Izrael przywraca Machbety. Tej broni nie widziano prawie 20 lat

Izrael z powodu dużego zagrożenia dronami Huti oraz Hezbollahu zdecydował się reaktywować systemy przeciwlotnicze Machbet. Jest to broń wycofana ze służby blisko dwie dekady temu. Przedstawiamy, co potrafi.

Izraelski system przeciwlotniczy Machbet.
Izraelski system przeciwlotniczy Machbet.
Źródło zdjęć: © IDF
Przemysław Juraszek

Izrael zdecydował się wyciągnąć z głębokiego składowania systemy przeciwlotnicze Machbet, które wycofano ze służby w 2006 r. Jest to odpowiedź na ataki dronów Hezbollahu oraz Huti, które miejscami potrafią się przedrzeć przez izraelski system przeciwlotniczy.

Nisko lecące drony, mimo iż są łatwe do zestrzelenia, stanowią trudny cel. Ze względu na horyzont radiolokacyjny zasięg ich wykrywania przez naziemne radary jest bowiem ograniczony do poniżej 40 km.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Machbet przywrócony do służby

Najlepszym sposobem wykrywania takich celów jest ustawienie radaru w powietrzu i używanie go do koordynowania samolotów bądź wykorzystanie systemów lądowych. Drugą kwestią jest jednostkowy koszt zestrzelenia, ponieważ tego typu drony kosztują parę tys. dolarów, a np. rakieta systemu Tamir jest warta 40-50 tys. dolarów.

Nie jest to ekonomiczna metoda zwalczaniach takich zagrożeń, ponieważ najlepszym sposobem jest wykorzystanie systemów lufowych, gdzie seria pocisków to co najwyżej parę tys. dolarów. Izrael miał na stanie tego typu systemy, które wystarczy przywrócić do służby, aby oszczędzać droższe antyrakiety na trudniejsze cele.

Machbet jest izraelską modernizacją starszych systemów M163 VADS lokalnie znanych jako Hovet z lat 90. XX w., opartych na transporterze opancerzonym M113. Był to system obrony punktowej oparty o sześciolufową armatę napędową 61 Vulcan kal. 20 mm, który w ramach modernizacji wzbogacono o wyrzutnię czterech pocisków krótkiego zasięgu FIM-92 Stinger oraz łącze komunikacyjne umożliwiające pozyskanie danych celowniczych z innych radarów.

Dodatkowo Izrael dodał głowicę optoelektroniczną z kamerą termowizyjną i najprawdopodobniej dalmierzem laserowym, aby móc zwalczać cele o niskiej sygnaturze radiolokacyjnej oraz unikać zagrożenia atakami przy życiu pocisków antyradiolokacyjnych.

Sposób na obniżenie kosztów

Zasięg tego systemu nie jest imponujący, ponieważ w przypadku armaty M61 Vulcan napędzanej przez silnik elektryczny wynosi maksymalnie 3 km. W przypadku strzelania Stingerami wzrasta on do około 5 km. Ogromnym plusem jest niski koszt (w USA kal. 20 mm bywały sprzedawane nawet poniżej 30 dolarów za sztukę) w stosunku do przeciwlotniczych pocisków rakietowych.

Nawet po uwzględnieniu ogromnej szybkostrzelności armaty M61 wynoszącej 6 tys. strz./min, przy oddawaniu kilkusekundowych serii koszt będzie wynosił 10 tys. dolarów bądź mniej. Plusem jest też fakt, że stosowana w M61 Vulcan amunicja jest taka sama jak w samolotach F-16 czy F-15, co ułatwia logistykę.

Dostępne opcje to: amunicja przeciwpancerno-zapalająca M53 zdolna przebić 6,4 mm stali pancernej z odległości kilometra, odłamkowo-zapalająca M56A3/A4 mająca zasięg rażenia odłamków ok. 20 metrów oraz przeciwpancerna z ładunkiem wybuchowym i środkiem zapalającym PGU-28A/B, będąca kompromisowym połączeniem efektów dwóch powyższych typów amunicji w jednej.

Przemysław Juraszek, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Wyłączono komentarze

Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski