NORAD to strażnik amerykańskiej przestrzeni powietrznej. Ma wykrywać wszystko, ale nie widzi balonów
Gdy nad terytoriom Stanów Zjednoczonych nadleciał – nie pierwszy raz – chiński balon, jego śledzeniem zajęła się wyjątkowa instytucja: NORAD. Amerykanie stworzyli ją, aby ochronić północ kontynentu przed sowieckimi bombowcami, ale obecnie znaczenie NORAD jest o wiele większe: śledzi nie tylko samoloty, ale także pociski balistyczne i zagrożenia znajdujące się w komosie.
07.02.2023 | aktual.: 07.02.2023 15:43
NORAD (North American Aerospace Defense Command), czyli Dowództwo Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej odpowiada za wszystko, co znajduje się w powietrzu i mogłoby zagrozić Kanadzie i Stanom Zjednoczonym.
W tym celu ta utworzona w 1958 roku instytucja zbiera dane z różnego rodzaju sensorów umieszczonych na terenie Ameryki, jak również nad nim – w powietrzu i przestrzeni kosmicznej, na rozsianych po oceanach okrętach czy bazach, znajdujących się tysiące kilometrów od macierzystego terytorium.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Siedzibą NORAD jest obecnie Peterson Space Force Base, zlokalizowana w stanie Kolorado. Do rangi symbolu urosła jednak zimnowojenna siedziba tej instytucji, pełniąca obecnie rolę zapasowego centrum dowodzenia. To słynna baza Cheyenne Mountain Complex.
Góra Cheyenne
Zbudowano ją we wnętrzu góry Cheyenne – skalna osłona miała sprawić, że podziemne centrum dowodzenia miało 70 proc. szans przetrwać eksplozję 5-megatonowej głowicy w promieniu 2,8 km. Całe centrum zostało zbudowane w taki sposób, aby przetrwać nie tylko sam wybuch, ale także będące jego następstwem trzęsienie ziemi.
Dlatego wszystkie instalacje są umieszczone na amortyzatorach, dzięki którym poszczególne pomieszczenia, a w zasadzie całe podziemne budynki, nie mają bezpośredniego kontaktu ze skałą i są połączone elastycznymi łącznikami.
Dostępu do bazy chronią 25-tonowe wrota zbudowane tak, aby ewentualna fala uderzeniowa zamknęła je szczelnie, chroniąc zawartość górskiego schronu. Obecnie ikoniczna baza, której obraz w popkulturze utrwalił m.in. film z lat 80., "Gry wojenne", nie pełni już swojej pierwotnej roli. Jest wyznaczona do roli zapasowego centrum dowodzenia, a w praktyce służy m.in. ćwiczeniom personelu.
Mimo tego jest zachowywana w stanie gotowym do użycia, co wynika m.in. z faktu, że – jak oceniono – ochroni swoją zawartość nie tylko przed samym wybuchem jądrowym, ale także atakiem impulsem elektromagnetycznym.
Automatyczny system obrony
NORAD był prekursorem wykorzystania najnowszych technologii. Na początku lat 60. za przetwarzanie danych odpowiadał jeden z komputerów Philco, a na potrzeby systemu obrony powietrznej stworzono pradziadka Internetu – system SAGE (Semi-Automatic Ground Environment).
Gromadził on dane z niezliczonych sensorów, przetwarzał je, a następnie – automatycznie – zarządzał działaniem naziemnych systemów przeciwlotniczych i kierował samoloty na wykryte cele.
Swój udział w budowie tego systemu mieli Polacy, zatrudnieni przez koncern Avro Canada, gdzie – na potrzeby SAGE – powstał supernowoczesny wówczas samolot przechwytujący Avro Canada CF-105 Arrow.
NORAD Santa Tracking
Do niedawna dla osób, które nie interesują się obronnością, NORAD kojarzył się z sympatyczną akcją śledzenia lotu sań Świętego Mikołaja. NORAD od wielu lat śledzi i podaje do publicznej wiadomości trasę przelotu.
W zabawie uczestniczą setki wolontariuszy i najważniejsi politycy – podczas prowadzonych 24 grudnia transmisji na żywo z centrum dowodzenia NORAD pokazywali się m.in. Michelle Obama, a także Melania i Donald Trump.
Sympatyczna tradycja nie jest jednak dziełem sprytnych PR-owców, którzy w ten sposób postanowili ocieplić wizerunek wojska, ale wynikiem zbiegu okoliczności. W latach 50. jedna z amerykańskich gazet opublikowała numer telefonu, pod który mogły dzwonić dzieci, chcące porozmawiać o Świętym Mikołaju.
W wyniku pomyłki w numerze zmieniono jedną cyfrę. Niezliczone telefony od dzieci, które dodzwoniły się w ten sposób do NORAD sprawiły, że dowództwo podchwyciło temat i zaangażowało się w świąteczną zabawę.
Radary pozahoryzontalne
Obecnie NORAD korzysta z różnego rodzaju sensorów. Kluczowych danych dostarczają różnego rodzaju radary, zlokalizowane tak, aby nadzorować całą przestrzeń powietrzną wokół kontynentu amerykańskiego – strefa identyfikacji rozciąga się 190 km od granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych. Po wykryciu w tej strefie niezidentyfikowanego obiektu personel NORAD musi dokonać jego identyfikacji, albo określić rodzaj zagrożenia i sposób, w jaki należy je wyeliminować.
Wyjątkową rolę w tym systemie pełnią radary pozahoryzontalne. To konstrukcje, które – choć są zbudowane na powierzchni Ziemi – mogą "widzieć" przestrzeń daleko poza granicą wyznaczoną przez jej krzywiznę.
Jest to możliwe dzięki wykorzystaniu jednej z warstw ziemskiej atmosfery – jonosfery – w roli gigantycznego ekranu, odbijającego fale radarowe. Dzięki niemu radary pozahoryzontalne mają zasięg wielu tysięcy kilometrów, dostarczając danych o ewentualnych zagrożeniach z dużym wyprzedzeniem.
Ich uzupełnieniem są radary rozmieszczone poza kontynentem – w amerykańskich bazach rozsianych na całym świecie, ale także na okrętach, wyposażonych również w różnego rodzaju pociski przeciwlotnicze i antybalistyczne.
Loty chińskich balonów
W teorii tworzy to skuteczną barierę, której naruszenie przez jakikolwiek obiekt powietrzny powinno zostać natychmiast wykryte. Praktyka okazuje się jednak inna, czego dowodzi skandal jakim okazało się naruszenie amerykańskiej przestrzeni powietrznej przez chińskie balony szpiegowskie.
Prawdopodobnym wytłumaczeniem nieskuteczności NORAD w przypadku balonów jest fakt, że cały system został zaprojektowany do wykrywania zagrożeń innego rodzaju. Balony, mimo swoich rozmiarów, są trudne do wykrycia. Choć nie stanowią bezpośredniego zagrożenia, ich bezkarne loty w amerykańskiej przestrzeni powietrznej poruszyły amerykańską opinię publiczną.
Przyznał to obecny szef NORAD, gen. Glen D. VanHerck: "Moim zadaniem jako dowódcy NORAD jest wykrywanie każdego dnia zagrożeń dla Ameryki Północnej. (…) nie wykryliśmy tych poprzednich, to jest problem, który musimy rozwiązać."
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski