Pociski Tomahawk dla Ukrainy. Podczas lotu "widzą" okolicę
Ukraina od dawna stara się zdobyć pociski Tomahawk, ale ich producent – Stany Zjednoczone – konsekwentnie odmawiał dostarczenia tej broni. Aktualne deklaracje prezydenta Trumpa wskazują, że stanowisko Waszyngtonu uległo zmianie. Co sprawia, że Tomahawki są dla Kijowa tak ważne?
Pocisk Tomahawk był do niedawna bronią dla wybranych. Przez dekady jego jedynymi użytkownikami były Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Inne kraje – nawet gdy wyrażały zainteresowanie zakupem - otrzymywały od Waszyngtonu odpowiedź odmowną.
Zmianę w restrykcyjnej polityce USA przyniosło utworzenie sojuszu AUKUS, w skład którego - obok USA i Wielkiej Brytanii - weszła także Australia. Obok umowy dotyczącej okrętów podwodnych nowej generacji, kraj ten otrzymał także pociski RGM-109 Tomahawk TLAM. Pierwszy z nich australijska marynarka wystrzeliła podczas ćwiczeń w grudniu 2024 r.
Doświadczanie wydarzeń muzycznych w XXI w. | Historie Jutra
Do trzech użytkowników pocisków Tomahawk dołączyła także Holandia – holenderska marynarka poinformowała o wystrzeleniu pierwszego pocisku w marcu 2025 r. Grupę użytkowników rozszerzy w 2026 roku także Japonia.
W 2015 roku chęć zakupu tej broni wyrażała także Polska, planując uzbroić w pociski manewrujące okręty podwodne pozyskane w ramach programu Orka. Choć od tamtych deklaracji minęło 10 lat, Polska nadal nie dysponuje ani nowymi okrętami podwodnymi, ani pociskami manewrującymi dla nich.
Pocisk manewrujący zamiast rakiet
Pocisk Tomahawk został zaprojektowany w latach 70. XX wieku jako sposób na obejście traktatu rozbrojeniowego SALT, ograniczającego liczbę balistycznych nośników głowic jądrowych. Aby obejść ograniczenia, Stany Zjednoczone postanowiły zaprojektować broń o innej charakterystyce – a zatem nieobjętą traktatem – ale zdolną do dostarczenia głowicy jądrowej na bardzo dużą odległość.
W przeciwieństwie do pocisków balistycznych Tomahawk miał cechować się bardzo wysoką celnością. Cecha ta sprawiła, że pocisk znalazł zastosowanie także jako nośnik konwencjonalnych głowic.
W rezultacie powstała cała rodzina pocisków: z głowicą jądrową (TLAM-N), konwencjonalną (TLAM-C) i kasetową (TLAM-D), wystrzeliwanych z lądu (BGM-109), wody (RGM-109), spod wody (UGM-109) i powietrza (AGM-109, wariant ten nie wszedł do służby).
Pocisk, który "widzi" okolicę
Pocisk Tomahawk nie ma cech stealth, ale jego wykrycie utrudnia niewielka wysokość, na której leci w stronę celu. Pocisk może manewrować - a tym samym unikać np. rozpoznanych stanowisk obrony przeciwlotniczej – a także nawigować pomimo zakłóceń radioelektronicznych.
Jednym z rozwiązań, dzięki którym pocisk Tomahawk odnajduje swój cel, jest system o nazwie TERCOM. Dzięki niemu pocisk "rozpoznaje" teren, nad którym leci (poprzez analizę jego wysokości) i porównuje go z zapisaną w pamięci mapą. Uzupełnieniem - używanym w dalszym etapie lotu - jest system DSMAC, dzięki któremu wyposażony w kamerę pocisk porównuje okolicę ze zdjęciami pochodzącymi z rozpoznania satelitarnego.
W rezultacie od kilkudziesięciu lat rozwijany, testowany i modernizowany Tomahawk oferuje bardzo wysoką celność na bardzo dużych dystansach, nawet w warunkach, gdy przeciwnik zakłóca nawigację satelitarną.
RGM-109 Tomahawk
Pocisk Tomahawk ma ponad 6 metrów długości, średnicę przekraczającą 51 cm i waży ok. 1,5 tony. Jest wyposażony w silnik turbowentylatorowy, zapewniający stosunkowo niskie zużycie paliwa i ograniczenie poziomu hałasu – pod względem technicznym przypomina silniki stosowane powszechnie w samolotach pasażerskich. Napęd tego typu pozwala na lot z prędkością poddźwiękową - ok. 880 km/h - a zarazem znaczny zasięg, szacowany (dokładne dane nie są jawne) na ponad 1,5 tys. km.
Pociski Tomahawk - początkowo opracowane w wielu różnych wersjach – wraz z końcem zimnej wojny zostały w większości wycofane – w służbie pozostawiono jedynie wersję morską wystrzeliwaną z okrętów nawodnych (RGM-109) i podwodnych (UGM-109). Zmiany w globalnym układzie sił sprawiły, że Pentagon postanowił powrócić do lądowego wariantu Tomahawka i wdraża obecnie system Typhon, pozwalający na wystrzeliwanie tych pocisków z wyrzutni lądowych.
Pocisk manewrujący skuteczniejszy od drona
Ukraina dowiodła, że jest w stanie atakować rosyjskie cele odległe o setki, czy nawet tysiące kilometrów. Dokonuje tego przy pomocy różnych bezzałogowców, jednak drony są stosowane przez Rosjan i Ukraińców nie dlatego, że to najlepszy środek walki, ale dlatego, że to broń, którą obaj przeciwnicy są w stanie samodzielnie i na dużą skalę produkować. Jej dostępność to wynik prostoty i stosunkowo niskiej ceny, których pochodną jest jednak ograniczona skuteczność.
Drony – nawet te o dużym zasięgu - przenoszą stosunkowo niewielkie głowice bojowe. Ładunki rzędu kilku, kilkudziesięciu kilogramów są w stanie demolować wrażliwą infrastrukturę (jak elementy rafinerii), ale nie zniszczą np. hali produkcyjnej.
Przewagę ma tu pocisk manewrujący, zdolny do ominięcia obrony i przenoszący znacznie większą głowicę. Jej skuteczność wynika nie tylko z masy ładunku wybuchowego, ale i specjalnej konstrukcji, zakładającej np. eksplozję wewnątrz budynku, a nie przy uderzeniu o jego fasadę.
Ta właśnie cecha jest kluczowa dla skuteczności pocisków takich jak SCALP/Storm Shadow czy obiecywanych przez Niemcy – i wciąż niedostarczonych - pocisków Taurus. Trzeba jednak pamiętać, że broń ta ma zasięg rzędu 500 km (egzemplarze dostarczane Ukrainie ok. 300 km), czyli znacznie mniej od Tomahawka.
FP-5 Flamingo , czyli "ukraiński Tomahawk"
Zainteresowanie na całym świecie wywołał ukraiński pocisk FP-5 Flamingo z głowicą o masie jednej tony i deklarowanym zasięgiem przekraczającym dwa tys. km. Choć ataki z jego użyciem są spektakularne, jednak wbrew propagandowym przekazom, powielanym przez media, jego masowa produkcja jest mało prawdopodobna.
Wynika to z faktu, że FP-5 jest napędzany silnikiem starego, czechosłowackiego samolotu szkoleniowego L-39 Albatros, a liczba tych silników jest ograniczona. Według dość optymistycznych szacunków Ukraińcy mogli zgromadzić ok. 160-180 silników i - jeśli FP-5 nie zostanie poważnie przeprojektowany – liczba ta wyznacza górną granicę produkcji pocisków.
Ile Tomahawków może otrzymać Ukraina?
W takich okolicznościach dostarczenie Ukrainie pocisków Tomahawk znacząco zwiększyłoby ofensywne możliwości Kijowa. Nawet jeśli Stany Zjednoczone podejmą decyzję o dostawach, otwarte pozostanie pytanie o ich skalę. Pojedyncze uderzenia Tomahawkami - choć ważne propagandowo – nie są w stanie wpłynąć na losy wojny.
Podczas operacji Pustynna Burza Amerykanie wystrzelili ok. 300 pocisków Tomahawk. Ponowny atak na Irak w 1998 r. – operacja Desert Fox - pochłonął 325 pocisków, a interwencja NATO na Bałkanach - ponad 200. Więcej niż 800 pocisków wystrzelono podczas inwazji na Irak w 2003 r., a dziesiątki w czasie ataków na Afganistan, Sudan czy podczas niedawnych uderzeń na cele w Jemenie, czy Iranie.
Oznacza to, że zapasy Pentagonu mogą być uszczuplone, a zamówienie na 2026 rok, opiewające na 57 egzemplarzy, daje punkt odniesienia co do skali produkcji. Zwłaszcza że na dostawy czeka także Australia (200 zamówionych pocisków), Holandia (175 egz.) czy Japonia, która zadeklarowała chęć zakupu aż 400 pocisków. W przyszłości na pociski będzie oczekiwać także Kanada, która chce uzbroić w Tomahawki swoje przyszłościowe niszczyciele typu River.
Choć plany przewidują zwiększenie produkcji Tomahawków do 38 pocisków miesięcznie, są to na razie tylko deklaracje. W takim kontekście można przypuszczać, że ewentualne dostawy dla Ukrainy - jeśli już zostaną zatwierdzone - mogą być zbyt małe, by w istotny sposób wpłynąć na przebieg wojny.