Człowiek, który zobaczył koniec świata. Nie uwierzył radzieckim satelitom
26 września 1983 r. Stanisław Pietrow ocalił świat przed zniszczeniem. Choć system wczesnego ostrzegania informował go o amerykańskim ataku, Rosjanin, na którego barkach spoczywała taka decyzja, nie zdecydował się na uderzenie odwetowe. Co sprawiło, że ponad 40 lat temu świat stanął na krawędzi wojny atomowej?
Krótko po północy, 26 września 1983 r., sowiecki satelitarny system wczesnego ostrzegania Oko wykrył wystrzelenie amerykańskiej rakiety. Niemal natychmiast w podziemnym centrum dowodzenia Sierpuchowo-15 na biurku, przy którym siedział dyżurujący podpułkownik Stanisław Pietrow, zaczął dzwonić telefon. Dzwonili ze sztabu generalnego z pytaniem, czy Ameryka właśnie zaczęła wojnę atomową.
Widząc informację o jednej startującej rakiecie Pietrow stwierdził, że to zapewne jakiś błąd systemu ostrzegania, jednak chwilę po zakończeniu połączenia system Oko ponownie uruchomił alarm. Tym razem wskazywał, że po pierwszej rakiecie z bazy Grand Forks w Dakocie Północnej wystartowały cztery kolejne pociski Minuteman III.
Doświadczanie wydarzeń muzycznych w XXI w. | Historie Jutra
Sytuacja stawała się dramatyczna, a dowódca ze sztabu generalnego, również informowany przez Oko o amerykańskich rakietach, domagał się od Pietrowa natychmiastowej odpowiedzi. Od niej zależało, czy budzić sekretarza Andropowa, stawiać siły zbrojne w stan gotowości i rozpoczynać procedurę uderzenia odwetowego. Na przygotowanie atomowej odpowiedzi ZSRR miał niewiele ponad 30 minut.
Musiałem szybko podjąć decyzję, czy to początek ataku, czy błąd systemu. Szanse były pół na pół i bałem się, że jeśli się pomylę, mogę sprowokować wojnę atomową.
Stanisław Pietrow – od którego decyzji zależał wówczas los świata - nie potwierdził amerykańskiego ataku. Jak wspominał po latach, rozpoczynanie wojny jądrowej pięcioma pociskami wydawało mu się całkowicie pozbawione sensu, bo prawdziwy atak powinien zwiastować start setek rakiet.
Gwarantowane wzajemne zniszczenie
Przekonanie to wynikało z obowiązującej wówczas doktryny MAD (Mutual Assured Destruction - gwarantowane wzajemne zniszczenie), gdzie atak jądrowy oznaczał odpowiedź przeciwnika przy pomocy wszelkich dostępnych środków.
Problem polegał na tym, że nawet najpotężniejszy atak nie był w stanie wyeliminować całości atomowych sił nieprzyjaciela. Ten – nawet gdyby macierzysty kontynent został całkowicie zniszczony - był w stanie odpowiedzieć setkami pocisków przenoszonych przez okręty podwodne.
Tworzyło to sytuację chwiejnej równowagi, gdzie gwarancja wzajemnego niszczenia powstrzymywała obie strony przed inicjowaniem otwartego konfliktu.
Niewiarygodne ostrzeżenia
W takich warunkach, już po rozmowie ze sztabem generalnym, Stanisław Pietrow mógł tylko czekać. Jak wspominał po latach, nakazał wyłączyć alarm, po pierwszych ostrzeżeniach wprowadzający tylko nerwową atmosferę - o wiszącej nad światem wojnie atomowej przypominał tylko migający napis START, będący sygnałem o odpaleniu rakiet.
Podpułkownik Pietrow polecił personelowi ponowne sprawdzenie poprawności działania wszystkich systemów. Mimo starań błędu nie znaleziono – system Oko konsekwentnie wskazywał, że USA rozpoczęło wojnę jądrową pięcioma pociskami.
Wszystko wyjaśniło się po kilku minutach, gdy informacji z systemu satelitarnego nie potwierdziły znacznie bardziej wiarygodne naziemne radary pozahoryzontalne o zasięgu tysięcy kilometrów. Tam, gdzie według satelitów miały być amerykańskie rakiety, na radarze była pustka. Stanisław Pietrow mógł odetchnąć z ulgą - właściwie ocenił sytuację.
Miał ku temu dobre podstawy. Od ponad roku pracował z systemem Oko i miał świadomość, że ratując przekroczony harmonogram wdrożono go pospieszenie, przed właściwym przetestowaniem, a jego wskazania są mało wiarygodne.
System wczesnego ostrzegania Oko
System Oko miał być sowieckim sposobem na szybkie wykrycie ataku atomowego. Choć naziemne systemy pozahoryzontalne potrafiły wykrywać obiekty odległe o tysiące kilometrów, system satelitarny miał monitorować planetę w czasie zbliżonym do rzeczywistego, informując o ewentualnym ataku nawet kilkanaście minut szybciej od radarów.
Do jego obsługi uruchomiono dwa centra dowodzenia – Sierpuchowo-15 pod Moskwą i Piwań-1 na Dalekim Wschodzie, a Oko połączono również z chroniącym Moskwę systemem obrony antybalistycznej.
Budowę kosmicznego systemu wczesnego ostrzegania rozpoczęto w latach 70., wysyłając w kosmos satelity US-K, umieszczane na orbitach Mołnia (od nazwy pierwszego sowieckiego satelity telekomunikacyjnego) o kształcie bardzo wydłużonej elipsy, co ułatwiało komunikację na dużych szerokościach geograficznych.
Satelity zostały wyposażone w czujniki podczerwieni, dzięki którym miały wykrywać rozbłyski i ogień na powierzchni Ziemi, które - jak zakładano - będą towarzyszyć startowi rakiet międzykontynentalnych.
Satelity typu US-K, wysyłane w kosmos do 1983 r., miały na pokładzie ładunek wybuchowy, mający zagwarantować, że razie awarii zostaną zniszczone. Ładunek ten stał się przyczyną wielu problemów - część satelitów eksplodowała na orbicie w niekontrolowany sposób, tworząc znaczne ilości kosmicznych śmieci.
Zawodność systemu Oko znalazła potwierdzenie właśnie 26 września 1983 r., gdy system wczesnego ostrzegania zinterpretował odbicia promieni słonecznych na chmurach jako rozbłyski towarzyszące odpaleniu rakiet. System pozostawał w użyciu do 2012 r., kiedy to Rosja rozpoczęła wdrażanie konstelacji satelitów EKS.
Cichy bohater
Stanisław Pietrow był początkowo chwalony za właściwą ocenę sytuacji, ale pochwały szybko się skończyły - incydent jasno dowodził, że cud radzieckiej techniki nie tylko nie pracował prawidłowo, ale z powodu błędnego działania mógł zainicjować trzecią wojnę światową.
Zamiast nagród i medali podpułkownik dostał naganę za niewłaściwe prowadzenie dziennika służby, a cały incydent zatuszowano. Pietrow odszedł z wojska, a jego historia przez lata pozostawała nieznana. W 1998 r. przypomniał ją dopiero gen. Jurij Wotincew, dowódca sowieckich wojsk obrony rakietowej.
Nie róbcie ze mnie kogoś nadzwyczajnego. Po prostu byłem jedynym, który znalazł się w takiej sytuacji. Możliwe, że ktoś inny zachowałby się na moim miejscu tak samo.
Stanisław Pietrow zyskał wówczas krótkotrwała sławę, otrzymał kilka nagród, powstał również film dokumentalny na jego temat. Cichy bohater zmarł w maju 2017 r. w swoim mieszkaniu, a świat dowiedział się o tym z wielomiesięcznym opóźnieniem - od jednego z dziennikarzy, który zadzwonił do niego z życzeniami i dowiedział się, że człowiek, który zatrzymał trzecią wojnę światową od dawna nie żyje.