Udany test wyrzutni Typhon. Wystrzeliła pocisk BGM‑109 Tomahawk
Amerykańskie wojska lądowe z powodzeniem przetestowały nową, prototypową wyrzutnię Typhon. Zakończona sukcesem próba wystrzelenia pocisku Tomahawk oznacza, że amerykańska armia będzie mogła samodzielnie – bez angażowania lotnictwa czy marynarki wojennej – atakować cele odległe o tysiące kilometrów.
Wyrzutnia Typhon przypomina wyglądem naczepę umieszczoną na ciągniku siodłowym i w takiej formie może przemieszczać się na duże odległości. Po zajęciu stanowiska ogniowego dach naczepy otwiera się, pozwalając na uniesienie do pozycji startowej wyrzutni z pociskiem.
Wyrzutnie w takiej formie mają szereg zalet: są mobilne i łatwe do ukrycia, a ich wygląd utrudnia śledzenie i zlokalizowanie. W podobny sposób zbudowane są także pojazdy amunicyjne i mobilne centrum dowodzenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przez lata podobną broń – choć o znaczeniu strategicznym - rozwijały ZSRR i Rosja, budując m.in. kompleks Barguzin - wyrzutnie pocisków balistycznych ukryte w wagonach kolejowych.
Testy wyrzutni Typhon
W 2023 roku wyrzutnia Typhon została użyta do odpalenia przeciwlotniczego SM-6 (RIM-174 Standard Missile 6). To ponad 6-metrowy pocisk, przeznaczony zarówno do zwalczania samolotów i śmigłowców, jak również pocisków balistycznych w terminalnej fazie lotu, gdy zaczynają z bardzo dużą prędkością opadać w kierunku celu. Maksymalny zasięg SM-6 jest szacowany na imponujące 370 km.
Po pocisku przeciwlotniczym nadszedł czas na sprawdzenie wyrzutni z zupełnie inną bronią. Przeprowadzony 27 czerwca test polegał na wystrzeleniu z Typhona pocisku manewrującego BGM-109 Tomahawk.
To wprowadzona do służby w 1983 roku broń o bardzo dużym zasięgu, wynoszącym – w zależności od wariantu – od niemal 900 do ponad 2,5 tys. km. Ciągle rozwijane i modernizowane Tomahawki charakteryzują się dość niską prędkością, ok. 880 km/h.
Ich kluczową zaletą jest możliwość lotu na bardzo małej wysokości, z uwzględnieniem rzeźby terenu, co utrudnia ich wykrycie i zestrzelenie. Obecnie używane pociski tego typu przenoszą wyłącznie klasyczne głowice bojowe, bez ładunków jądrowych.
Nowe możliwości amerykańskich wojsk lądowych
Wystrzelenie Tomahawka z wyrzutni lądowej oznacza bardzo ważną zmianę: do tej pory broń ta stanowiła wyposażenie amerykańskich okrętów wojennych i to właśnie one odpowiadały za wykonywanie dalekich uderzeń na cele w głębi lądu. Przekazanie tych zdolności także wojskom lądowym to z jednej strony rewolucyjna zmiana, a z drugiej – częściowo – powrót do stanu sprzed ponad 30 lat.
Pomysł, aby z wyrzutni lądowej wystrzeliwać pociski Tomahawk, nie jest bowiem nowy. Amerykańska armia dysponowała już takim systemem pod koniec zimnej wojny. W latach 1981-1992 użytkowała zestawy BGM-109G Gryphon z Tomahawkami GLCM wyposażonymi w głowice jądrowe, jednak po upadku ZSRR broń ta została wycofana.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski