Czołgi przyszłości. Manewr i mobilność zamiast potęgi pancerza
Po dekadach zastoju Zachód usiłuje powrócić do produkcji własnej broni pancernej. Jak będą wyglądały czołgi przyszłości i jakie będą ich możliwości? Rosyjski ekspert wskazuje możliwe kierunki rozwoju.
Głosy na temat tego, że czołgi są nieprzydatne na współczesnym polu walki, są niemal tak stare jak same czołgi. Już w czasie I wojny światowej wieszczono zmierzch broni pancernej, która miała stracić na znaczeniu na skutek rozwoju artylerii przeciwpancernej.
W kolejnych latach czołgi miały skapitulować przed bronią z głowicami kumulacyjnymi (jak niemieckie Panzerfausty), minami, bronią jądrową, kierowanymi pociskami przeciwpancernymi, pociskami kasetowymi czy śmigłowcami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Doniesienia o śmierci broni pancernej okazały się jednak mocno przesadzone.
Zobacz także: Te czołgi sieją spustoszenie. Ile z nich rozpoznasz?
Wojna w Ukrainie pokazuje, że swoje miejsce na polu walki znajdują zarówno całkiem współczesne konstrukcje (Challenger 2, Leopard 2, T-80), zmodernizowane maszyny sprzed wielu dekad (T-64BM Bułat), jak i archaiczny sprzęt, którego przykładem są choćby niemodernizowane, rosyjskie czołgi T-55.
Powrót do czołgów
W takich okolicznościach kraje Zachodu, które przez ostatnie 30 lat przede wszystkim modernizowały czołgi z czasów zimnej wojny, zaczęły gorączkowo poszukiwać możliwości unowocześnienia, rozbudowy albo – jak w przypadku Holandii – w ogóle przywrócenia broni pancernej.
Problemem jest fakt, że w Europie – poza Turcją i Ukrainą – własne czołgi są obecnie w stanie produkować tylko Niemcy (niebawem do tego grona dołączy także Polska).
Rezultatem ograniczonych mocy produkcyjnych jest długi czas oczekiwania – przykładowo Norwegia, która na początku 2023 roku zdecydowała o zamówieniu 54 Leopardów 2A8, będzie otrzymywać swoje czołgi w latach 2026-2031, a zamówienie dotyczy przecież tylko jednego batalionu.
W takich okolicznościach kraje, które niegdyś produkowały czołgi – jak Wielka Brytania czy Francja – mają zamiar ponownie wrócić do ich produkcji, wprowadzając zarazem do służby nowe modele.
MGCS
Europejskim projektem o prawdopodobnie największym znaczeniu wydawał się do niedawna francusko-niemiecki MGCS. Pomiędzy głównymi partnerami pojawiły się poważne rozbieżności i przyszłość ponadnarodowej współpracy stoi obecnie pod znakiem zapytania, choć ministrowie obrony obu państw dementowali niedawno doniesienia o nieporozumieniach.
O problemach świadczy jednak choćby deklaracja, że docelowy czołg może być zupełnie inny w wariancie dla Niemiec z armatą kalibru 130 mm i dla Francji z 140-mm armatą Ascalon, rozwinięciem projektu pamiętającego jeszcze lata 80. Według aktualnych deklaracji dostawy mają rozpocząć się w latach 2035-2040. Wcześniej deklarowano, że będzie to rok 2035.
Challenger 3
Znacznie mniej ambitny, ale szybszy w realizacji pomysł przedstawili Brytyjczycy. Czołg Challenger 3 zachowa podwozie Challengera 2, które zostanie jednak przeprojektowane i dopancerzone.
Kluczową zmianą ma być nowa wieża z gładkolufową armatą Rheinmetall L55A1, co przywróci kompatybilność brytyjskiej broni pancernej z natowskimi sojusznikami (do tej pory brytyjskie czołgi miały lufy gwintowane).
Demonstratory AbramsX i KF51 Panther
Zarówno niemiecki, jak i amerykański czołg przyszłości, czyli KF51 Panther i AbramsX, wydają się efektem podobnych analiz. W obu zastosowano bezzałogową wieżę z automatem ładowania, ograniczono załogę do trzech osób, a zarazem dzięki nowoczesnym sensorom zwiększono jej świadomość sytuacyjną.
W obu czołgach pochylono się także nad problemem rosnącej masy, redukując ją poprzez zastosowanie bezzałogowej wieży. Ta oszczędność na masie pozwoliła na lepsze dopancerzenie kadłuba, gdzie nisko, a zatem w miejscu trudniejszym do trafienia, znajduje się załoga.
Rosyjskie wnioski
O przyszłości czołgów wypowiadają się także rosyjscy eksperci. W rosyjskich analizach pojawia się m.in. rewolucyjna teza o zmierzchu czołgu jako "narzędzia mobilnych operacji uderzeniowych".
Publikujący na łamach "Przeglądu Wojskowego" Roman Skomorochow nie odmawia broni pancernej sensu na współczesnym polu walki, jednak zwraca uwagę na potrzebę przedefiniowania jej roli.
Ma to wynikać z faktu, że z produkowanego masowo, a tym samym stosunkowo taniego i licznego sprzętu czołg zmienia się w ostatnich dekadach w broń wyrafinowaną, stosunkowo nieliczną, a tym samym bardzo cenną, czego przykładem są najnowsze warianty Abramsa czy Leoparda.
Z tego powodu – zdaniem Skomorochowa – trzeba odejść od koncepcji czołgu podstawowego (ang. MTB – main battle tank), jak Abrams, Leopard czy T-90, na rzecz wyspecjalizowanych konstrukcji. W zależności od przeznaczenia kluczowy będzie w nich albo potężny pancerz (a także systemy aktywnej ochrony) i siła ognia, albo – przeciwnie – manewr i mobilność osiągnięte kosztem opancerzenia.
Przyszłość czołgów podstawowych
Czas pokaże, na ile rosyjskie wnioski odpowiadają realiom. Pozostaje faktem, że zarówno Rosjanie, jak i Zachód zwracają uwagę na problem, jakim jest coraz większa masa czołgów. Z tego powodu demonstratory czołgów przyszłości są lżejsze od współczesnych, zachodnich czołgów podstawowych.
W podobnym kierunku wydaje się podążać także Polska. Nie chodzi tu o program Wilk, którego przyszłość i szczegółowe założenia są na razie dość mgliste, ale o czołgi K2 o masie ok. 55 ton i plany ograniczenia wzrostu masy dla wariantu K2PL.
W tym przypadku maszyny, które mają być najliczniejszym przedstawicielem polskich wojsk pancernych, są lżejsze o ponad 10 ton od Abramsa M1A2 czy Leoparda 2A7.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski