorii zalicza się pociski samosterujące Kalibr, które mogą być wystrzeliwane z pokładów okrętów, także podwodnych. Mają on zasięg 2,5 tys. km i mogą zostać wyposażone w głowice atomowe.

Po Związku Radzieckim Rosja odziedziczyła także artylerię atomową, jak 203-mm działa samobieżne 2S7 Pion (w zmodernizowanej wersji to 2S7M Małka), dla których opracowano miniaturowe głowice, mieszczące się w pocisku artyleryjskim. Zasięg ognia Pionów i Małek – w przypadku użycia pocisków starego typu – wynosi około 37 km.

Warto podkreślić, że doktryna Rosji dopuszcza możliwość wyprzedzającego ataku atomowego. Co więcej, zgodnie z przyjętymi założeniami Rosja może użyć atomowej głowicy w celu deeskalacji – np. po to, aby zmusić wojska lądowe przeciwnika, który nie ma broni atomowej, do zatrzymania ataku.

Według aktualnych szacunków Rosja dysponuje około 1,4 tys. głowic atomowych o różnej sile w gotowości operacyjnej. Całkowita liczba zmagazynowanych i gotowych do użycia rosyjskich głowic to około 6,2 tys.

Skutki ataku atomowego

Skutki wybuchu głowicy atomowej mogą być zróżnicowane. Zależą od siły głowicy - mierzy się ją w ekwiwalencie zwykłego materiału wybuchowego: tysiącach (kt) czy milionach (Mt) ton TNT, ale także od rodzaju ładunku. Słowa "broń atomowa" określają nie jedną, ale kilka rodzajów broni z głowicami zawierającymi ładunek o różnym sposobie oddziaływania. Są to:

- ładunek atomowy;

- ładunek wodorowy/termojądrowy – pozwala uzyskać większą moc eksplozji, to podstawa współczesnych arsenałów;

- ładunek neutronowy – zabija promieniowaniem przenikliwym organizmy żywe, ale wybuch ma niewielką siłę, przez co pozostawia nienaruszoną infrastrukturę i niewielkie skażenie;

- ładunek kobaltowy – powoduje silne i trwałe skażenie promieniotwórcze.

Jakie są praktyczne skutki i zasięg ataku atomowego? Wyobrażenie na ten temat daje nam los Hiroszimy i Nagasaki. Na Hiroszimę spadła bomba o sile 15 kt. Spowodowało to zniszczenie około 70 tys. budynków (głównie lekkich, drewnianych) i – bezpośrednio – śmierć około 80 tys. ludzi.

Na Nagasaki zrzucono silniejszy ładunek, szacowany na 22 kt, jednak murowana zabudowa miasta sprawiła, że obszar masowych zniszczeń miał promień około 1,6 km. Niższa była także liczba bezpośrednich ofiar – około 40-50 tys.

15 czy 22 kt to – w porównaniu ze współczesnymi głowicami – niewiele. Głowice o takiej sile mogą przenosić taktyczne, rosyjskie pociski Toczka. Lotnicze Kh-102 mają siłę 250 kt, a międzykontynentalne Topol czy Jars – 100-300 kt (przy czym mogą przenosić wiele takich głowic).

Górna granica siły głowic w zasadzie nie istnieje. Najsilniejsza ze zbudowanych przez ludzkość bomb atomowych – rosyjska RDS202 znana powszechnie jako Car Bomba – powstawała jako broń o sile 100 megaton. Ostatecznie, na skutek zastrzeżeń zgłaszanych przez naukowców lękających się o wpływ potężnej eksplozji na atmosferę, siłę ładunku ograniczono do ok. 50 megaton.

Jedyny, testowy wybuch takiego ładunku miał miejsce w październiku 1961 roku – jego siła była, w dużym przybliżeniu, odpowiednikiem eksplozji wszystkich bomb, zrzuconych podczas II wojny światowej. Eksplozja takiego ładunku spowodowałaby zniknięcie z powierzchni miasta wielkości Paryża wraz z przedmieściami.

Ładunki o sile liczonej w megatonach to jednak relikt dawnych czasów. Są potężne, ale całkowicie niepraktyczne. Ich siła miała przede wszystkim rekompensować niewielką celność. Współcześnie, gdy uzyskanie celności rzędu kilkuset, czy nawet kilkudziesięciu metrów nie stanowi problemu, do porażenia wybranego celu wystarczą głowice mniejszej mocy.

Gra o sumie zerowej

Czy powinniśmy się obawiać, że zostaną użyte?

Słowa prezydenta Rosji, straszącego wielkim arsenałem atomowym niepokoją świat, podobnie jak niedawny rozkaz podniesienia poziomu gotowości bojowej strategicznych sił odstraszania.

Wywołanie strachu - prawdopodobnie taki właśnie był ich cel, jednak w praktyce to pusta deklaracja.

Hiroszima po zrzuceniu przez Amerykanów bomby atomowej. 1 sierpnia 1945 roku
Hiroszima po zrzuceniu przez Amerykanów bomby atomowej. 1 sierpnia 1945 roku© Getty Images | Keystone-France

Wynika to z faktu, że strategiczne siły odstraszania – nie tylko rosyjskie – są w ciągłej gotowości. Jakaś część rakiet jest gotowych do bezzwłocznego odpalenia, a państwa dysponujące okrętami podwodnymi z rakietami jądrowymi, nieustannie utrzymują je na patrolach bojowych. W czasach zimnej wojny ta gotowość była na takim poziomie, że – czego obecnie się nie praktykuje – w powietrzu stale dyżurowały samoloty z bronią jądrową na pokładzie.

Na szczęście to odległa przeszłość, a ryzyko omyłkowego albo wynikającego z jakiegoś impulsu odpalenia rakiet atomowych zostało ograniczone. Temu właśnie służą dopracowywane latami procedury bezpieczeństwa, kolektywne podejmowanie decyzji, a także łańcuch wykonawczy, w którym każde z "ogniw" pełni funkcję bezpiecznika.

Nawet gdy weźmiemy pod uwagę istnienie niewielkich, "deeskalacyjnych", taktycznych ładunków jądrowych, reperkusje ich użycia byłyby zbyt poważne, aby wysoko oceniać prawdopodobieństwo ich użycia.

Niedawno do atomowego zagrożenia odniósł się Jack Reed, członek Komisji Sił Zbrojnych Senatu Stanów Zjednoczonych. Jasno stwierdził, że atomowy atak na Ukrainie, skutkujący skażeniem terytorium NATO, zostanie uznany za atomowy atak na Sojusz.

Pozostaje wierzyć – mimo wszystko - w rozsądek rosyjskich polityków i ich świadomość, że – przynajmniej na obecnym etapie rozwoju technologii - wygranie wojny atomowej jest niemożliwe.