Rosja ma puste magazyny. Na front trafia amunicja w takim stanie
Rosjanie od paru miesięcy mają problemy z dostępnością amunicji dla swojego wojska, ale ostatnie zdjęcia dostarczanej amunicji przedstawiają tylko skrajnie niebezpieczny złom. Wyjaśniamy, dlaczego ta amunicja jest bardziej niebezpieczna dla użytkownika niż dla wroga.
27.02.2023 | aktual.: 27.02.2023 12:57
Wojna w Ukrainie pochłania ogromną ilość amunicji i obydwie strony mają problem z logistyką. Ukraińcy początkowo polegali na własnych zasobach oraz na dostawach organizowanych przez państwa NATO ze wschodniej flanki, które w praktyce przekazały cały posiadany arsenał poradziecki wraz z amunicją. Następnie bardzo znaczącym dostawcą amunicji do poradzieckich systemów została Bułgaria. Państwa zachodu szukały dla Ukrainy dostawców w aż tak egzotycznych lokalizacjach jak Pakistan czy Sudan.
Tymczasem Rosja polegała na ogromnych zapasach amunicji z czasów ZSRR, której jednak, jak pokazuje sytuacja, wreszcie się kończą. Jeszcze w okolicach sierpnia 2022 roku Rosjanie potrafili zużywać nawet 12 tys. pocisków artyleryjskich dziennie, ale w następnych miesiącach ta intensywność stale malała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bardzo znaczącym problemem dla Rosjan było wykorzystanie przez Ukraińców systemów M142 HIMARS do niszczenia magazynów amunicji, o czym pisał Łukasz Michalik. Dodatkowo, bardzo dużo rosyjskich składów amunicji zostało przejętych przez Ukraińców podczas ofensyw w obwodzie charkowskim i chersońskim.
Jest to o tyle istotne, ponieważ rosyjski przemysł obronny nie jest w stanie sprostać potrzebom rosyjskiej armii, toteż w ostatnich miesiącach zaczęto nawet ograbiać produkcję eksportową dla Azerbejdżanu. Rosja miała również, wedle USA, pozyskiwać amunicję z Korei Północnej. Równocześnie Rosjanie, najpewniej do teraz, przeszukują nawet najgłębsze odmęty swoich poradzieckich składów, uwzględniając to, co jeszcze parę miesięcy temu było uważane za złom.
Zabójczy złom zamiast amunicji — to dostają teraz Rosjanie na froncie
W efekcie na front trafia coś, co trudno nazwać amunicją. Na pierwszym powyższym zdjęciu widać coś, co było kiedyś ładunkiem prochowym amunicji artyleryjskiej najpewniej kal. 122/152 mm, na drugim mocno skorodowane naboje do armaty automatycznej 2A42, na trzecim przerdzewiałe resztki amunicji do czegoś większego kalibru, a na czwartym także ładunek prochowy amunicji artyleryjskiej.
Warto zaznaczyć, że rosyjska amunicja nigdy nie słynęła z jakości, a po paru dekadach składowania "pod chmurką" jest tylko bardziej zabójcza dla użytkownika. W wyniku dekad oddziaływania warunków atmosferycznych może się zmieniać konsystencja prochu i jego sposób spalania.
W efekcie ładunek prochowy może się nie spalać tak jak powinien, ale zdetonować niczym bomba, generując ogromny skok ciśnienia, dużo znacznie przekraczający produkcyjną specyfikację. Tylko od jakości broni i szczęścia będzie wtedy zależeć życie użytkownika. Ponadto spłonki mogą nie odpalać wcale lub robić to z opóźnieniem. Do katastrofy może dojść nawet bez konieczności załadowania tej amunicji do broni, ponieważ do jej zdetonowania może wystarczyć sam upadek przy rozładunku, jak powiedział nam były wojskowy.
Przemysław Juraszek, dziennikarz Wirtualnej Polski