USA wycofują samoloty A‑10 Thunderbolt II. To koniec maszyn bliskiego wsparcia
W kwietniu 2023 roku ruszył proces wycofywania ze służby pierwszych samolotów A-10. Te ikoniczne maszyny bliskiego wsparcia powstały w czasie zimnej wojny i miały być przeciwwagą NATO dla tysięcy czołgów Układu Warszawskiego. Jakie są możliwości samolotów A-10 i dlaczego maszyny te mają zostać wycofane ze służby?
18.04.2023 | aktual.: 18.04.2023 15:59
Spośród 281 użytkowanych obecnie przez amerykańskie lotnictwo samolotów A-10, 21 trafi w tym roku na składowisko Davis Monthan w Arizonie. Jego personel starannie wymontuje z samolotów wszelkie zdatne do użytku podzespoły i części, a kadłuby ogołocone ze wszystkiego, co wartościowe, trafią na wielkie składowisko lotniczych śmieci.
Do 2029 roku los ten spotka wszystkie A-10, z wyjątkiem maszyn skierowanych do różnych placówek muzealnych (lub ewentualnie dostarczonych Ukrainie). Przed końcem bieżącej dekady flota amerykańskich, ikonicznych maszyn bliskiego wsparcia przestanie istnieć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego Amerykanie pozbywają się samolotów, które przez lata służby wypracowały sobie – obok przydomka Warthog (pol. Guziec) – opinię zabójców czołgów?
Zobacz także: Czy rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Amerykanie wycofują stare samoloty
Częściową odpowiedź daje wgląd w projekt budżetu amerykańskiego lotnictwa na 2024 rok. Amerykanie tną koszty, gdzie tylko można, usiłując pozbyć się finansowego balastu, związanego z eksploatacją samolotów opracowanych dziesiątki lat temu.
W rezultacie w 2024 roku wycofają z użytku 310 maszyn różnych typów, pozyskując w ich miejsce zaledwie 95 nowych. Wszystko to w imię rozwoju systemów nowej generacji. Działaniom tym towarzyszy bowiem wola radykalnego odmłodzenia floty samolotów bojowych.
W 1991 roku USAF (Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych) miały do dyspozycji około cztery tys. maszyn o średniej wieku wynoszącej zaledwie osiem lat. Obecnie amerykańskie siły powietrzne mają dwa razy mniej samolotów, za to ponad trzy razy starszych – średnia wieku to obecnie (zależy od metodologii liczenia) 26-29 lat. Co i tak stanowi nieznaczny postęp, bo jeszcze dwa lata temu wiek ten przekraczał 30 lat.
Stare samoloty, choć w przeliczeniu na godzinę lotu są zazwyczaj tańsze w eksploatacji, to ze względu na potrzeby remontów, przeglądów czy wymiany części z wyczerpanym resursem, stanowią studnię bez dna, generującą dodatkowe koszty.
A-10 Thunderbolt II – przestarzała ikona lotnictwa
Finanse nie są jednak całością odpowiedzi na pytanie o wycofanie samolotów A-10. Choć ta bardzo charakterystyczna maszyna ma wśród entuzjastów lotnictwa grono wielbicieli, z punktu widzenia wojska jest już przestarzała.
Prototyp oblatano w 1972 roku, a produkcja tych maszyn przypadła na lata 1974-1985. Już wówczas były to samoloty możliwie proste (co częściowo przekłada się na odporność), przeznaczone do bezpośredniego wsparcia sił lądowych.
Dźwięk 7-lufowego działka GAU-8 Avenger, zapisywany fonetycznie jako "Brrrt" może robić wrażenie i nadal spędzać sen z powiek czołgistom, ale dzisiaj lotnictwo niszczy czołgi inaczej, niż miało to robić 40 lat temu.
Samolot szturmowy jako relikt zimnej wojny
To, że Rosjanie próbowali w Ukrainie używać lotnictwa szturmowego tak, jak robili to w latach 80. w Afganistanie, nie wynika z faktu, że Su-25 to doskonałe, niezastąpione maszyny. Jest raczej wynikiem rosyjskich problemów z dostępnością nowoczesnej broni.
Już w czasie zimnej wojny amerykańskie symulacje wskazywały, że przeznaczone do walki w Europie eskadry A-10 to w zasadzie formacje jednorazowe, które po kilkunastu dniach walk przestaną istnieć i nie będą odtwarzane. A było to – co trzeba podkreślić – ponad 30 lat temu, kiedy systemy przeciwlotnicze były znacznie mniej skuteczne.
Choć w 2015 roku Amerykanie w ramach ćwiczeń przesłali do Polski część swoich A-10, to użycie tych samolotów w warunkach pełnoskalowego konfliktu, bez wcześniejszej neutralizacji lotnictwa i obrony przeciwlotniczej przeciwnika, oznacza wysokie prawdopodobieństwo szybkiej utraty tych maszyn.
Przedsmak tego daje los ich rosyjskich odpowiedników, Su-25, spadających z nieba w Ukrainie. Gdzie – co warto podkreślić – Rosja mimo wszystko nadal utrzymuje przewagę w powietrzu, więc zagrożeniem są głównie lądowe systemy przeciwlotnicze, a nie ukraińskie samoloty.
Owszem, różne siły powietrzne eksploatują i pozyskują samoloty o podobnym przeznaczeniu, ale ich rolą nie jest wsparcie dla wojsk lądowych w pełnoskalowej wojnie (misje CAS), lecz udział w konfliktach asymetrycznych czy działaniach przeciwpartyzackich (samoloty klasy COIN). Utrzymywanie do takich zadań floty A-10 byłoby strzelaniem z armaty do wróbla.
Czym zastąpić A-10?
Dlatego nie powinno dziwić, że Amerykanie planują zastąpienie samolotów A-10 takimi maszynami, jak F-16 czy najnowsze F-35. Choć są to samoloty zaprojektowane według skrajnie innych niż Warthog założeń, to w nieodległej przyszłości mają przejąć część jego zadań. Jak to możliwe?
Dzisiejsze nowoczesne armie nie niszczą czołgów wroga lotnictwem szturmowym (choć większość z nich nadal rozwija i utrzymuje śmigłowce szturmowe, działające jednak w inny sposób).
Rolę tę przejmuje obecnie coraz powszechniejsza i doskonalsza amunicja kasetowa i "inteligentne" pociski lotnicze, pozwalające na atakowanie celów z bezpiecznego dystansu, bez potrzeby narażania cennych samolotów i jeszcze cenniejszych pilotów. Człowiek nie musi już – jak pilot A-10 40 lat temu – mieć w zasięgu wzroku czołg, aby skutecznie go zniszczyć.
Niekiedy nie musi nawet wiedzieć, gdzie dokładnie znajduje się cel – pociski takie jak (artyleryjski) FFV Bonus czy brytyjski Brimstone wystarczy wystrzelić mniej więcej w kierunku spodziewanego celu, a one same go sobie znajdą, ocenią i – gdy zostanie zaklasyfikowany jako wrogi – zaatakują.
A-10 a sprawa polska
W takim kontekście warto także wspomnieć pojawiające się w Polsce co najmniej od 2014 roku głosy, dotyczące planów pozyskania A-10 i rzekomej zasadności takiego nabytku. Na szczęście nigdy nie przyjęły one formy oficjalnych planów MON-u, a raczej pojedynczych głosów czy ponawianych co kilka lat opinii.
Gdyby plany te zostały zrealizowane, Polska miałaby teraz kilkanaście czy kilkadziesiąt egzemplarzy nieperspektywicznych "zabójców czołgów". Maszyny te po wycofaniu z amerykańskiej eksploatacji drenowałyby ograniczone zasoby polskiego lotnictwa, utrzymując – jak do niedawna polskie Su-22 – iluzję zdolności bojowych.
Najlepszym podsumowaniem tamtych planów jest decyzja Amerykanów, którzy – mimo wieloletnich, głównie politycznych nacisków i torpedowanych wcześniej prób wycofania Warthogów – uznali w końcu, że miejsce tych zasłużonych maszyn jest nie nad polem walki, ale w muzeum lotnictwa.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski