Mity wojny w Ukrainie, czyli gdzie się podziały Bayraktary
Wojna w Ukrainie jest konfliktem, w którym obie strony wkładają wiele wysiłku, by kontrolować treści trafiające do serwisów społecznościowych. To właśnie one stały się kluczowym polem wojny informacyjnej, a udostępniane w nich treści przyczyniły się do utrwalenia wielu mitów wypaczających obraz wojny.
23.02.2023 | aktual.: 24.02.2023 11:39
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Niezwyciężony Bayraktar TB2
Turecki dron był prawdziwą gwiazdą pierwszych tygodni wojny. Sieć została dosłownie zalana filmami, na których drony Bayraktar TB2 skutecznie atakowały Rosjan, niszcząc w zasadzie każdy możliwy rodzaj sprzętu nieprzyjaciela. Medialny przekaz kreował tureckiego drona na prawdziwego zbawcę Ukrainy, a piosenka o nim stała się na krótko międzynarodowym hitem.
Trudno się dziwić – zakup tego sprzętu był decyzją forsowaną nie przez armię, która miała inne priorytety, ale przez otoczenie prezydenta Wołodymyra Zełenskiego (dyrektorem koncernu produkującego drony jest Selcuk Bayraktar, zięć prezydenta Turcji).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Filmy pokazujące sukcesy Bayraktarów szybko się skończyły, co było wynikiem bardzo dużych strat, choć powracały przez pewien czas falami – wraz z kolejnymi dostawami dronów z Turcji. Bayraktary przestały panować na niebie w momencie, gdy Rosjanie rozwinęli swoje wojska walki radioelektronicznej i obronę przeciwlotniczą.
W takich warunkach drony TB2 – w roli maszyn uderzeniowych – nie mają racji bytu. Są bardzo przydatnym i potrzebnym sprzętem, służącym do rozpoznania czy kierowania ogniem artylerii, ale nie zostały zaprojektowane do roli, w jakiej osadziła je ukraińska propaganda z pierwszych tygodni wojny.
Ich uzbrojenie ma zbyt mały zasięg (około 8 km dla pocisków MAM-L), a sam dron jest pozbawiony systemów obronnych, które pozwoliłyby mu przetrwać. Z czasem przyznali to nawet sami Ukraińcy, gdy podczas jednego z wywiadów padły słowa "postrącali je nam w pierwszym tygodniu".
Skala konfliktu
Śledząc doniesienia z frontu czy nawet patrząc na mapę z zaznaczonymi miejscami walk, łatwo ulec złudzeniu, że wojna w Ukrainie ma charakter lokalnego konfliktu toczonego na ograniczonym obszarze. Wrażenie to potęguje nieregularny przebieg linii frontu.
Tymczasem ma ona długość ok. 1500 km – mniej więcej tyle, ile w czasie II wojny światowej liczył front wschodni rozciągnięty od Skandynawii po Kaukaz. W walkach – po obu stronach - biorą udział związki taktyczne liczące nawet dziesiątki tysięcy żołnierzy.
Obraz intensywności tej wojny daje zestawienie – w tonach i liczbach strzałów – dziennego zużycia amunicji, zwłaszcza przez stronę rosyjską. Choć obecnie jest ono nieco niższe, to pod koniec 2022 r. było ono porównywalne z dziennym zużyciem amunicji w czasie I wojny światowej i podczas operacji Barbarossa, gdy Związek Radziecki bronił się przed atakiem III Rzeszy.
Rosyjskie czołgi szczególnie wrażliwe na ostrzał
Obraz rosyjskich czołgów z "latającymi wieżami" trwale łączy się z wojną w Ukrainie. Powód, dla którego ważące kilkanaście ton elementy czołgu są wyrzucane na duże odległości, szczegółowo opisuje artykuł "Automat ładowania, czyli dlaczego rosyjskim czołgom odpadają wieże".
Warto jednak podkreślić, że kluczowym problemem nie jest sam automat ładowania, ale składowanie amunicji w kadłubie czołgu. Zwłaszcza w sytuacji, gdy maszyna dysponuje pełną jednostką ognia, jest dosłownie wyładowana amunicją, zajmującą większość wolnych przestrzeni przedziału załogi. W takich warunkach niemal każde przebicie pancerza jest tragiczne w skutkach.
Nie jest to jednak domena czołgów o rosyjskim rodowodzie, ale czołgów w ogóle – tych, w których amunicja nie jest oddzielona od przedziału bojowego. W podobny sposób jak czołgi rosyjskie wybuchały także niemieckie Leopardy 2A4, używane przez Turcję w walkach z Daesh. Podobnie jak w przypadku wojny w Ukrainie, również i tu winę ponosiła składowana w kadłubie amunicja.
Pod tym względem najbezpieczniejszym dla załogi czołgiem pozostaje Abrams. Ma on proste, ale bardzo skuteczne rozwiązanie w postaci magazynu amunicji, umieszczonego w niszy czołgowej wieży. Po trafieniu w amunicję energia wybuchu kierowana jest na zewnątrz bez uszczerbku dla załogi czy samej konstrukcji maszyny.
Systemy obronne Ka-52
Wojna w Ukrainie zweryfikowała opinie na temat śmigłowca Ka-52. Ta rosyjska maszyna przez długie lata była przedstawiana przez rosyjską propagandę (ale także oceniana przez ekspertów) jako nowoczesny, bardzo groźny śmigłowiec, dysponujący zaawansowanymi systemami samoobrony, dzięki którym może przetrwać we wrogim środowisku.
W razie problemów wyjątkowym atutem Ka-52 miały być także wyrzucane fotele załogi. Katapultowanie załogi miało być możliwe za sprawą unikalnego rozwiązania, polegającego na pirotechnicznym odstrzeleniu łopat wirnika.
W praktyce Ka-52 są najczęściej zestrzelanymi śmigłowcami rosyjskimi w czasie wojny. Powszechnie podziwiane przed wojną systemy samoobrony śmigłowca okazują się nieskuteczne, a piloci – z jakiegoś powodu – wolą ryzykować twarde lądowanie w spadającym wraku niż zaufać fotelom wyrzucanym i mechanizmowi odstrzeliwującemu łopaty wirnika.
Lekka piechota kontra czołgi
Wczesny etap wojny przyniósł bardzo liczne materiały wideo, na których widać walkę ukraińskiej lekkiej piechoty z rosyjskim sprzętem pancernym. Mogło to tworzyć mylne wrażenie, że ciężar walk spoczywa głównie na jednostkach lekkich czy formacjach ochotniczych.
Choć nie pokazywały tego relacje wideo, walki toczyły głównie jednostki pancerne i zmechanizowane, wsparte artylerią. Wizerunek obrońców Ukrainy w postaci bohaterskich żołnierzy z Javelinami, którzy rozstrzeliwują rosyjskie kolumny pancerne był dla Kijowa pożądany, ale mocno wypaczał obraz konfliktu.
Od początku wojny największe straty zarówno Rosjanie, jak i Ukraińcy, ponoszą od ognia artylerii. Jej udział szacowany jest – w zależności od źródeł – na 50 do nawet 70 proc. w sumie zabitych i rannych żołnierzy, i zniszczonego sprzętu.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski