Koreańska broń dla Rosji. Putin i Kim Dzong Un tworzą klub wsparcia dyktatorów

Wojna w Ukrainie dobitnie ukazała słabości nie tylko rosyjskiej armii, ale także przemysłu i logistyki. Rosja, jeszcze niedawno uważana za drugie mocarstwo świata, musi prosić o pomoc militarną. Jednym z adresatów tych próśb jest Korea Północna. Na co może liczyć Władimir Putin?

Północnokoreańska parada sprzętu wojskowego
Północnokoreańska parada sprzętu wojskowego
Źródło zdjęć: © OrzBlueFog, Reddit
Łukasz Michalik

16.09.2022 | aktual.: 16.09.2022 15:29

Sankcje nałożone na Rosję przez wolny świat działają. Doprowadziły do sytuacji, w której rosyjskie zakłady zbrojeniowe, pozbawione dostępu do zachodnich technologii, stały się niezdolne do budowania nowoczesnej broni. W związku z tym, przestawiają się na produkcję starszych o dekady modeli uzbrojenia, co w wywiadach dla rosyjskich mediów wprost przyznają ich dyrektorzy.

Wojna oznacza także zużycie gigantycznych ilości wszelkiego rodzaju amunicji. Choć jeszcze niedawno rosyjskie magazyny wydawały się nie mieć dna, okazuje się, że pół roku walk skutecznie je przewietrzyło. Doprowadziło to do sytuacji, w której – zdaniem amerykańskiego wywiadu – Moskwa poszukuje zagranicznych dostawców.

Chodzi nie tylko o zaawansowany technologicznie sprzęt, jak irańskie drony, ale także o podstawowe "paliwo" wojny – amunicję dla artylerii lufowej i rakietowej. Tę może dostarczyć nawet Korea Północna, co potwierdziły doniesienia amerykańskiego wywiadu, przytaczane niedawno przez Reutera. Co konkretnie reżim Kima może zaoferować Putinowi?

Sprzęt z muzeum - armia Korei Północnej

Siły zbrojne Korei Północnej, choć liczne, to militarny skansen, jednak Kim Dzong Un ma kilka asów w rękawie. Poza bronią jądrową należą do nich liczne i dofinansowane – jak na koreańskie standardy – siły specjalne, bardzo liczna flota podwodna, a także konsekwentnie rozwijane, strategiczne siły rakietowe.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w tej dziedzinie północnokoreański reżim dysponuje jedną z najbardziej zaawansowanych technologii na świecie. Jest zdolny do budowania całej rodziny różnego rodzaju pocisków balistycznych, w tym m.in. rakiet międzykontynentalnych Hwasong-14. To broń o zasięgu szacowanym na 10 tys. km, która może osiągnąć cele w Stanach Zjednoczonych czy Europie.

Północnokoreańskie siły lądowe są jednak dramatycznie przestarzałe, czego nie zmieniają oazy względnej nowoczesności, jak siły WRE (walki radioelektronicznej), rozwój branży cyberbezpieczeństwa czy czołgi P'okp'ung-ho. Są one próbą połączenia rozwiązań z radzieckich T-62 i T-72 z brytyjskim systemem kierowania ogniem z lat 60., pozyskanym z czołgów Chieftain.

Wspólny kaliber

Tym, co faktycznie może interesować Moskwę, to – przede wszystkim – amunicja dla artylerii lufowej i rakietowej. Wprawdzie Korea Północna użytkuje nietypową broń, jak choćby samobieżne haubice rodzimej konstrukcji M-1978 Koksan, strzelające amunicją 170 mm, jednak są to wyjątki.

Haubica M-1978 Koksan
Haubica M-1978 Koksan© Flickr, Lic. CC BY 2.0, Stefan Krasowski

Zdecydowaną większość jej uzbrojenia stanowią starsze typy broni o radzieckim rodowodzie – te same, z których korzysta również Rosja, i których amunicja pasuje również do nowszych modeli rosyjskiego uzbrojenia.

Rakiety i amunicja

Przedmiotem zainteresowania Moskwy mogą być niekierowane pociski rakietowe kalibru 122 mm (jak M-21OF), wystrzeliwane z wyrzutni BM-21 Grad czy ich udoskonalonej wersji Tornado-G. To prosta, tania broń o zasięgu ok. 20 km. W wariancie niekierowanym nie jest celna, ale w sytuacji, gdy Rosjanie ostrzeliwują nie cele, ale obszary, nie stanowi to dla nich problemu.

Korea może także wesprzeć Rosję amunicją artyleryjską kalibru 152 mm. Pociski tego kalibru wystrzeliwują zarówno stare, holowane haubice D-20 (M1955), zaprojektowane w czasach Stalina, jak i nowsze, samobieżne 2S3 Akacja, 2S5 Hiacynt czy 2S19 Msta.

Haubica D-20
Haubica D-20© Ministerstwo Obrony Ukrainy | Picasa

Wspólny dla Rosji i Korei Północnej jest także kaliber 122 mm – z takiej amunicji korzystają m.in. północnokoreańskie, samobieżne haubice M-1981 czy M-1991, ale także pamiętające II wojnę światową, holowane M-30. Tysiące egzemplarzy mają znajdować się w rosyjskiej rezerwie. Jednostki liniowe korzystają z samobieżnych Goździków, także strzelających amunicją tego kalibru.

Z punktu widzenia Rosji, palącym problemem wydaje się także zużycie amunicji precyzyjnej – zarówno artyleryjskiej, jak i rakietowych pocisków kierowanych, jak Kalibr czy Iskander. Zmusza to Rosjan do sięgania po coraz starsze modele, jak pociski Ch-22 czy bardzo kosztowne i mało skuteczne improwizowanie, jak - co opisywał Adam Gaafarostrzeliwanie pociskami przeciwokrętowymi 3M24U Bał celów lądowych.

W tym przypadku Korea Północna nie ma jednak - najprawdopodobniej - wiele do zaoferowania Rosji. Wprawdzie buduje taktyczne pociski kierowane, jak choćby bazujący na Iskanderze pocisk KN-23, ale jest to broń niekompatybilna ze sprzętem rosyjskim.

Wyrzutnia rakiet KN-09
Wyrzutnia rakiet KN-09© Missile Threat

Mimo tego niektórzy eksperci uważają, że Rosja może być zainteresowana awaryjnym dokupieniem m.in. północnokoreańskich, wieloprowadnicowych wyrzutni rakiet, jak choćby KN-09, strzelający pociskami kalibru 300 mm.

Zużycie jak w czasie II wojny światowej

Dlaczego w ogóle Rosja jest zmuszona szukać pomocy? Aby zrozumieć problemy związane z zaopatrzeniem w amunicję, warto uświadomić sobie skalę konfliktu.

Stwierdzenie, że to największa wojna w Europie od zakończenia II wojny światowej nie mówi zbyt wiele. Więcej powie nam szacunkowa długość linii frontu, rozciągającego się na 1200-1400 km. To mniej więcej tak, jakby walki toczyły się w poprzek Europy, wzdłuż linii od Gdańska po włoski Triest.

Jeszcze dobitniej sytuację nakreśli nam podsumowanie zużycia pocisków artyleryjskich. Przed ukraińskim "himarsowaniem", które rozbiło rosyjskie ciągi logistyczne, Rosjanie wystrzeliwali średnio dziennie więcej amunicji, niż w czasie najkrwawszych walk z Niemcami w czasie II wojny światowej.

Liczone w dziesiątkach wagonów dzienne zużycie amunicji musiało nadszarpnąć nawet największe rezerwy.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski