Wyrzutnie śmiercionośnej broni na Bałtyku. Rosjanie pełni obaw

Dołączenie Szwecji i Finlandii do NATO zmieniło układ sił na Bałtyku, ale nie wyczerpało listy złych – dla Rosji – wiadomości. Jak przyznał zastępca dowódcy rosyjskiej marynarki wojennej, Moskwę niepokoi Bornholm i ewentualne umieszczenie na nim amerykańskich pocisków manewrujących. Zwłaszcza, że taki scenariusz staje się coraz bardziej realny.

Krążownik rakietowy USS Cape St. George wystrzeliwuje pocisk Tomahawk
Krążownik rakietowy USS Cape St. George wystrzeliwuje pocisk Tomahawk
Źródło zdjęć: © Domena publiczna | Kenneth Moll
Łukasz Michalik

Obawami na ten temat podzielił się niedawno admirał Władimir Kasatonow, zastępca dowódcy rosyjskiej marynarki wojennej, cytowany przez serwis Bulgarian Military. Rosyjski dowódca odnosi się do amerykańskich manewrów, w czasie których w 2023 roku i w maju roku 2024 na Bornholmie znalazły się wyrzutnie Typhon.

Dlaczego ten jeden, konkretny model amerykańskiej broni tak bardzo niepokoi Rosjan? Mają ku temu dobry powód. Choć Typhon może wyglądać niepozornie, to techniczna rewolucja, dająca Stanom Zjednoczonym wyjątkowe możliwości.

Dzięki tej nowej broni Pentagon może drogą lotniczą wysłać w dowolny rejon świata system, będący pod pewnymi względami odpowiednikiem krążownika rakietowego. Zamiast wielodniowego rejsu, potrzebnego do przebazowania okrętu, potrzebuje do tego zaledwie kilku godzin.

Czym jest Typhon i co zmienia obecność tej broni na Bornholmie?

Typhon – krążownik rakietowy przeniesiony na ląd

System Typhon to nowa broń – pierwsza, prototypowa bateria została dostarczona przez koncern Lockheed Martin w grudniu 2022 roku. Pod względem możliwości Typhon jest lądowym odpowiednikiem morskich wyrzutni Mk 41 VLS.

To standardowa dla marynarek wojennych Zachodu (w Polsce trafi na fregaty typu Miecznik) wyrzutnia pionowego startu. Jej kluczową zaletą jest uniwersalność, bo Mk 41 VLS nie jest ograniczona do jednego typu pocisku, ale pozwala na wystrzeliwanie wielu różnych: od manewrujących pocisków Tomahawk, poprzez pociski przeciwlotnicze kilku typów, po rakietotorpedy przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych.

W praktyce oznacza to, że system Typhon daje amerykańskiej armii możliwości zarezerwowane dotychczas dla lotnictwa i marynarki wojennej, czyli zdolność do rażenia celów w głębi terytorium przeciwnika.

Choć jest to duże uproszczenie, Typhon to – pod względem uzbrojenia – przeniesiony na ląd amerykański krążownik rakietowy, który można drogą lotniczą przerzucić w dowolne miejsce świata w ciągu godzin. Przykładem mobilności Typhona był niedawny przerzut systemu na Filipiny, gdzie w ciągu zaledwie 15 godzin bateria została przemieszczona na odległość 13 tys. km.

Wizualizacja systemu Typhon zdolnego do wystrzeliwania pocisków SM-6 i Tomahawk
Wizualizacja systemu Typhon zdolnego do wystrzeliwania pocisków SM-6 i Tomahawk© US Army

Jest to możliwe, ponieważ wszystkie elementy systemu – wyrzutnie (każda z czterema komorami startowymi, pojazd dowodzenia czy pojazd transportowo-załadowczy - zostały umieszczone w standardowych, 40-stopowych kontenerach.

Utrudnia to wykrycie i śledzenie systemu podczas przemieszczania, a jednocześnie ułatwia transport, zwłaszcza w wymiarze strategicznym. Dzięki umieszczeniu w kontenerach wszystkiego, co niezbędne do działania, Typhon może być łatwo przemieszczany drogą lotniczą, za pomocą ciągników siodłowych czy nawet koleją.

Elementy baterii Typhon mieszczą się w 40-stopowych kontenerach
Elementy baterii Typhon mieszczą się w 40-stopowych kontenerach© Lockheed Martin

RGM-109 Tomahawk – odpowiedź na rosyjskie zakłócanie GPS-u

Wyrzutnie systemu Typhon dostosowano do wystrzeliwania dwóch rodzajów pocisków. Pierwszym są pociski manewrujące RGM-109M Tomahawk Block V o zasięgu przekraczającym 1800 km.

Choć weszły do służby na początku lat 80. XX wieku, są ciągle rozwijane i udoskonalane. Ich wielką zaletą jest możliwość lotu na bardzo małej wysokości - co utrudnia wykrycie i zniszczenie - a także sposób naprowadzania na cel. Choć korzystają z nawigacji satelitarnej i inercyjnej, kluczowym systemem jest TERCOM.

Dzięki niemu pocisk śledzi ukształtowanie terenu, nad którym przelatuje, porównuje go z własną mapą i zdjęciami satelitarnymi, i na tej podstawie jest w stanie dokładnie określić swoje położenie, odnajdując cel niezależnie od zakłóceń.

SM-6 – pocisk przeciwlotniczy dalekiego zasięgu

Drugim pociskiem wystrzeliwanym z Typhona jest RIM-174 SM-6 ERAM. To pocisk przeciwlotniczy dalekiego zasięgu, który może także pełnić rolę pocisku przeciwokrętowego. SM-6 wyróżnia się rozmiarami – ma ponad 6,5 metra długości, waży 1,5 tony i jest zbudowany z dwóch stopni zasilanych stałym paliwem.

W przypadku wystrzelenie z ziemi SM-6 jest w stanie zniszczyć cel odległy o nawet 370 km, jednak należy pamiętać, że realny zasięg zależy od wielu czynników, jak prędkość celu, jego wielkość, pułap czy wykonywane manewry.

Warto zauważyć, że Stany Zjednoczone testują możliwość wykorzystania SM-6 w roli pocisku powietrze-powietrze, dającego amerykańskiemu lotnictwu możliwość zwalczania przeciwnika na rekordowych dystansach. Szacuje się, że po wystrzeleniu z lecącego szybko i wysoko myśliwca zasięg SM-6 może sięgać nawet 500 km.

"Zamknięcie" Bałtyku

Choć podczas ćwiczeń na Bornholm trafiły wyrzutnie bez pocisków, dostarczenie na wyspę Tomahawków było jedynie kwestią decyzji. W praktyce Amerykanie przerzucając swoją nową broń na duńską wyspę przećwiczyli możliwość samodzielnego zamknięcia Bałtyku zarówno dla rosyjskiej floty, jak i – częściowo - dla samolotów.

Warto zauważyć, że podobne ćwiczenia – choć na mniejszą skalę – w porozumieniu z sojusznikami prowadzi także Polska. Dzięki Morskiej Jednostce Rakietowej wyposażonej w pociski przeciwokrętowe NSM o zasięgu 180 km, Polska jest w stanie zabezpieczyć zarówno własne wybrzeże, jak i część Bałtyku wraz z wybrzeżem Obwodu Królewieckiego.

Co więcej, Polska ćwiczyła już przerzut elementów Morskiej Jednostki Rakietowej. Polskie wyrzutnie trafiły m.in. do Rumunii, gdzie polska broń broniłaby rumuńskiego wybrzeża Morza Czarnego, a także na szwedzką wyspę Gotlandia, zapewniającą kontrolę nad centralną częścią Bałtyku i wyjściem z Zatoki Fińskiej. To rosyjskie okno na świat, które po dołączeniu do NATO Szwecji i Finlandii stało się wyjątkowo ciasne i – w razie konfliktu – trudne do wykorzystania.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie