Rosyjski szantaż atomowy. Moskwa coraz częściej pokazuje broń zagłady
Broń jądrowa to nie tyle broń, co narzędzie nacisku politycznego, działające zgodnie z zasadą "kto uderzy pierwszy, zginie jako drugi". Skoro inne rosyjskie atuty ulegają ograniczeniu, Putin chętnie sięga po "kartę zagłady", coraz częściej grożąc bronią atomową.
Mimo formalnie defensywnej doktryny użycia broni jądrowej, Moskwa chętnie sugeruje możliwość ofensywnego jej wykorzystania przeciw "niepokornym" państwom, szczególnie z byłej radzieckiej strefy wpływów. Chętnie też "synchronizuje" swoje próby pocisków balistycznych z wydarzeniami politycznymi na Zachodzie.
Moskwa intensyfikuje manewry z udziałem broni atomowej
Nie inaczej było w weekend 19 i 20 października, kiedy to Rosjanie rozpoczęli kolejne manewry i sprawdzali gotowość jednej z jednostek uzbrojonych w Jarsy, która to zbliżyła się do granicy NATO. Powód? Ćwiczenia nuklearne NATO i nadzwyczajny szczyt Sojuszu z prezydentem Ukrainy przedstawiającym "plan zwycięstwa" w roli głównej.
Nie jest to oczywiście odosobniony przypadek. Jeszcze we wrześniu rosyjski MON informował o rozpoczęciu manewrów z konwojem atomowym, a w październiku 2024 r. zwiększono częstotliwość ćwiczeń. Moskwa przynajmniej dwa razy w ciągu 10 dni przeprowadziła marsze nuklearne, a zgodnie z założeniami rosyjskich władz podobnych działań ma być więcej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Warto też wspomnieć o atomowych straszakach Rosjan, kiedy Finlandia i Szwecja przystępowały do NATO. Wówczas Kreml groził obu państwom pogorszeniem ich bezpieczeństwa, a u granicy Finlandii stanęły – być może "atomowe" – Iskandery. Przez lata również nad Wisłą "modnym" tematem były "Iskandery w Kaliningradzie", również na ogół rozmieszczane tamże nieprzypadkowo.
Rosyjska presja nuklearna – stary straszak w nowym wydaniu
Według stowarzyszenia Federation of American Scientists Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej mają do dyspozycji łącznie niemal 5,6 tys. głowic jądrowych rozmaitych typów (w tym 1,6 tys. aktywnych) w różnym stanie, a wśród nich 1000-2000 głowic małej mocy (zwanych nieco na wyrost taktycznymi). Stanowić ma to niemal połowę globalnych zasobów broni jądrowej.
Rosja jest też jednym z niewielu państw, które wciąż posiadają klasyczną tzw. triadę jądrową. Oznacza to, że dysponuje ona głowicami nuklearnymi przenoszonymi przez pociski balistyczne odpalane z silosów zamontowanych w podwodnych krążownikach z napędem jądrowym (Rosja pracuje też nad torpedami z głowicami jądrowymi), lotniczymi środkami bojowymi (głównie pociski manewrujące) oraz pociskami balistycznymi bazowania lądowego (międzykontynentalne, ale nie tylko).
Jest to znaczny i wciąż rozwijany potencjał (według wspomnianej wcześniej organizacji, Rosja zwiększa liczbę swoich głowic jądrowych), który jest istotnym argumentem Kremla w negocjacjach dyplomatycznych. Czym dokładnie dysponuje Moskwa?
Rosyjski potencjał jądrowy
Najpotężniejszymi pociskami rakietowymi w rosyjskim arsenale są międzykontynentalne pociski balistyczne (ICBM). W służbie pozostają obecnie stare systemy R-36M2 Wojewoda (kod NATO SS-18 Mod 5), który osiągnął gotowość operacyjną jeszcze w 1988 r. Moc głowicy (pocisk przenosi ich 10, każda w osobnym pojeździe) szacowana jest na 550 kt do nawet 1 Mt. Wciąż są na uzbrojeniu 13. i 62. Dywizji Rakietowej Strategicznych Sił Rakietowych Federacji Rosyjskiej.
Nowsze RS-28 Sarmat (kod NATO SS-X-30 Satan II) osiągnęły status gotowości operacyjnej dopiero w 2023 r. i docelowo mają stanowić uzbrojenie 50 pułków rakietowych. Sarmat przenosić może: 10 ciężkich głowic bojowych, 16 lżejszych lub trzy hipersoniczne Awangardy (lub kombinację głowic i celów pozornych).
Obydwa typy rakiet to masywne pociski ważące ponad 200 t i o długości ponad 30 m, wystrzeliwane z podziemnych silosów. Mniejsze pociski RS-24 Jars wystrzeliwane z mobilnych wyrzutni mają, za sprawą swojej mobilności, utrudniać ich zniszczenie przed wystrzeleniem. Armia rosyjska dysponuje też systemami Iskander-M z jednogłowicowym pociskiem balistycznym 9M723B (zasięg prawdopodobnie wynosi 450 km lub nawet więcej), przy czym ten ostatni, wraz z pociskiem manewrującym 9M278 (zasięg 500 lub więcej km) był jednym z powodów wypowiedzenia przez USA traktatu INF, ograniczającego wykorzystanie pocisków tzw. pośredniego zasięgu (faktycznie 500-5500 km).
Pociski przenoszone drogą morską i powietrzną
Marynarka Wojenna Rosji dysponuje również okrętami podwodnymi - nosicielami pocisków balistycznych. Są to zarówno starsze jednostki projektu 667BRDM (Delta IV), jak i nowsze proj. 955/955A Boriej/Boriej-A (Dolgorukiy).
Te pierwsze wchodziły do służby w latach 1984-90 i z siedmiu zbudowanych jednostek jedna (K-84) została wycofana ze służby, druga zaś (K-84) została przebudowana na nosiciela miniaturowych okrętów podwodnych. Pozostała piątka przenosi po 16 pocisków balistycznych rodziny R-29RM (w tym RMU2 Sinewa i RMU2.1 Łajner), także wielogłowicowych.
Nowsze Boreje (siedem jednostek w służbie) przenoszą tyle samo pocisków, lecz nowocześniejszych RFM-56 Buława (wg niektórych źródeł, ich zasięg dochodzi do 15 tys. km). Oprócz nich prawdopodobnie również pociski manewrujące rodziny Kalibr mogą przenosić broń jądrową.
Szczególnym rodzajem podwodnej broni jądrowej jest wielka torpeda (właściwie bezzałogowy pojazd podwodny) Status-6 Posejdon, rozmiarów miniaturowego okrętu podwodnego. Jego głowica jądrowa, wykorzystująca jakoby kobalt, miałaby prowadzić do skażenia dużego obszaru po wybuchu (moc rzekomo do 2 Mt). Rosja ma zbudować do 30 takich "torped", które będą przenosić wyspecjalizowane okręty z napędem jądrowym.
Rosyjskie lotnictwo dysponuje natomiast pociskami rodziny Ch-55/555. Mogą one być uzbrojone w głowicę jądrową o mocy 200-500 kt lub głowice konwencjonalne (z nimi były wykorzystywane w Syrii i w Ukrainie, podobny pocisk spadł też prawdopodobnie w pobliżu Bydgoszczy).
Amerykański Patriot obalił mit cudownej broni Rosjan
Więcej emocji budzą pociski hipersoniczne Ch47M Kindżał przenoszone przez ciężkie myśliwce MiG-31K. Pocisk ten miał być dosłownie nieuchwytny dla zachodniej obrony przeciwrakietowej, ale w Ukrainie amerykańskie Patrioty poradziły sobie z nimi już wielokrotnie. Sprzęt z USA potwierdził tym samym swoją skuteczność i obalił mit rosyjskiej broni nie do zestrzelenia.
Oczywiście pozostałe elementy rosyjskiej "triady" są możliwe do przechwycenia za pomocą różnych środków defensywnych, choć nie jest to rzecz prosta i gwarantująca sukces (i odwrotnie, Rosjanie mogą przechwytywać zachodnie pociski, ale obronie takiej daleko do 100-procentowej skuteczności). Stąd właśnie doktryna odstraszania jądrowego opiera się na wzajemnej gwarancji zniszczenia. Warto też podkreślić, że utrzymanie arsenału jądrowego pochłania ok. 20 proc. rosyjskich wydatków wojskowych.
Bomby atomowe Putina w polityce
Od 2020 r. Rosja za sprawą dokumentu "Podstawowe zasady polityki państwowej Federacji Rosyjskiej w kwestii odstraszania nuklearnego" zreformowała swoją doktrynę wykorzystania broni jądrowej. Przewiduje ona dla broni jądrowej rolę odstraszającą, wyłącznie w skrajnych i wymuszonych sytuacjach, przy czym Rosja ma jakoby podejmować wszelkie możliwe kroki na drodze ku redukcji zagrożenia wojną jądrową (i wojną w ogóle). Jednocześnie przeciwnik musi mieć świadomość tego, że w razie konieczności Rosja broni nuklearnej użyje. A czym owa konieczność może być?
Oczywiście Rosja zamierza użyć głowic przede wszystkim w odpowiedzi na wrogi atak jądrowy (bądź za pomocą innej broni masowego rażenia) na nią lub jej sojuszników. Odwet jest też możliwy w razie dowolnej agresji przeciw Rosji, jeśli Moskwa uzna, że zagrożenie jest realne lub jeśli atak obejmie obiekty rządowe lub wojskowe związane z siłami strategicznymi.
Argument ten jest często podnoszony przez przeciwników wspierania Ukrainy przez Zachód, a nawet przez umiarkowanych zwolenników wysyłania broni Ukrainie. Wskazują oni na tzw. czerwone linie, których przekroczenie miałoby doprowadzić do rosyjskiego ataku jądrowego przeciw Ukrainie lub nawet NATO. Tymczasem wiele "czerwonych linii" Siły Zbrojne Ukrainy oraz państwa zachodnie przekroczyły i, jak wiemy, nic się nie wydarzyło. Oznacza to, że o ile taka "czerwona linia", po przekroczeniu której rosyjski prezydent naciśnie symboliczny czerwony guzik, zapewne istnieje, o tyle leży ona jeszcze dosyć daleko.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski