Za mało amunicji do Krabów. Mamy pociski na tydzień wojny

Wojna na pełną skalę, jak ta, która toczy się za naszą wschodnią granicą, oznacza ogromne zapotrzebowanie na amunicję. Tymczasem Polska, zamawiająca setki samobieżnych armatohaubic, nie dysponuje zapasem amunicji, pozwalającym na wykorzystanie walorów nowego sprzętu. Roczna produkcja wystarczy nam obecnie na ok. tydzień walk.

Amunicja artyleryjska kalibru 155 mm
Amunicja artyleryjska kalibru 155 mm
Źródło zdjęć: © Elbit
Łukasz Michalik

Jedną z ostatnich decyzji, podjętych przez byłego już szefa MON-u, Mariusza Błaszczaka, było zamówienie w Korei Południowej 152 armatohaubic K9 – sześciu w wariancie K9A1 i 146 w wariancie K9PL.

Umowa wywołała sporo kontrowersji, związanych m.in. z przyszłością Kraba, a wśród jej zapisów znalazły się m.in. nieco mniej efektowne, a zarazem bardzo ważne kwestie związane z zakupem, jak i produkcją amunicji. - Polska uzyska też zdolność do produkcji ładunków modularnych. Osiągamy samodzielność produkcji amunicji do armatohaubic - informował minister.

Deklaracja dotycząca polskich zdolności w zakresie produkcji amunicji artyleryjskiej jest ważna, lecz omija zarazem sedno problemu. Jest nim zarówno dostępna dla polskiego przemysłu zbrojeniowego technologia, jak i obecna skala produkcji amunicji.

Choć zapowiedzi zwiększania zdolności pojawiają się od rosyjskiego ataku na Ukrainę, Polska roczna produkcja jest wciąż dość niska. Co to oznacza w praktyce?

Brak amunicji ogranicza plany

Artyleria bywa nazywana "bogiem wojny". Nie jest to określenie na wyrost. Choć działania artylerii są zazwyczaj mało medialne i przyciągają mniej uwagi od walk czołgów czy efektownych, lotniczych nalotów, to właśnie ona – broń rakietowa i lufowa – odpowiada podczas wojny w Ukrainie za 60-70 proc. strat w ludziach i sprzęcie.

Obecnie –  w ostatnich dniach 2023 r. –  właśnie z powodu niedoboru amunicji artyleryjskiej Ukraińcy są zmuszeni zmienić wcześniejsze zamiary i na nowo opracować plany działań wojennych.

Ograniczamy działania na froncie, bo brakuje nam amunicji. Liczby, którymi dysponujemy, nie są wystarczające, biorąc pod uwagę nasze potrzeby. A więc redystrybuujemy. Na nowo planujemy zadania, które sobie wyznaczyliśmy, i ograniczamy je.

Generał Ołeksandr TarnawskiGenerał Ołeksandr TarnawskiDowódca ukraińskiego zgrupowania operacyjno-strategicznego Tauryda

Tysiące pocisków dziennie

Tymczasem Polska – co zauważa serwis Defence 24 – w ciągu roku produkuje amunicję wystarczającą na mniej niż tydzień prowadzenia wojny (przy założeniu zużycia, jak obecnie w Ukrainie, ok. 8 tys. pocisków dziennie). Ambitne plany, przedstawione na początku 2023 r., zakładają zwiększenie produkcji nawet pięciokrotnie, do około 200 tys. pocisków rocznie. Wzrost produkcji pozostaje jednak na razie w sferze deklaracji, a nie faktów.

Wiosną 2023 r. władze kraju deklarowały zainwestowania 2 mld złotych we wzrost polskich mocy produkcyjnych w zakresie amunicji artyleryjskiej, a następnie kolejnych 12 mld w wyprodukowanie 800 tys. pocisków. Zapowiedziom tym ciągle brakuje umów wykonawczych, potwierdzających, że prace nad uzupełnieniem naszych zapasów faktycznie zostały rozpoczęte.

Pociski kalibru 155 mm
Pociski kalibru 155 mm© Mil.in.ua

Co więcej, według Defence 24 rozbudowa odpowiednich mocy produkcyjnych może potrwać – gdy będziemy bazować wyłącznie na zasobach krajowych – nawet do pięciu lat. Współpraca z partnerami zagranicznymi może skrócić ten czas do dwóch lat i dopiero wówczas będzie możliwe uruchomienie produkcji na zakładaną skalę.

Jest to koniecznie choćby ze względu na program o nazwie Narodowa Rezerwa Amunicyjna, zakładający wzrost polskich zapasów amunicji kal. 155 mm z 30 tys. do 200 tys. sztuk. Problem w tym, że nawet tak znaczący wzrost może okazać się niewspółmierny w stosunku do potrzeb. Dlaczego?

Roczna produkcja amunicji

AHS Krab przewozi 40 pocisków i nieco więcej ładunków miotających. K9 – 48 – pocisków. Przy założeniu, że – zgodnie z planami MON-u – Wojsko Polskie będzie użytkować 1000 egzemplarzy armatohaubic, jednorazowe uzupełnienie ich jednostki ognia będzie wymagało co najmniej 40 tys. pocisków. To zapas amunicji w samych haubicach, bez towarzyszących im pojazdów amunicyjnych.

Przy bardzo ostrożnym założeniu, że koszt jednego pocisku to nieco ponad 2 tys. dol. (ogromny popyt winduje go w ostatnich miesiącach nawet do 7-8 tys.), cena tej amunicji sięga – w przeliczeniu – 350-400 mln zł.

Gdy dodamy do tego szybkostrzelność współczesnych armatohaubic, wynoszącą nawet 8 strzałów na minutę, to okaże się, że – gdyby cała polska artyleria strzelała jednocześnie – jednostka ognia, a zarazem roczna produkcja, może zostać zużyta w ciągu 5-6 minut.

Brak prochów wielobazowych

To oczywiście bardzo poważne uproszczenie, bo w razie wojny nie wszystkie haubice będą prowadzić ogień jednocześnie i nie wszystkie będą strzelać aż do wyczerpania amunicji. Przytoczone liczby ilustrują jednak problem z jakim w najbliższych latach będzie musiał zmierzyć się polski przemysł zbrojeniowy.

Obok skali produkcji, dotyczy on także jej jakości. Polska jest obecnie zdolna do samodzielnej produkcji jedynie najprostszej amunicji artyleryjskiej z jednobazowymi ładunkami miotającymi. Ładunki wielobazowe, nad którymi w ostatnich latach pracowała m.in. Wojskowa Akademia Techniczna, powstają obecnie u nas z wykorzystaniem prochu zagranicznego, głównie sprowadzanego z Niemiec.

Dopiero rozbudowa mocy produkcyjnych połączona z możliwością wytwarzania nowoczesnych prochów wielobazowych może zapewnić Polsce niezbędną w razie konfliktu zbrojnego zdolność, jaką jest budowanie własnej amunicji.

Bez tego 1000 armatohaubic, nawet jeśli w końcu zostaną kupione, pozostanie sprzętem przydatnym głównie na defiladzie. W przypadku realnego zagrożenia będziemy musieli – jak obecnie Ukraina – dostosowywać plany wojenne do pomocy, dostarczanej aktualnie z zagranicy.

Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie