Ilość czy jakość? Przyszłość lotnictwa wojskowego
Tocząca się obecnie wojna w Ukrainie oraz analizy dotyczące potencjalnych starć w przyszłości – zwłaszcza pomiędzy Chinami i USA – spowodowały ponowne ożywienie dyskusji w kwestii optymalnej struktury sił powietrznych danego państwa. Według jednej koncepcji lepiej jest mieć w uzbrojeniu mniej, ale najnowocześniejszych samolotów bojowych górujących technologicznie nad przeciwnikiem, a według drugiej koncepcji, lepsze są siły powietrzne nieco mniej zaawanasowane, ale większe liczebnie.
Samolot bojowy pozostaje kluczowym elementem arsenału rozwiniętych sił zbrojnych. W ciągu ostatnich dekad załogowe samoloty, zwłaszcza myśliwce, szturmowce i wielozadaniowe samoloty bojowe, wielokrotnie udowadniały swoją wartość na polu walki. Chociaż nie mogą same wygrać wojny, w wielu wypadkach potrafią zadać przeciwnikowi największe starty w najkrótszym czasie.
Jednocześnie okazało się, że w czasie wojny toczonej przez równorzędnych przeciwników dysponujących współczesnymi środkami obrony przeciwlotniczej, jak w przypadku wojny w Ukrainie, samoloty bojowe są dosyć wrażliwe na ogień przeciwnika. Chociaż wojna jeszcze trwa już teraz dowództwa sił powietrznych, polityczni decydenci i producenci samolotów muszą się zastanowić nad możliwymi drogami rozwoju lotnictwa wojskowego.
Rozważając dwie koncepcje wymienione we wstępie należy wziąć pod uwagę kilka czynników: zdolność do wykonywania dużej liczby lotów w określonym przedziale czasu, zarządzanie flotą samolotów, szkolenie i kompetencje pilotów, możliwości sensorów pokładowych i uzbrojenia. Chociaż na pierwszy rzut oka kilka z wymienionych elementów nie ma bezpośredniego związku z technologią i tym czy samolot jest nowoczesny czy nie, to należy je brać pod uwagę, ponieważ jakiekolwiek uzbrojenie jest dobre tylko wtedy, gdy jest dostępne do użycia i jest obsługiwane przez żołnierzy o wysokich kompetencjach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przykładem może być wykorzystanie w Ukrainie przez Rosję nowoczesnych samolotów Su-30, Su-34, Su-35 i pokrewnych, których teoretycznie duże możliwości nie zostały wykorzystane przez brak dostatecznego wyszkolenia pilotów i braki w dostępności amunicji precyzyjnej, co wymuszało wykonywanie klasycznych bombardowań i wystawiało samoloty na zniszczenie bardzo prostymi środkami obrony, w tym rakietami przeciwlotniczymi odpalanymi z wyrzutni naramiennych.
Okazuje się, że samo posiadanie samolotu o określonych możliwościach bojowych nie będzie dawało żadnej przewagi, jeśli piloci nie będą w stanie wykorzystać głównych jego zalet. W związku z tym pojawiają się pytania czy dysponując tym samym budżetem, lepiej jest przeznaczyć pieniądze na mniejszą liczbę bardziej zaawansowanych samolotów czy większą liczbę prostszych maszyn.
W 2008 r. think tank RAND Group przećwiczył hipotetyczny scenariusz obrony Tajwanu, w którym po jednej stronie była eskadra amerykańskich myśliwców F-22A Raptor, a po drugiej stronie trzy pułki myśliwców chińskich. Ponadto założono 100% skuteczność amerykańskich rakiet powietrze–powietrze i całkowity brak skuteczności rakiet chińskich (żaden amerykański myśliwiec nie został zestrzelony w czasie walk).
Okazało się, że po kilku dniach symulowanych walk amerykańskim myśliwcom skończyło się paliwo (latające cysterny zostały zestrzelone) i rakiety. Mimo że F-22 był lepszym myśliwcem, to ich niedostateczna liczba oraz brak uzbrojenia doprowadziły do wygranej Chin, które mogły sobie pozwolić nawet na duże straty.
Najnowocześniejsze myśliwce wiążą się z koniecznością posiadania rozbudowanego zaplecza logistycznego. Przykładem może być F-35 Lightning II, który wkrótce trafi do uzbrojenia również Sił Powietrznych RP. Chociaż ma bardzo duże możliwości bojowe, wymaga odpowiednio rozbudowanego zaplecza, zwłaszcza jeśli chodzi o utrzymanie w należytym stanie naniesionej na kadłub i skrzydła powłoki pochłaniającej fale radarowe. Powłoka ta ulega stopniowemu zużyciu w czasie każdego lotu. Przy bardzo intensywnym wykorzystaniu powłoka ulegnie zużyciu do tego stopnia, że F-35 starci znaczną część swoich cech stealth.
Odnawianie powłoki odbywa się w ściśle kontrolowanych warunkach w bazach, ale w czasie wojny z równorzędnym przeciwnikiem należy zakładać, że stałe duże bazy lotnicze i zaplecze remontowe samolotów będą jednymi z pierwszych celów dla przeciwnika. Tak więc siły powietrzne powinny być przygotowane do działania w niekorzystnych warunkach, z ograniczonym zapleczem logistycznym i przy utrudnionym dostępnie do części zamiennych. Do tego trzeba dodać nieuniknione straty. Nawet jeśli samoloty nie będą strącane, ale uszkadzane, ich naprawa w bazach będzie niemożliwa. Konieczne do tego będzie wykorzystanie wyspecjalizowanych zakładów remontowych. Przy takich założeniach mała liczba zaawansowanych samolotów szybko się wyczerpie.
Do takich wniosków doszli też Amerykanie, którzy odchodzą od pomysłu uzbrojenia swoich sił powietrznych jedynie w samoloty piątej i szóstej generacji, w kierunku miksu maszyn najnowocześniejszych – F-22, F-35 i przyszłego NGAD – samolotami prostszymi i tańszymi w utrzymaniu, ale ciągle o dużych możliwościach bojowych. Takie tańsze samoloty byłyby wyposażone w radar AESA, system rozproszonej apertury zapewniający widoczność w polu 360 stopni i właściwie całe inne wyposażenia samolotów piątej generacji, ale byłyby pozbawione cech stealth. Jako przykłady można tu przywołać najnowsze wersje F-16 Block 70, F-15EX Eagle II, szwedzkiego Gripena E czy południowokoreańskiego KF-21. Nie wiadomo jeszcze, czy Amerykanie zdecydują się na którąś z tych konstrukcji czy zaprojektują coś nowego zupełnie od podstaw.
Kolejną kwestą do rozważenia jest ilość uzbrojenia zabieranego przez myśliwce. Obecnie najnowsze konstrukcje, jeśli chcą w pełni wykorzystać możliwości stealth, są ograniczone do przenoszenia całości uzbrojenia w wewnętrznych komorach. Uzbrojenie podwieszone pod skrzydłami znacząco zwiększa pole skutecznej powierzchni odbicie fal radarowych. Jednak takie rozwiązanie powoduje, że liczba przenoszonych środków bojowych jest znacznie mniejsza niż w samolotach konwencjonalnych, które nie są ograniczone objętością kadłuba. A ilość ma znaczenie, ponieważ uwzględniając uniki i środki samoobrony przeciwnika, skuteczność uzbrojenia jest zawsze niższa niż zakładana.
Z tego powodu, aby móc zaatakować w czasie jednej misji wiele celów, ilość uzbrojenia musi być odpowiednio większa. Dlatego Gripen E może przenosić dziewięć pocisków powietrze–powietrze, a F-15EX aż dwanaście. Nie mógł tego zignorować także Lockheed, dlatego nawet F-35 jest czasami pokazywany w tak zwanym "wariancie bestii" (ang. beast mode), w którym duża ilość uzbrojenia jest podwieszana pod skrzydłami. Obecnie F-35A w konfiguracji stealth może przenosić jedynie do czterech pocisków AIM-120 AMRAAM.
Prowadzone są prace mające zwiększyć tą liczbę do sześciu. To nadal nie jest imponujący wynik biorąc pod uwagę nawet myśliwce wywodzące się z lat 1980-tych, F-15C może przenosić 8 pocisków powietrze–powietrze. Tyle samo może obecnie przenosić F-35 pozbawiony cech stealth. Po raz kolejny widać więc, że starsze albo nowe, ale mniej zaawansowane samoloty nadal pod pewnymi względami mogą uzyskać przewagę nad myśliwcami stealth.
W dyskusji na temat optymalnej konfiguracji sił powietrznych nie może zabraknąć kwestii samolotów bezzałogowych. W USA, Australii, a także państwach europejskich toczą się prace nad "lojalnymi skrzydłowymi" (ang. Loyal Wingmen) – dronami o dużym stopniu autonomiczności, które mają współpracować z samolotami załogowymi. Dzięki wyeliminowaniu pilota ich konstrukcja byłaby tańsza, mniejsza, a ponadto mogłyby wykonywać najtrudniejsze zadania, ponieważ nie byłoby ryzyka utraty pilota. To mogłoby być rozwiązaniem problemu ze zbyt małą liczbą drogich w utrzymaniu myśliwców piątej i szóstej generacji. Z jedynym myśliwcem załogowym mogłoby współpracować kilka dronów.
Jednak to najprawdopodobniej oznaczałoby powrót myśliwców dwumiejscowych. Taka konfiguracja była popularna w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy obsługa dużych i skomplikowanych w obsłudze urządzeń pokładowych wymagała dwóch członków załogi. Pilot odpowiadał za kierowanie samolotem, a z tylnego fotela wspomagał go nawigator i operator radaru czy uzbrojenia. Obecnie, nawet przy zaawansowanej automatyzacji i wspomaganiu sztuczną inteligencją jeden pilot odpowiadający za własny samolot i jednocześnie przydzielanie pracy kilku dronom byłby przeładowany zadaniami. Dlatego prawdopodobne jest, że w przyszłych samolotach będą dwa miejsca, a drugi pilot będzie się zajmował walką elektroniczną, kierowaniem skrzydłowymi i ogólnym nadzorem nad polem walki.
Jak widać, istnieją różne podejścia do kwestii zwiększenia liczebności sił powietrznych. Niezależnie, która z nich w najbliższych latach zdobędzie większą popularność, bezsporne wydaje się ostateczne porzucenie paradygmatu obowiązującego w pierwszych dekadach XXI w., według którego małe, ale wyposażone w najnowocześniejsze myśliwce piątej generacji siły powietrzne będą w stanie wypełniać te same zadania, co liczniejsze wojska lotnicze wyposażone w starsze samoloty.
Doświadczenia z wojny w Ukrainie pokazują, że przy długim konflikcie z równorzędnym przeciwnikiem straty bojowe i niebojowe są nieuniknione i w przypadku niewielkiej floty nowoczesnych maszyn o dużych wymaganiach logistycznych doprowadzą one do szybkiego wyczerpania zdolności bojowych. Lepiej jest mieć flotę 100 samolotów, z których 80% jest sprawnych niż 20 samolotów o sprawności 95%. Tym bardziej w warunkach stopniowego pogarszania się dostępu do części zamiennych czy zaplecza logistycznego.
Marcin Wołoszyk