Świat na krawędzi zagłady. Rosyjski dowódca chciał odpalić atomową torpedę
Gdy w czasie kryzysu kubańskiego Stany Zjednoczone i ZSRR porozumiewały się w sprawie wzajemnych ustępstw, pewien rosyjski dowódca, nie wiedząc o deeskalacji konfliktu, był gotów zatopić amerykański lotniskowiec. Chciał do tego użyć wyjątkowej broni: torpedy z głowicą jądrową.
27.10.2022 | aktual.: 27.10.2022 14:02
60 lat temu radziecki przywódca, Nikita Chruszczow, zdecydował o rozmieszczeniu na Kubie rakiet średniego zasięgu R-12 Dwina i pośredniego zasięgu R-14 Czusowaja. Zbudowana w tym celu infrastruktura została wykryta przez amerykański samolot U2.
Ważące ponad 40 ton pociski R-12 miały zasięg 2 tys. km i mogły być wyposażone w głowice jądrowe o mocy ponad dwóch megaton. R-14 – których nie zdołano dostarczyć na Kubę przed rozpoczęciem kryzysu - były jeszcze potężniejsze. Ważyły ponad 85 ton i mogły uderzyć w cel odległy o 4,5 tys. km.
Warto w tym miejscu doprecyzować, że "uderzyć w cel" na początku lat 60. znaczyło coś innego, niż obecnie. Rakiety miały bardzo silne głowice – kilkunastokrotnie silniejsze od większości współczesnych. Ogromna siła eksplozji miała niwelować niewielką celność, wahającą się od pięciu do nawet kilkunastu kilometrów.
Gra o sumie zerowej
Wizja sowieckiego atomowego arsenału mniej niż 200 km od wybrzeża Florydy była dla Amerykanów nie do przyjęcia. Wiązało się to z faktem, że w przypadku wystrzelenia pocisków z drugiej półkuli – co było możliwe do wykrycia - pozostawało co najmniej 20 minut na reakcję i wystrzelenie własnych rakiet.
Oznaczało to wzajemne zniszczenie niezależnie od tego, kto wykonałby pierwsze uderzenie, co czyniło rozpoczynanie wojny atomowej nieopłacalnym.
Pociski tuż przy granicy skracały czas od startu do uderzenia do pojedynczych minut, a to zakłócało balans sił. Z perspektywy czasu wiadomo, że balansu i tak nie było – w tamtym okresie Amerykanie mieli do dyspozycji tysiące głowic atomowych, gdy Sowieci zaledwie kilkaset, jednak władze USA nie wiedziały o tej dysproporcji.
Blokada Kuby
Choć Amerykanie sami dwa lata wcześniej rozmieścili w Wielkiej Brytanii pociski PGM-17 Thor o zasięgu 2,7 tys. km, a w Turcji pociski PGM-19 Jupiter, na obecność Rosjan na Kubie zareagowali bardzo zdecydowanie – wojskową blokadą wyspy.
W czasie, gdy politycy obu mocarstw negocjowali w celu rozwiązania konfliktu, który przeszedł do historii jako kryzys kubański, na wodach wokół Kuby toczyła się wojna nerwów. Jej stawką był globalny konflikt atomowy.
Cztery Foxtroty
Głównymi aktorami dramatu były wysłane z Murmańska na drugi koniec świata sowieckie okręty podwodne projektu 641 (w kodzie NATO: Foxtrot) z 69. Brygady Okrętów Podwodnych. Choć ZSRR dysponował już okrętami z napędem atomowym, które mogły pozostawać pod wodą tygodniami, ich napęd był niedopracowany i zawodny.
Dlatego zdecydowano o wysłaniu okrętów z klasycznym napędem. 91-metrowe Foxtroty wypierały pod wodą 2,4 tys. ton i były obsadzone 70-osobową załogą. Ich słabą stroną była konieczność regularnego wynurzania się w celu przewietrzenia pokładu i naładowania na powierzchni akumulatorów.
Okręty miały po 10 wyrzutni torped kalibru 533mm, jednak poza zwykłym uzbrojeniem, miały na pokładach po jednej, opracowanej kilka lat wcześniej, torpedzie T-5 z głowicą atomową. Jej przeznaczeniem było niszczenie zgrupowań okrętów albo szczególnie ważnych celów, jak lotniskowce.
Jak wynik z informacji, zdobytych przez Rodricka Braithwaite’a, autora książki "Armagedon i paranoja. Zimna wojna – nuklearna konfrontacja", dowódcy radzieckich okrętów podwodnych otrzymali możliwość rozpoczęcia walki w trzech przypadkach: gdy zostaną zaatakowani bombami głębinowymi, ostrzelani po wynurzeniu albo na rozkaz z Moskwy.
Podwodne polowanie, ale nie bezpośredni atak
Utrzymujący morską blokadę Kuby Amerykanie doskonale wiedzieli o obecności sowieckich okrętów. Poinformował ich o tym system SOSUS – rozmieszczone na dnie Atlantyku czujniki, których zadaniem było wykrywanie okrętów podwodnych ZSRR, próbujących przedrzeć się ze swoich baz na otwarty ocean.
Kilkaset kilometrów od wybrzeży Kuby rozpoczęło się podwodne polowanie. Jego celem nie było zniszczenie przeciwnika, ale zmuszenie go do wynurzenia tak, aby na powierzchni nie stanowił zagrożenia.
W tym celu użyto ćwiczebnych bomb głębinowych i ręcznych granatów. Ich eksplozje były na tyle słabe, że nie mogły wyrządzić zanurzonym okrętom żadnych szkód, ale wystarczająco głośne, aby działać demoralizująco na załogi. Obrzucenie okrętu takimi ładunkami miało zasygnalizować jego dowódcy, że został wykryty i skłonić do wynurzenia.
Atomowa decyzja, która mogła zakończyć rozdział ludzkości
W przypadku dwóch rosyjskich okrętów ta metoda okazała się skuteczna – ich dowódcy po rozładowaniu akumulatorów podwodnymi manewrami zdecydowali się na wynurzenie i powrót do ZSRR. Trzecia jednostka, z dowódcą całej brygady na pokładzie, zdołała zmylić pościg i – niewykryta – powróciła do Murmańska.
Czwarty okręt, B-59, dowodzony przez komandora porucznika Walentina Sawickiego również został wykryty 27 października 1962 r., ale jego dowódca nie zamierzał łatwo dać za wygraną. Jego okręt rezonował od pobliskich wybuchów, rozładowane akumulatory nie dawały szans na ucieczkę, a na pokładzie po długim zanurzeniu rosło stężenie dwutlenku węgla.
Spadała także odporność psychiczna załogi, nękanej nieustannie podwodnymi eksplozjami.
W takich okolicznościach komandor Sawicki miał podjąć decyzję o odpaleniu atomowej torpedy, biorąc za cel śledzący go amerykański lotniskowiec USS Randolph. Decyzji Walentina Sawickiego sprzeciwił się przebywający na pokładzie szef sztabu 69. Brygady, komandor Wasilij Archipow. Ostatecznie do odpalenia torpedy nie doszło, okręt wynurzył się w pobliżu amerykańskich okrętów, naładował akumulatory i ruszył w drogę powrotną do ZSRR.
Bohater, który ocalił świat
Taka wersja wydarzeń została przedstawiona światu przez naocznego świadka, szefa zespołu wywiadu radiowego, Wadima Orłowa. Relacja oficera z B-59 została opublikowana w jednej z rosyjskich książek na temat kryzysu kubańskiego.
Nie brakuje jednak głosów, że świadectwo Orłowa nie oddaje rzetelnie sytuacji na okręcie, przypisując komandorowi Sawickiemu intencje, które nie miały miejsca – kontrowersje z tym związane przedstawia m.in. Maciej Hypś z serwisu Konflikty. Jak było naprawdę?
Główni, naoczni świadkowie tamtych wydarzeń już nie żyją, więc dokładne odtworzenie przebiegu wydarzeń na pokładzie B-59 może okazać się niemożliwe. Niezależnie od tego sprzeciw komandora Archipowa bywa przy różnych okazjach przywoływany jako jedna z decyzji, które uratowały świat przed zagładą.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski