Stanisław Pietrow – zapomniany bohater, który uratował świat przed zagładą
22.02.2018 13:35, aktual.: 23.02.2018 10:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Komunikat na ekranie komputera podpułkownika Stanisława Pietrowa nie pozostawiał wątpliwości: właśnie zaczynała się trzecia wojna światowa. Reakcja mogła być tylko jedna, ale Pietrow zignorował procedury. Nie wykonał rozkazu. Dzięki temu wszyscy ciągle żyjemy.
Czy komputer jest w stanie zniszczyć ludzkość? Scenariusze kreślone przez futurologów, ostrzegających przed sztuczną inteligencją odpowiadają na to pytanie twierdząco. Aby się o tym przekonać nie musimy jednak wybiegać w przyszłość ani rozważać hipotetycznych wersji wydarzeń. Wystarczy wspomnieć to, co wydarzyło się naprawdę.
Wiarygodne informacje na temat tego wydarzenia są bardzo skąpe, a szczegółowe odtwarzanie przebiegu wydarzeń to w dużej mierze efekt fantazji i talentu opisujących je autorów. Wiadomo jednak, że 26 września 1983 roku 44-letni pułkownik Stanisław Pietrow pełnił dyżur w Centrum Wczesnego Ostrzegania Sił Powietrznych Związku Radzieckiego.
W 1983 roku rosyjski system wczesnego ostrzegania poinformował o amerykańskim ataku
Alarm! Amerykanie atakują!
Obiekt o nazwie Sierpuchow-15 zlokalizowany był około 100 kilometrów na południe od Moskwy i był odpowiednikiem amerykańskiego centrum dowodzenia, umiejscowionego pod górą Cheyenne. To tam spływały informacje z całego świata, przesyłane przez flotę satelitów wczesnego ostrzegania typu Oko, a personel interpretował je i decydował, co z nimi zrobić.
Sytuacja międzynarodowa była wówczas bardzo napięta. Trwała wojna w Afganistanie, a na początku września Rosjanie zestrzelili cywilny samolot koreańskich linii lotniczych, w którym zginęło 269 osób różnych narodowości, w tym wielu Amerykanów.
Pułkownik Pietrow nie wierzy komputerom
W takich właśnie okolicznościach o godzinie 0:04 pułkownik Pietrow zobaczył na ekranie swojego komputera jednoznaczną informację: z bazy w Montanie wystartowały amerykańskie rakiety międzykontynentalne. Amerykanie zdecydowali się na trzecią wojnę światową i rozpoczęli atak.
Po latach bohater tamtych wydarzeń wspominał panikę, jaka opanowała jego podwładnych. Nie było w tym nic dziwnego – ten komunikat oznaczał zagładę ludzkości. Międzynarodowy pokój opierał się bowiem w tamtych czasach na tzw. teorii MAD (Mutual Assured Destruction – gwarantowane wzajemne zniszczenie). Chodziło w niej mniej więcej o to, co pokazuje świetny film "Gry wojenne": konfliktu nuklearnego pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i ZSRR nie można było wygrać, co w teorii zabezpieczało przed rozpoczęciem wymiany atomowych ciosów.
Obojętnie, kto rozpocząłby atak. I nawet, gdyby rakiety sięgnęły celu przed wystrzeleniem własnych przez przeciwnika, to mimo całkowitego zniszczenia kraju, miałby on możliwość odpowiedzenia tym samym. Było to możliwe dzięki broni znajdującej się w poderwanych w powietrze samolotach, a przede wszystkim tej, którą przenosiły niemal niemożliwe do wykrycia przed wykonaniem ataku, strategiczne okręty podwodne.
Pietrow prawdopodobnie – z pominięciem kanałów alarmowych - powiadomił o sytuacji swoich przełożonych, ale jednocześnie wyjaśnił im własną ocenę sytuacji. Nie dowierzał wywiadowi elektronicznemu, a pokazywane na ekranie swojego komputera dane uważał za niewiarygodne i sprzeczne z logiką. Co istotne, pracujący w nocy Pietrow nie był etatowym oficerem dyżurnym, ale analitykiem, pełniącym na zmianę z innymi rotacyjne dyżury.
Niedoceniony bohater
Prawdopodobnie winę za całą sytuację ponosiło oprogramowanie radzieckich satelitów szpiegowskich. Na skutek błędów popełnionych przy jego projektowaniu i w efekcie pechowego ułożenia chmur i Słońca, satelita zarejestrował odbite od chmur światło jako rozbłysk, towarzyszący odpaleniu rakiet.
Bardzo wymowny jest późniejszy los pułkownika. Oficer nie został wprawdzie ukarany za złamanie procedur, ale nie nagłaśniano jego czynu ani nie przyznano mu żadnych nagród. Gdy odszedł na emeryturę, musiał dorabiać jako pracownik budowlany – pieniędzy nie wystarczyło mu nawet na pogrzeb własnej żony. Gdy prawda o wydarzeniach z 1983 roku została ujawniona, Stowarzyszenie Obywateli Świata przyznało mu jednorazową nagrodę w wysokości 1000 dolarów.
Pokojowego Nobla, na którego zasługuje bardziej, niż wszyscy nagrodzeni nim politycy razem wzięci, nigdy nie dostał. Po raz kolejny świat przypomniał sobie dopiero po jego śmierci. Ale nie w dniu pogrzebu, bo ten pozostał niezauważony. Światowe media połapały się dopiero 5 miesięcy po śmierci Stanisława Pietrowa. Przypomniały sobie o nim dopiero we wrześniu 2017 roku, kiedy to jedni od drugich spisywali na wyścigi historię zapomnianego bohatera.
Nasz los zależy od dwóch komputerów
Niezależnie od tego wydarzenia sprzed lat dobitnie pokazują, że wizja komputera niszczącego ludzkość wcale nie jest oderwana od rzeczywistości. Nie trzeba inteligentnego Skynetu ani Matriksa, aby historia naszego gatunku dobiegła końca. Warto przy tym wspomnieć o dwóch systemach komputerowych, od których zależy dalszy los naszej planety. Jeden z nich, znany powszechnie jako Dead Hand to rosyjski Система "Периметр" (Sistema "Perimetr"). Drugi to amerykański AN/DRC-8 ERCS (Emergency Rocket Communications System).
Otwarta pokrywa silosu rakiety międzykontynentalnej
Niewiele wiadomo na ich temat, choć ich istnienie zostało potwierdzone przez wojskowych i polityków obu stron. Są to automatyczne centra dowodzenia (a raczej metody przesyłania poleceń), które – prawdopodobnie – w czasie pokoju pozostają wyłączone. Po aktywacji monitorują m.in. radiację, sejsmikę czy temperaturę i w razie wykrycia ataku atomowego mają możliwość wykonania automatycznego uderzenia odwetowego.
Od czasów Pietrowa niewiele się zatem zmieniło – nasze życie wciąż zależy od poprawnej pracy systemów komputerowych, odpowiedzialnych za działanie Perimetru i ERCS. Pozostaje mieć nadzieję, że twórcy sterującego nimi oprogramowania nie popełnili żadnego błędu. Z drugiej strony – czy do zagłady ludzkości naprawdę potrzeba wymiany atomowych ciosów? Może sprawa jest znacznie prostsza i naszej uzależnionej od elektryczności cywilizacji wystarczy po prostu wyciągnąć wtyczkę?