Scenariusz wojny na Pacyfiku. Amerykanie przygotowują się do ratowania okrętów

Okręt ratowniczy typu Navajo
Okręt ratowniczy typu Navajo
Źródło zdjęć: © Licencjodawca
Łukasz Michalik

15.06.2024 13:17, aktual.: 15.06.2024 15:18

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jednym ze skutków amerykańskiego zwrotu na Pacyfik jest rozpoczęcie produkcji nowych, oceanicznych okrętów ratowniczych. Nowoczesne jednostki mają zapewnić amerykańskiej flocie pomoc po ewentualnej wymianie ciosów z Chinami.

Co zrobić z uszkodzonym lotniskowcem? W czasie II wojny światowej Stany Zjednoczone straciły w walkach cztery okręty tego typu. Strata, choć dotkliwa, nie była jednak katastrofalna. Najcenniejszy zasób w postaci wyszkolonych marynarzy i pilotów udało się ocalić niemal w całości – 90 proc. rozbitków zdołano uratować.

Współczesne symulacje pokazują, że podczas ewentualnej wojny z Chinami amerykańska flota – w zależności od scenariusza – może co prawda zwyciężyć, ale może ponieść przy tym dotkliwe straty.

Zwłaszcza, że cenne i nieliczne (w US Navy służy w sumie 11 takich jednostek) okręty lotnicze staną się priorytetowym celem Chińczyków. Być może zostaną uszkodzone, być może któryś nawet zatonie. Co wtedy?

Problem polega na tym, że współczesne lotniskowcowe grupy uderzeniowe są stosunkowo nieliczne. To w najlepszym razie lotniskowiec i kilkanaście (zazwyczaj tylko kilka) okrętów, które nie mają możliwości, by ratować uszkodzone, wielkie jednostki czy przyjąć na pokład większą liczbę rozbitków. Na ten właśnie problem odpowiadają okręty ratownicze typu Navajo.

Okręty ratownicze typu Navajo

W stoczni Houma w Liuzjanie należącej do spółki Bollinger Shipyards, 10 czerwca 2024 roku odbył się uroczysty chrzest pierwszej seryjnej (a drugiej w ogóle) jednostki typu Navajo. Okręt USNS Cherokee Nation należy do 10-okrętowej serii jednostek, których produkcja zaczęła się w 2018 roku.

Okręty typu Navajo przy długości zaledwie 80 metrów mają 18 metrów szerokości i 7,5 metra zanurzenia. Mimo niewielkiej długości kadłuba wypierają aż 5,1 tys. ton, za co odpowiada ich nietypowy, pękaty kształt.

Okręt wygląda odmiennie od większości jednostek pływających – ma bardzo wysoko zabudowaną część dziobową, gdzie znajduje się jedna wielka nadbudówka. Rufowa część okrętu jest płaska i bardzo niska.

Wynika to z roli okrętów typu Navajo, którą można modyfikować poprzez umieszczanie na kadłubie dodatkowych modułów zadaniowych. Priorytetowym zadaniem tych jednostek jest rola okrętów ratowniczych, zdolnych do udzielania na pełnym morzu pomocy znacznie większym jednostkom.

Okręty ratownicze typu Navajo mogą współpracować z załogowymi i bezzałogowymi okrętami podwodnymi, gasić pożary, walczyć z wyciekami paliwa i zwalczać skażenia, przyjmować rozbitków, a przede wszystkim holować wielkie, uszkodzone okręty. Mimo niewielkich rozmiarów pojedyncza jednostka typu Navajo jest w stanie holować dowolny okręt US Navy, łącznie z największymi lotniskowcami o 20-krotnie większej wyporności.

Wsparcie dla US Navy

Budowa okrętów typu Navajo wpisuje się w znacznie szerszy kontekst, jakim są przygotowania amerykańskiej marynarki wojennej i całości sił zbrojnych do wielkiego starcia na Pacyfiku. Obok nowych okrętów wojennych Stany Zjednoczone budują liczne jednostki, których zadaniem jest wsparcie działań floty.

Poza okrętami typu Navajo warte wspomnienia są m.in. szybkie katamarany transportowe typu Spearhead, których część powstaje w konfiguracji okrętów szpitalnych. Pentagon doszedł także do wniosku, że dostępne obecnie wielkie lotniskowce mogą nie wystarczyć.

Z tego powodu powrócono do, pamiętającej drugą wojnę światową, koncepcji "lotniskowców eskortowych" – mniejszych jednostek, o ograniczonych zdolnościach, które mimo swoich ograniczeń zapewniają odpowiednie nasycenie teatru działań lotnictwem pokładowym. Współcześnie do roli tej dostosowywane są wielkie okręty desantowe, jak budowane obecnie nowe jednostki typu America.

Działaniom tym towarzyszy intensywna rozbudowa pacyficznej infrastruktury, z priorytetowo traktowaną bazą na wyspie Guam, gdzie budowane są m.in. nowe radary dalekiego zasięgu czy system obrony przeciwlotniczej i antybalistycznej.

Różnica doświadczenia

Wszystko to odbywa się wśród utrzymanych w alarmującym tonie doniesień o znacznie większych zdolnościach chińskiego przemysłu stoczniowego, liczebnej przewadze chińskiej marynarki wojennej nad US Navy czy niedostatecznej zdolności amerykańskiego przemysłu do szybkiej produkcji uzbrojenia.

Liczby nie są korzystne dla Stanów Zjednoczonych, ale – na co zwracają uwagę eksperci, jak Dawid Kamizela – na niekorzyść Chin działa kolosalna różnica doświadczenia. Tej, w przeciwieństwie do technologii czy planów nowej broni, nie da się skopiować czy ukraść.

Od zakończenia II wojny światowej Stany Zjednoczone nieustannie toczą jakieś wojny czy prowadzą interwencje wojskowe, a nieodłącznym elementem tych działań jest marynarka wojenna.

Amerykańskie okręty atakują, są atakowane, wpadają na miny, walczą o przetrwanie po atakach motorówek-kamikadze, walczą z jednostkami nawodnymi czy celami w głębi lądu. Wszystko to przekłada się na sumę doświadczeń wpływających zarówno na sposób, w jaki projektowane czy modernizowane są amerykańskie okręty, jak również na procedury, według których działają.

Tego wszystkiego brakuje marynarce chińskiej, która pod względem liczb czy parametrów technicznych może prezentować się imponująco, jednak poza nękaniem wietnamskich czy filipińskich obrońców spornych atoli, nie ma doświadczeń wynikających z prowadzenia prawdziwych walk.

Niezależnie od tego Pentagon nie lekceważy zagrożenia ze strony Chin. Dowodem na to jest sposób, w jaki modernizowana jest amerykańska flota, ale także reforma Korpusu Piechoty Morskiej, rozwój nowatorskiej artylerii rakietowej (program Dark Eagle - LRHW), nowy sprzęt dla wojsk lądowych (M10 Booker, XM30) czy prace nad nowym myśliwcem przewagi powietrznej NGAD. Forsowany przez Pentagon kierunek zmian jasno pokazuje, że strategicznym rywalem Stanów Zjednoczonych dawno przestała być Rosja, której miejsce zajęły właśnie Chiny.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (23)