Polska wydaje miliardy na zbrojenia. Rosja w tyle za Zachodem
Rosyjski atak na Ukrainę sprawił, że kraje zachodniej Europy na nowo zrozumiały potrzebę posiadania armii. Stary Kontynent zaczął modernizować i wzmacniać swoje siły zbrojne. Dotyczy to także Polski, która w krótkim czasie musi nadrobić blisko 30 lat zaniedbań i oszczędności.
23.02.2024 | aktual.: 24.02.2024 10:10
380 mld dolarów i – po raz pierwszy – ponad 2 proc. wspólnego PKB przeznaczą na obronność europejskie kraje NATO w 2024 r. Skokowy wzrost nakładów na obronność to efekt rosyjskiej agresji na Ukrainę – pierwszego dużego konfliktu zbrojnego w Europie od blisko 30 lat i zarazem największej konfrontacji zbrojnej od zakończenia II wojny światowej.
Agresywne działania Putina sprawiły, że Europa – po trwającym od początku wieku okresie redukcji, budżetowych cięć i postępującego rozbrojenia – gwałtownie wzmacnia i modernizuje swoje siły zbrojne.
Wydając przeciętnie nieco ponad 2 proc PKB, europejska część NATO przeznacza na ten cel ponad trzykrotnie więcej niż funkcjonująca w trybie gospodarki wojennej Rosja. Dzieje się to w sytuacji, gdy rosyjskie wydatki na armię wzrosną w 2024 r. – według obliczeń "Guardiana" – do 7,5 proc. PKB, po raz pierwszy od upadku ZSRR przekraczając wydatki socjalne i spychając na odległe miejsca edukację czy ochronę zdrowia.
Zobacz także: Czy to sprzęt NATO, czy rosyjski?
30 lat zaniedbań i oszczędności
Liderem europejskiego, militarnego przebudzenia, stała się Polska. Nasze siły zbrojne przez niemal 30 lat podlegały redukcjom, służąc kolejnym rządom przede wszystkim jako obszar, gdzie bez protestów społecznych można znaleźć idące w miliardy złotych oszczędności.
Skutki takich działań okazały się opłakane: niezbędne programy modernizacyjne odkładano na kolejne lata, co przyniosło zapaść marynarki wojennej (brak okrętów podwodnych, przestarzałe postamerykańskie fregaty), skurczenie się zdolności polskiego lotnictwa (muzealne Su-22, starzenie się floty MiG-ów 29) czy problemy wojsk lądowych.
Wojska zmechanizowane wciąż używają archaicznych BWP-1, a zasięg oddziaływania artylerii – po wycofaniu w 2005 r. pocisków balistycznych 9K79 Toczka – został zredukowany do ok. 40 km (wyrzutnia rakiet WR-40 Langusta czy armatohaubica Krab).
Zakupy pod presją czasu
Odpowiedzią na te problemy mają być bezprecedensowe zakupy uzbrojenia połączone z próbą odbudowy liczebności sił zbrojnych. Problem polega na tym, że nowy sprzęt jest potrzebny natychmiast, tymczasem niezależnie od przeznaczonych środków na dostawy uzbrojenia trzeba zazwyczaj czekać latami.
Nasza sytuacja na tle innych krajów jest wyjątkowa także z tego względu, że Polska zdecydowała się wesprzeć Ukrainę ogromnymi jak na swoje możliwości dostawami uzbrojenia.
Gdy reszta świata – w większości – przesyła do Ukrainy sprzętowe nadwyżki, broń wycofaną czy zmagazynowaną albo pochodzącą z rezerw mobilizacyjnych, Polska dużą część pomocy wyciągnęła z własnych wojsk operacyjnych. Do Ukrainy trafiła broń pochodząca nie tylko z magazynów, ale także wprost z jednostek wojskowych, które na wypadek wojny byłyby z tego powodu niezdolne do działania.
Ostatni czas upłynął w atmosferze pośpiechu i kontrowersji, wynikających z zamawiania sprzętu "z półki" – nie broni wyłonionej w wyniku przetargu i dopasowanej do polskich wymagań, ale tej, którą można było bardzo szybko pozyskać.
Szybkie dostawy
Stąd wziął się dość egzotyczny kierunek współpracy wojska i przemysłu z Koreą Południową, która jako jedyna była w stanie niemal natychmiast rozpocząć dostawy nowoczesnego uzbrojenia. Pierwsze egzemplarze sprzętu (Koreańczycy również wyciągnęli go z własnej armii) trafiły do Polski jeszcze w 2022 r., nieco ponad 100 dni po podpisaniu umowy.
Podobnym – wymuszonym okolicznościami – wyborem jest zakup 116 Abramsów M1A1 FEP, czyli starszego wariantu tego czołgu. Obok zakupu 250 najnowocześniejszych Abramsów M1A2, które mają być dostarczane w kolejnych latach, Polska zdecydowała się także na maszyny, które mogą zostać w przyszłości zmodernizowane do aktualnego standardu.
Był to sprzęt wycofany z amerykańskiego Korpusu Piechoty Morskiej. Nie dlatego, że był stary, ale w wyniku przebudowy Marines na siły desantowe pozbawiono ich ciężkiego sprzętu pancernego. Polska skorzystała z okazji i kupiła te czołgi, które były dostępne. W rezultacie już teraz mamy w kraju 69 spośród zamówionych maszyn, a dostawy wszystkich 116 egzemplarzy mają zostać sfinalizowane do końca bieżącego roku.
Nie sposób nie wspomnieć przy tym, że część zakupów wiąże się z opiniami, iż Polska mogła zmarnować potencjał własnego przemysłu obronnego. Eksperci podkreślają m.in., że duże zakupy koreańskich haubic uderzają w cenionego na froncie Kraba. Przedstawiciele krajowego przemysłu od lat sugerowali, że potrzebne są inwestycje i zwiększenie naszych mocy produkcyjnych. Wątpliwości wiążą się także z zakupem F-35 i brakiem korzystnych negocjacji ze strony poprzedniego rządu.
Nowa jakość
Niezależnie od kontrowersji związanych z przyszłością armatohaubicy Krab i trybem wyboru koreańskiej armatohaubicy K9, polska armia (która część własnych Krabów przekazała Ukrainie) nie tylko odbudowuje artyleryjskie zdolności. Za sprawą nowoczesnego sprzętu zyskujemy także zupełnie nowe możliwości.
Wiąże się to m.in. ze zdolnością prowadzenia ognia na odległość od 80 km (pociski GMLRS) do nawet 300 km (pociski ATACMS). Ze wzrostem zasięgu artylerii powiązana jest także konieczność rozbudowy środków rozpoznania, które pozwolą ten zasięg wykorzystać. Mowa tu m.in. o rozpoznawczych bezzałogowcach (np. Bayraktar TB2) czy – po raz pierwszy w historii polskiego wojska – własnym rozpoznaniu satelitarnym w postaci satelitów Pleiades Neo, które mają zostać wyniesione w kosmos do 2027 r.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski