1000 dni wojny. Ukraina cmentarzyskiem rosyjskiego sprzętu
Chociaż Rosjanie zakładali zdobycie Kijowa w maksymalnie 72 godziny, toczą starcia w Ukrainie już 1000 dni, a główna linia frontu znajduje się daleko na wschód od ukraińskiej stolicy. Efekty działań armii obrońców wspieranej przez Zachód widać niemal na każdym kroku. Ukraina stała się cmentarzyskiem rosyjskiego sprzętu pancernego, dronów i pozostałości po pociskach strącanych przez systemy przeciwlotnicze.
19.11.2024 | aktual.: 19.11.2024 12:03
Chociaż mówienie o Rosji jako o drugiej armii świata często ma charakter ironiczny, pod względem liczby żołnierzy oraz ilości sprzętu do dyspozycji wciąż zasługuje ona na takie miano. Potwierdza to chociażby ranking Global Firepower 2024, gdzie Rosja ustępuje jedynie USA, ale również trwająca wojna. Chociaż Ukraina ma do dyspozycji jedynie rodzimych żołnierzy, to w kwestii uzbrojenia może liczyć na ogromne wsparcie NATO.
Straty Rosjan w Ukrainie. Liczby stanowią jasno
Mimo tego Rosjanie byli w stanie zająć ok. 20 proc. terenów Ukrainy (kraju o powierzchni ponad 600 tys. km²), które nieustannie okupują. Systematycznie przeprowadzają szturmy w nadziei na dalsze podboje oraz ostrzały obiektów infrastruktury krytycznej i miast na terenie niemal całej Ukrainy. Ma to jednak swoje konsekwencje, które najdobitniej pokazują dane dotyczące start Rosjan, jakie ponieśli w ciągu 1000 dni wojny w Ukrainie.
Liczby różnią się w zależności od źródła. Warte podkreślenia są przede wszystkim informacje od twórców bloga Oryx, którzy zajmują się dokumentowaniem strat sprzętowych Rosjan. Uwzględniają tylko te rosyjskie jednostki, których zniszczenie, uszkodzenie lub przejęcie przez Ukraińców zostało zarejestrowane na zdjęciach bądź nagraniach z frontu.
Na podkreślenie zasługuje fakt, że Rosjanie stracili już 28 okrętów wojennych i podwodnych, przez co ich Flota Czarnomorska pozostaje "funkcjonalnie nieaktywna". Uszczuplili swój stan posiadania także o ponad 3500 czołgów, czyli maszyn, które od lat utożsamiane są z symbolem potęgi każdej armii. Chociaż wojna w Ukrainie pokazała, że współczesne pole bitwy wymaga korzystania z kiedyś nieznanych rozwiązań (np. zaawansowanych systemów walki elektronicznej czy dronów), czołgi niezmiennie pełnią istotną rolę.
Nie bez powodu Kreml zdecydował się skierować na front również swoje aktualnie najcenniejsze czołgi z rodziny T-90, w tym najnowsze T-90M wyposażone w armatę 2A46M-5 kal. 125 mm oraz usprawniony systemem kierowania ogniem i modułowy pancerz reaktywny Relikt. Zdaniem Władimira Putina są one "najlepszymi czołgami na świecie". Szacuje się, że wartość każdego z nich wynosi ok. 4,5 mln dolarów. Tym bardziej boleśnie mogą brzmieć dla niego statystyki pokazujące, że Ukraińcy wyeliminowali już ponad 100 takich czołgów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Coraz większe problemy i rosnące wsparcie sojuszników
Rosyjska gospodarka została przestawiona na tryb wojenny i bardzo długo dobrze radziła sobie z dostawami sprzętu dla armii oraz skutkami zachodnich sankcji. Wraz z upływem kolejnych miesięcy zaczynały jednak uwidaczniać się rosnące problemy z produkcją nowych czołgów oraz z odrestaurowywaniem starszych jednostek z magazynów - zapasy sprzętu nadającego się do wysłania na front powoli zaczynają się kończyć. Dotyczy to nie tylko czołgów, ale też bojowych wozów pancernych, a nawet artylerii, która przed wybuchem wojny w Ukrainie wydawała się w Rosji niewyczerpana.
Efekty? Rosyjscy żołnierze coraz częściej muszą korzystać ze sprzętu mającego kilkadziesiąt lat i nie prezentującego niemal żadnej wartości bojowej na współczesnym polu bitwy.
To np. czołgi T-62 wywodzą się z lat 60. XX wieku, a nawet jeszcze starsze T-55. Konstrukcje tego nie tylko nie posiadają dział o odpowiedniej mocy, ale również termowizji i innych systemów odpowiadających za zapewnianie załodze świadomości sytuacyjnej. Dodatkowo ich opancerzenie nie jest w stanie zagwarantować ochrony nie tylko przed wrogą bronią pancerną, ale nawet przed dronami.
O tym, że rosyjskie zasoby nie są nieograniczone świadczy też rosnące znaczenie sojuszników Kremla. Niemal od początku wojny w Ukrainie mocno współpracuje on z Iranem, z którego pozyskuje m.in. drony Shahed-131 i Shahed-136. Systematycznie zacieśnia też więzi z Koreą Północną. Najpierw przejawiało się to dostawami amunicji różnego rodzaju, z czasem Kim Dzong Un zdecydował się wesprzeć armię Putina również pociskami balistycznymi, a ostatnio ciężkim sprzętem wojskowym w postaci systemów artyleryjskich M1989 "Koksan".
Ich transfer do Rosji wymownie skomentował analityk ds. obronności Jarosław Wolski, który stwierdził, że jest to "najlepszy dowód na to, że Rosja nie jest workiem bez dna i zaczyna się u nich kryzys sprzętowy". Wątpliwości budzi nie tylko stan techniczny tego północnokoreańskiego sprzętu, ale również fakt, ze wykorzystuje on nietypowy kaliber, w związku z czym Rosjanie będą musieli bazować na dostawach pocisków z Pjongjangu. Ryzyko zostało podjęte, w kontekście czego nie bez znaczenia był zapewne fakt, że Ukraińcy wyeliminowali już ponad 850 samobieżnych systemów artyleryjskich Rosjan.
Ukraińcy otrzymali zielone światło, na które długo czekali
Administracja prezydenta Joe Bidena pozwoliła Ukrainie na korzystanie z amerykańskiej broni do przeprowadzania ataków na cele znajdujące się w głębi Rosji. Do tej pory mogła być ona wykorzystywana jedynie do neutralizowania celów na terytoriach okupowanych przez Rosjan.
Chodzi tu o pociski balistyczne ATACMS o zasięgu ok. 300 km. Jak wyjaśnialiśmy na łamach WP Tech, będą one dużym problemem rosyjskiego lotnictwa, które i tak zostało już mocno "ukąszone" przez Ukraińców - wyeliminowano niemal 300 samolotów i śmigłowców najeźdźców. Wśród nich znalazły się dwa A-50, czyli samoloty AWACS (wczesnego ostrzegania) uznawane za oczy rosyjskiego lotnictwa. Koszt jednej tego typu maszyny to ok. 330 mln dolarów, ale co dla Rosjan najgorsze, dysponują oni zaledwie kilkoma sztukami, których szybkie zastąpienie jest po prostu niemożliwe.
O ile mniej zaawansowanego sprzętu można szukać w magazynach lub u sojuszników, o tyle w przypadku tak skomplikowanych samolotów produkcja i wdrożenie do służby wymaga nie tylko ogromnych nakładów, ale również lat pracy. Z takich samych powodów szczególnie świętowane są przez Ukraińców trafienia śmigłowce Ka-52 Aligator, systemy przeciwlotnicze S-400, a zwłaszcza w okręty wojenne i podwodne. Zatopienie krążownika rakietowego "Moskwa" pełniącego w momencie ataku Ukraińców rolę flagowego okrętu Floty Czarnomorskiej na zawsze pozostanie jednym z najważniejszych wydarzeń wojny w Ukrainie.
Mateusz Tomczak, dziennikarz Wirtualnej Polski