Nawigator pomylił dźwignię, czyli jak Amerykanie zrzucali bomby atomowe
Loty bombowców B-52 nie są niczym nadzwyczajnym. Problem zaczyna się, gdy pod skrzydłami samolotu znajdują się pociski samosterujące z głowicami jądrowymi, ale zarówno obsługa naziemna, jak i załoga samolotu nie mają o tym pojęcia. Nieprawdopodobne? Ten na pozór niemożliwy incydent wydarzył się całkiem niedawno. I wcale nie był pierwszy.
05.11.2022 | aktual.: 05.11.2022 23:58
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Samolot Douglas A-4 Skyhawk to wyjątkowo udana konstrukcja. Został zaprojektowany w latach 50. XX wieku jako lekka, tania maszyna uderzeniowa, zdolna do działania bez osłony samolotów myśliwskich.
Twórcy Skyhawka z sukcesem połączyli prostą konstrukcję z niezłymi, jak na tę klasę sprzętu, możliwościami i solidnym atutem w postaci udźwigu: 11-tonowy samolot mógł mieć pod skrzydłami ponad 4 tony uzbrojenia.
Choć w amerykańskiej marynarce wszedł do służby w połowie lat 50., a liczni zagraniczni użytkownicy wycofywali go z biegiem lat, Argentyna używa go do tej pory. Leciwe A-4AR Fightinghawki (głęboka modernizacja niemal 70-letniej konstrukcji) z powodu wyeksploatowania mają już znikomą wartość bojową.
Zagubiona bomba atomowa B43
5 listopada 1965 roku jeden z takich samolotów był przetaczany po pokładzie lotniskowca USS Ticonderoga (obecnie nazwę tą nosi jeden z krążowników rakietowych). Niestety, nie wszystko poszło z planem i maszyna – wraz z zamkniętym w kabinie pilotem – spadła do oceanu ok 120 km od japońskiego wybrzeża. Na domiar złego pod samolotem podwieszona była co najmniej jedna (choć są źródła, wskazujące na dwie) bomba atomowa B43.
Wypadek, w wyniku którego na morskim dnie w pobliżu Japonii znalazła bomba atomowa o mocy megatony, został początkowo skutecznie zatuszowany – o całej sprawie świat dowiedział się ponad ćwierć wieku później, co zaowocowało dyplomatycznym skandalem. Na domiar złego nie był to jedyny wypadek tego typu. I z całą pewnością nie najgroźniejszy.
Bomba w ogródku państwa Gregg
O ile bomba spoczywająca około 5 km pod powierzchnią wody jest w bardzo długiej perspektywie czasu niegroźna, nie można powiedzieć tego samego o bombie, która po zrzuceniu przez bombowiec uzbraja się i uderza w osadę Mars Bluff w Południowej Karolinie. Konkretnie w ogródek rodziny Gregg, w którym chwilę wcześniej bawiły się dzieci.
Do wypadku doszło podczas jednego z patroli samolotu bombowego Boeing B-47 Stratojet. Te nowoczesne wówczas odrzutowce odbywały cykliczne loty pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią. Na wypadek, gdyby podczas misji wybuchła wojna z Sowietami, miały na pokładzie bombę atomową Mark 6, będącą wersją rozwojową słynnego Fat Mana (Mark 3) zrzuconego na Nagasaki.
Podczas jednego z lotów, w kabinie pilotów zapaliła się kontrolka sygnalizująca nieprawidłowe zabezpieczenie bomby. Wysłany do komory bombowej w celu rozwiązania problemu nawigator złapał za niewłaściwą dźwignię – pech chciał, że była to dźwignia awaryjnego zrzutu bomb. Zwolniona z zaczepu ponad 3,5-tonowa bomba spadła na podłogę komory bombowej, wyłamała ją, po czym poleciała w dół, prosto do ogródka państwa Gregg.
Na domiar złego bomba wybuchła. Nie była to jednak eksplozja z reakcją łańcuchową, ale detonacja konwencjonalnego zapalnika, którego zadaniem było zainicjowanie wybuchu jądrowego. To wystarczyło, by w ogrodzie Greggów wyrwać krater o głębokości 11 i średnicy 23 metrów, zabić kilka zwierząt i zranić odłamkami kilka postronnych osób.
Broken arrow – złamana strzała
Wypadek w Południowej Karolinie był jednak tylko jednym z długiej serii atomowych incydentów. Było ich na tyle dużo (w przypadku USA – co najmniej 32), że powstało nawet specjalne określenie, oznaczające tego typu zdarzenia.
Słowa "złamana strzała" (ang. broken arrow) mają w amerykańskich siłach zbrojnych dwojakie znaczenie. Pierwsze, zastosowane podczas bitwy w wietnamskiej dolinie Ia Đrăng, oznacza ryzyko zniszczenia amerykańskiego oddziału. W rezultacie wszystkie znajdujące się w powietrzu w rejonie walk amerykańskie samoloty przerywają aktualnie wykonywane zadanie i są kierowane do wsparcia walczących żołnierzy.
Drugie znaczenie słów "złamana strzała" to incydent z bronią atomową, który nie wiąże się z ryzykiem wywołania konfliktu nuklearnego. W praktyce oznacza to przypadki zgubienia czy uszkodzenia broni atomowej albo wypadek przenoszącego ją samolotu.
Operacja Chrome Dome
Serii takich wypadków sprzyjała rozpoczęta w 1960 roku i prowadzona przez 8 lat operacja Chrome Dome. W jej czasie w powietrzu stale znajdowały się samoloty B-52 z bombami atomowymi na pokładzie, wykonujące patrole m.in. nad Arktyką blisko granic Związku Radzieckiego.
Chodziło o to, aby w razie wybuchu wojny atomowej bombowce nie zostały zaskoczone na lotniskach, a te, które ocaleją, nie musiały pokonywać liczącej tysiące kilometrów trasy, ale były blisko granic przeciwnika, gotowe do natychmiastowego ataku.
Ciągłe patrole z bronią atomową sprzyjały rutynie i wypadkom. Do najsłynniejszych katastrof należy m.in. zderzenie B-52 z latającą cysterną KC-135 w pobliżu hiszpańskiego miasta Palomares. W jego wyniku oba samoloty zostały zniszczone, a do oceanu w pobliżu hiszpańskiego wybrzeża spadły cztery bomby atomowe, powodując radioaktywne skażenie.
W wyniku katastrofy bombowca B-52 skażeniu uległa także Grenlandia. Przyczyny były banalne: jeden z pilotów wniósł bowiem na pokład kilka piankowych poduszek i jedną z nich położył na wylocie nawiewu gorącego powietrza.
Pechowym zbiegiem okoliczności nie działał wówczas regulator temperatury powietrza, używanego do ogrzewania kabiny. Spowodowało to niemożliwy do opanowania pożar i upadek samolotu z bronią jądrową na pokładzie.
W rezultacie, po interwencji duńskiego rządu, Amerykanie podczas operacji Crested Ice musieli wyciąć spory obszar lodowca i ewakuować skażony lód do Stanów Zjednoczonych.
Współczesne incydenty atomowe
Wypadki z bronią atomową nie są domeną odległej przeszłości. Całkiem niedawno – w 2007 roku – doszło do niezwykle groźnego incydentu. Podczas lotu treningowego na jeden z podskrzydłowych pylonów B-52 zamiast pocisków z głowicami ćwiczebnymi podczepiono trzy pociski manewrujące AGM-129A z głowicami jądrowymi.
Na domiar złego przez 36 godzin nikt nie zorientował się w pomyłce. Załoga samolotu realizowała plan misji nie mając pojęcia, że zamiast broni ćwiczebnej ma na pokładzie nuklearną zagładę, a obsługa naziemna była nieświadoma, że z – teoretycznie – najpilniej strzeżonego magazynu zniknęły trzy głowice atomowe.
Procedury bezpieczeństwa
Incydent ten był dla amerykańskiego dowództwa szokiem, w wyniku którego zweryfikowano procedury bezpieczeństwa i wdrożono rozwiązania, za sprawą których podobne pomyłki mają nie powtórzyć się w przyszłości.
Pozostaje mieć nadzieję, że faktycznie tak jest. To istotne zwłaszcza w sytuacji, gdy ćwiczenia z bronią jądrową, jak tegoroczne manewry Steadfast Noon 22, stają się koniecznością, sygnalizującą potencjalnemu napastnikowi zdolność i gotowość NATO do nuklearnego odstraszania. Równolegle następuje modernizacja atomowego arsenału.
Warto przy tym pamiętać, że atomowe incydenty w państwach Zachodu prędzej czy później zostają nagłośnione i podane do publicznej wiadomości. W ich wyniku władze weryfikują i wdrażają coraz doskonalsze procedury bezpieczeństwa.
Możemy tylko przypuszczać, jak podobne kwestie wyglądają w krajach takich, jak Rosja. Brak oficjalnych informacji o zagubionych, rosyjskich bombach atomowych nie musi przecież oznaczać, że żadna z nich nigdy nie została utracona.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski