"Nie chcę nic wiedzieć (…). Nic mnie to nie obchodzi." Katastrofa B‑52H w Fairchild
24 czerwca 1994 roku do świadczony pilot, Bud Holland, siedział za sterami potężnego bombowca B-52H. Podczas lotu nad lotniskiem Bazy Sił Powietrznych Fairchild gwałtownie przechylił samolot, który po chwili uderzył w ziemię zmieniając się w kulę ognia. Przeprowadzone po katastrofie śledztwo ujawniło niepokojące fakty.
W połowie roku 1994 personel Bazy Sił Powietrznych Fairchild przygotowywał się do pokazów lotniczych. Ich częścią miał być efektowny przelot nad lotniskiem i zgromadzoną publicznością potężnego samolotu – bombowca strategicznego B-52.
Aby wszystko wypadło idealnie, przed uroczystością 4-osobowa załoga B-52 wystartowała do treningowego lotu, podczas którego zamierzała przećwiczyć wszystkie elementy pokazu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Presja była spora – zaledwie kilka dni wcześniej, 20 czerwca, do miejscowego szpitala wtargnął zamachowiec z kałasznikowem. Zabił dwóch członków Sił Powietrznych, trzech cywilów i ranił 23 osoby, zanim zginął zastrzelony przez jednego z funkcjonariuszy żandarmerii wojskowej.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Mimo tragedii kierownictwo bazy zdecydowało, że pokaz lotniczy zostanie przeprowadzony zgodnie z planem, co miało pomóc personelowi odzyskać równowagę psychiczną po niedawnej tragedii. Lot treningowy został połączony z wyjątkowym wydarzeniem - ostatnim w karierze lotem doświadczonego pilota, 46-letniego pułkownika Roberta Wolffa.
Zgodnie z tradycją, po ostatnim locie w karierze maszyna lotnika jest na pasie startowym oblewana wodą. Na kończącego karierę płk. Wolffa czekała także rodzina i przyjaciele z szampanem.
Świetny pilot i procedury
Za sterami B-52 zasiadł wyjątkowy pilot. Również 46-letni podpułkownik Arthur "Bud" Holland był uważany za legendę wśród pilotów bombowców. Cieszył się opinią doskonałego pilota, a zarazem ryzykanta, doprowadzającego swój samolot na skraj możliwości technicznych.
Jako jeden z nielicznych brał udział w specjalnych szkoleniach, których celem było wyznaczenie granic, w zakresie których można będzie manewrować bombowcami w przypadku wojny – normy eksploatacyjne na czas pokoju były bowiem znacznie bardziej zachowawcze.
Mimo świetnego wyszkolenia nie cieszył się popularnością wśród innych lotników – załogi B-52 obawiały się z nim latać. "Bud" Holland miał na koncie m.in. wykonanie nad szkołą swojej córki "spirali śmierci", w czasie której jego B-52 opadał bez siły nośnej, zataczając coraz ciaśniejsze kręgi.
Zasłynął także kaskaderskim przelotem nad granią, wykonanym najpierw 10, a później zaledwie około metr nad krawędzią skały, podczas gdy procedury wymuszały zachowanie co najmniej 150-metrowego odstępu. Ten ostatni przypadek był dodatkowo niepokojący, bo drugi pilot miał po locie stwierdzić, że musiał walczyć o kontrolę nad maszyną i gdyby nie jego interwencja, bombowiec uderzyłby o skały.
Zachowanie przełożonych
Te – a także seria wielu innych doniesień o zachowaniu ppłk Hollanda pozostały bez reakcji ze strony jego przełożonych. Pominięto nawet niezgodny z przepisami rozkaz, jaki wydał jednemu z członków załogi, który w czasie treningu bombowego miał wejść do komory bombowej, aby od góry efektownie sfilmować wypadające z samolotu bomby.
"Nie chcę nic wiedzieć na temat tego nagrania. Nic mnie to nie obchodzi" – miał na doniesienia o nieprawidłowościach odpowiedzieć jeden z zastępców dowódcy bazy. Przełożeni nie reagowali również na drobniejsze uchybienia, jak choćby notoryczne zajmowanie przez Hollanda nienależnych mu, najlepiej położonych miejsc parkingowych.
B-52 – wielki bombowiec strategiczny
O tym, jak ryzykowne były manewry ppłk Hollanda, dobitnie świadczą gabaryty maszyny, za której sterami zasiadał. B-52 powstał jako bombowiec strategiczny, którego zadaniem było – początkowo – atomowe bombardowanie Związku Radzieckiego.
Zaprojektowany na początku lat 50. samolot, do którego przylgnął przydomek "Stratofortress", ma skrzydła o rozpiętości 56 metrów i kadłub długi na ponad 48 metrów. Przy masie własnej przekraczającej 88 ton, samolot zabiera ponad 31 ton uzbrojenia i ponad 181 ton paliwa.
Napęd "Stratofortecy" stanowi aż osiem silników odrzutowych, zgrupowanych w parach pod skrzydłami samolotu. Ze względu na swoją wielkość i zastosowany napęd, B-52 ma znaczną bezwładność – maszyna reaguje na zmianę parametrów pracy silników z dużym opóźnieniem i np. zwiększenie ciągu jest odczuwalne dopiero po około ośmiu sekundach od przesunięcia odpowiedzialnej za to dźwigni.
Niebezpieczne manewry
Mimo takich ograniczeń "Bud" Holland zdecydował się podczas treningu na wielokrotne przekroczenie norm eksploatacyjnych swojego samolotu. Wykonując na niskiej wysokości jeden z ciasnych zakrętów sprawił, że maszyna utraciła siłę nośną, samolot kontynuował przechylanie się, a jednocześnie zaczął spadać.
Maszyna była zbyt blisko ziemi, aby udało się ją uratować. Jak wykazało późniejsze śledztwo, w takiej sytuacji nie było możliwości uniknięcia katastrofy. Choć jeden z członków załogi usiłował się katapultować, nie zdążył. W kuli ognia, w jaką po upadku zmienił się B-52, zginęły cztery osoby, w tym – jak wykazało późniejsze śledztwo – sprawca całej katastrofy, ppłk Holland.
Wnioski z katastrofy
Katastrofa w Fairchild przeszła do historii jako przykład znaczenia procedur i norm eksploatacyjnych w lotnictwie, i predyspozycji psychicznych pilotów wojskowych. W jej wyniku podniesiono wątek, że najlepiej wyszkoleni piloci byli zachęcani nie do przestrzegania procedur, ale do wykonania postawionego przed nimi zadania.
O ile w przypadku wojny mogło to mieć uzasadnienie, w czasie pokoju prowadziło do zachowań, których następstwa mogły być i w tym przypadku były tragiczne. Z tego powodu zachowanie pułkownika Hollanda jest obecnie szeroko wykorzystywane jako przykład niewłaściwego zarządzania zasobami ludzkimi, a zarazem studium przypadku, pozwalające na szkolenia z zakresu bezpieczeństwa w lotnictwie.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski