Miliardowe straty i utrata znaczenia. Rosja traci wpływy z handlu bronią
Agresja na Ukrainę przyniosła Rosji poważne straty gospodarcze. Choć uwagę przyciąga zwłaszcza eksport rosyjskich surowców, Moskwa – wraz z wpływami politycznymi – w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy straciła również wielu ważnych klientów kupujących do niedawna rosyjską broń. Straty są liczone w miliardach dolarów.
28.07.2023 | aktual.: 27.12.2023 09:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Przed atakiem na Ukrainę Rosja była drugim na świecie – po Stanach Zjednoczonych – eksporterem broni. Jej udział w globalnym rynku wynosił około 19 proc. Choć w ciągu ostatnich kilkunastu lat systematycznie spadał (w 2012 r. było to aż 24 proc.), sektor zbrojeniowy był obok surowców energetycznych jednym z gospodarczych filarów, zasilających reżim Putina rzeką waluty o szacunkowej wartości 14-15 mld dol. rocznie.
Rola eksportu broni była i jest jednak znacznie większa. Przekłada się nie tylko na konkretne zyski, ale także na coś bardziej subtelnego: wpływy polityczne i narzędzie nacisku, pozwalające kształtować zgodnie z rosyjskimi potrzebami sytuację międzynarodową.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dobrym przykładem takiego nacisku z ostatnich lat jest choćby wpływ na azersko-ormiańską wojnę o Górski Karabach, w czasie której część samolotów Armenii została decyzją Rosji uziemiona i nie mogła wziąć udziału w walkach.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Mimo takich incydentów niemal trzy dekady od zakończenia zimnej wojny były czasem, gdy – jak zauważa Tadeusz Wróbel z "Polski Zbrojnej" – międzynarodowy handel bronią uległ częściowemu odpolitycznieniu. Skorzystała na tym Rosja mająca większą swobodę działania na rynkach takich jak Brazylia, Algieria czy Indonezja.
Ten czas odprężenia należy już do przeszłości, a zakupy broni – podobnie jak w czasie zimnej wojny – stały się nie tylko manifestem politycznym, ale także deklaracją przynależności do któregoś z nieformalnych, międzynarodowych bloków.
Ukraina z zachodnią bronią
Prawdopodobnie najbardziej dobitnym przykładem tych zmian jest ofiara rosyjskiej napaści Ukraina. Po pierwszej rosyjskiej agresji i zajęciu Krymu oraz secesji Ługańska i Doniecka Ukraina przeprowadziła gruntowną reformę armii, jednak – mimo zmian – udział zachodniego uzbrojenia (jak np. izraelskie karabinki TAR-21 Tavor/Fort-221) w ukraińskich siłach zbrojnych był symboliczny.
Międzynarodowa pomoc dla Ukrainy radykalnie zmienia tę sytuację. Choć początkowe wsparcie obejmowało przede wszystkim sprzęt postsowiecki, jego źródło szybko wyschło: dawni członkowie Układu Warszawskiego wyczyścili swoje magazyny, pozbywając się historycznego balastu w siłach zbrojnych, a zarazem zapewniając Ukrainie realną pomoc.
Ta udzielana w dłuższej perspektywie obejmuje sprzęt, który Zachód jest w stanie wyprodukować, serwisować i zapewniać do niego choćby amunicję. Przykładem są systemy artyleryjskie kalibru 155 mm (zamiast 152 mm), czołgi ze 120-mm armatami (zamiast 125 mm) czy artyleria rakietowa z pociskami kalibru 227 mm (zamiast 220 mm).
Wszystkie te cyfry są ważne, bo oznaczają stopniowe wypieranie rosyjskiej broni przez zachodnie wzory uzbrojenia.
Dobitnym przykładem zachodzącej zmiany jest też deklarowana budowa przez Niemcy fabryki broni na terenie Ukrainy. Choć Kreml ustami rzeczniczki MSZ Marii Zacharowej grozi bombardowaniem przyszłej wytwórni czołgów, współpraca ukraińskiego Ukroboronpromu i niemieckiego koncernu Rheinmetall staje się faktem, podobnie jak bezpowrotna utrata ukraińskiego rynku dla rosyjskiej broni.
Indie nie chcą broni z Rosji
Z punktu widzenia finansów prawdopodobnie najbardziej dotkliwą stratą dla Rosji jest utrata rynku indyjskiego. Indie przez dziesięciolecia dzieliły swoje zakupy broni pomiędzy Wschód i Zachód, zasilając siły zbrojne zarówno sprzętem rosyjskim, jak i francuskim, brytyjskim, amerykańskim czy izraelskim.
Pozyskiwały go zarówno poprzez bezpośredni zakup, jak również kupno licencji i transfer technologii pozwalający na rozwinięcie produkcji na miejscu. Ta sprzętowa mozaika będzie z czasem ulegać ujednoliceniu, bowiem Delhi zaczyna przerywać swoje sprzętowe uzależnienie od Moskwy.
Ostatnie półtora roku to czas zerwania przez Indie kontraktów na samoloty Su-30MKI, czołgi T-90S, zamrożenie rozmów ws. rosyjskich śmigłowców morskich Kamowa i rezygnacja ze wspólnej budowy okrętów podwodnych projektu 677 Łada. Zwieńczeniem tej spektakularnej wolty jest niedawna deklaracja rządu w Delhi o poszukiwaniu zachodnich następców dla kupionych w czasach ZSRR samolotów transportowych.
Warto podkreślić, że zmiany te nie mają charakteru wyłącznie symbolicznego. Zapewne ma on znaczenie, ale liczą się także kwestie bardzo przyziemne: obawy co do zdolności Rosji do wywiązania się z zawartych umów, a także dostępności części zamiennych czy wsparcia eksploatacyjnego.
Koniec długoletniej współpracy
Mimo politycznej współpracy rosyjska broń przestaje być atrakcyjna także dla Chin. Choć Państwo Środka eksploatuje wiele modeli postsowieckiego uzbrojenia, skutecznie zrywa swoje wcześniejsze uzależnienie od Moskwy. Chiny albo skopiowały potrzebną broń (jak w przypadku kopii Su-27 o nazwie Shenyang J-11), albo – jak w przypadku samolotów J-20 czy silników WS-15 – opracowały już własne, autorskie rozwiązania.
Znacząca deklaracja padła też ze strony Egiptu, który nie odebrał zamówionych i już wyprodukowanych samolotów, na domiar złego puszczając w świat wyniki przeprowadzonych testów. Okazało się, że reklamowane przez Rosję jako supernowoczesne myśliwce Su-35 nie dorównują eksploatowanym już przez Egipt, francuskim samolotom Rafale.
Zwieńczeniem tej historii okazał się kolejny cios wymierzony Moskwie tym razem przez Teheran. Za dostawy dronów Rosja chciała zapłacić Iranowi egipskimi samolotami. Gdy umowa wydawała się dopięta, Iran – który przecież rozpaczliwie potrzebuje nowych samolotów – niespodziewanie ogłosił, że nie chce rosyjskiego sprzętu, tłumacząc to brakiem wsparcia serwisowego i dostępu do części zamiennych.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski