Związane "długie ręce" Ukrainy. Zachód nadal ich nie uwalnia

Ukraina zaczyna uzyskiwać wymierne efekty w atakowaniu rosyjskiego zaplecza mimo ograniczonych środków. Na razie nie ma jednak co liczyć na swobodę w wykorzystaniu zachodniego uzbrojenia na terytorium Rosji.

Niedobory rakiet dalekiego zasięgu Ukraińcy chcą zrekompensować dronami
Niedobory rakiet dalekiego zasięgu Ukraińcy chcą zrekompensować dronami
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Public Domain

12 września doszło do spotkania prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego z amerykańskim sekretarzem stanu Antonym Blinkenem i brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Davidem Lammym. Przedstawiciele dwóch zachodnich potęg ogłosili pakiety pomocy o łącznej wartości 2,3 mld USD, co stanowi kwotę niebagatelną.

Decyzję władz Wielkiej Brytanii zawetował Waszyngton

Po tym spotkaniu Blinken przekazał, że doszło do rozmów m.in. na temat prowadzenia ukraińskiego ostrzału terytorium Federacji Rosyjskiej z wykorzystaniem broni zachodniej, ale na razie nie ma na to zgody. Brytyjczycy podali zaś wprost, że ich lipcową pozytywną decyzję odnośnie wykorzystania brytyjskiej broni do ataków na cele położone w Rosji zawetował Waszyngton.

Jest to niemały cios wymierzony w ukraińskie zdolności ofensywne, bowiem pociski Storm Shadow przenoszone przez bombowce Su-24 mogłyby razić cele odległe o ponad 500 km od miejsca wystrzelenia. Amerykanie z kolei przekazali Ukrainie wyrzutnie M142 HIMARS oraz pociski aerobalistyczne ATACMS o zasięgu do 300 km, ale i one są "ograniczone" przez decyzje Zachodu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zarządzanie eskalacją i różnica zdań

Nieoficjalnie mówi się, że powodem ma być amerykańska praktyka tzw. "zarządzania eskalacją". W istocie Amerykanie i Zachód utrzymują Ukrainę przy życiu, a jednocześnie nie dostarczają dość uzbrojenia i amunicji o jakości wystarczającej do pokonania agresora. Ma to być efektem obaw o to, że "przekroczenie granicy" doprowadzi do wojny Rosja-NATO. Sęk w tym, że Kreml stawia kolejne "nieprzekraczalne" granice. Ukraina po jakimś czasie je przekracza i… nic się nie dzieje.

Między innymi z tego powodu niektóre państwa, w tym Polska, nie wyznaczają Ukrainie żadnych ograniczeń w wykorzystaniu dostarczanych przez nie broni. I rzeczywiście, eks-polskie czołgi są szeroko używane podczas operacji kurskiej, zresztą nie tylko czołgi. Sęk w tym, że państwa niemające nic przeciwko wykorzystaniu ich broni na terytorium Rosji przeważnie nie dostarczają Ukrainie uzbrojenia dalekiego zasięgu, bo same go nie produkują lub mają go niewiele.

Marnotrawstwo cennych pocisków przez brak zgody Zachodu

Blokada wykorzystania m.in. pocisków Storm Shadow przekazywanych przez Wielką Brytanię, ale też przez Francję, jest podwójnie bolesna. Z jednej strony w oczywisty sposób stanowi to ograniczenie dla Sił Zbrojnych Ukrainy, które nie mogą swobodnie korzystać z posiadanych narzędzi, z drugiej zaś stanowi to marnotrawstwo nietanich i trudno dostępnych pocisków manewrujących, które mogą być wykorzystywane do zadań, które można zrealizować za pomocą znacznie prostszych, tańszych i bardziej dostępnych środków jak 227 mm amunicja rakietowa do HIMARS-ów.

Nie można wykluczyć, że Ukraina w przyszłości otrzyma inne środki bojowe dalekiego zasięgu (jednym z pożądanych przez ukraińskich lotników są nawet najstarsze AGM-158 JASSM, podwieszone parami pod odpowiednio zmodyfikowane F-16), jednak nie sposób odzyskać zmarnowanego dotąd czasu. Wobec tego obrońcy szukają rozwiązań, które pozwolą im zastąpić zachodnie pociski podczas ataków w głąb Rosji.

Jak Ukraińcy radzą sobie z zakazem użycia zachodniej broni na terenie Rosji?

Oczywiście uderzenia rakietowe na szeroko rozumiane "zaplecze" byłyby w stanie poważnie pomóc tak Siłom Zbrojnym Ukrainy, jak i Ukrainie w ogóle. Pociski manewrujące i balistyczne oraz aerobalistyczne mają głowice ważące kilkaset kg, mogą więc służyć do rażenia celów "twardych", takich jak obiekty umocnione (w tym schrony-magazyny), elementy infrastruktury krytycznej, mogą też służyć do niszczenia czy uszkadzania celów powierzchniowych za pomocą jednego lub kilku celnie ulokowanych pocisków (m.in. bazy lotnicze lub magazyny sprzętu opancerzonego).

Swego rodzaju rozwiązaniem na blokady Zachodu jest "dronopad". Tak kolokwialnie nazywa się prowadzone przez obie strony naloty z wykorzystaniem "dronów", do której to kategorii z wielką dowolnością publicyści wrzucają zupełnie różne rodzaje nosicieli zintegrowanych z głowicą bojową (przeciwpancerne pociski kierowane z napędem śmigłowym, improwizowane drony FPV, amunicję krążącą, bomby latające, pociski manewrujące z napędem śmigłowym etc.).

Tylko jeden środek rażenia dalekiego zasięgu w Ukrainie

Na razie "dronopad" jest jedynym środkiem rażenia dalekiego zasięgu, jaki dostępny jest w armii ukraińskiej, bowiem Ukraina sama produkuje "drony" różnych klas. Choć jedna z ukraińskich firm obecnych na kieleckiej wystawie MSPO chwaliła się możliwością produkcji 40 tys. dronów miesięcznie, to nadal dotyczy to stosunkowo prymitywnego uzbrojenia, którego skuteczność pozostawia wiele do życzenia. Ukraińska zbrojeniówka oferuje także bardziej zaawansowane konstrukcje o wyższych osiągach. Jednym z ciekawszych przypadków jest przebudowana awionetka z aparaturą do zdalnego sterowania oraz materiałem wybuchowym zamiast pasażerów.

Już w czerwcu 2024 r. ukraiński przemysł podjął masową produkcję bomb latających dalekiego zasięgu, mogących przelecieć nawet ponad 1200 km. Wcześniej dostarczane nieliczne egzemplarze atakowały cele nawet w Republice Tatarstanu. Ich celem jest wszystko to, co pozostaje poza "politycznym" zasięgiem Storm Shadowów czy ATACMS: lotniska wojskowe, bazy logistyczne, ale też obiekty związane z produkcją, przechowywaniem i transportem paliw.

Czy te ataki są skuteczne? Wydaje się, że tak. Jeszcze na przestrzeni ostatnich dni, podczas ataku na duży, nowoczesny magazyn amunicji zbudowany niedawno za 3,6 mld rubli, Ukraińcy mieli zniszczyć nawet do 30 tys. ton amunicji. Przekłada się to na np. 400 tys. granatów artyleryjskich 152 mm, co wystarczy rosyjskiej armii na ok. miesiąc walki w Ukrainie. Pojawiły się również informacje o tym, że zniszczeniu mogły ulec także cenne pociski balistyczne Iskander lub ich importowane z Korei Północnej lub z Iranu odpowiedniki. Biorąc pod uwagę, że Rosja jest zmuszona do importu amunicji, była to bardzo dotkliwa strata. Nietrudno sobie wyobrazić, jak wiele ukraińskie siły mogłyby osiągnąć, mając większą liczbę różnego rodzaju amunicji precyzyjnego rażenia o dużym zasięgu.

Zamiast rakiet dalekiego zasięgu - masowy ostrzał dronami

Wydaje się, że "dronopad" mógłby być dla Ukrainy tym, czym były czterosilnikowe bombowce dla Aliantów w starciu z III Rzeszą. W razie masowego wykorzystania takiej amunicji przeciw Rosjanom, armia rosyjska miałaby zakłócone dostawy paliwa i amunicji na front. Musiałaby ograniczyć wykorzystanie lotnictwa przeciw Ukrainie wobec groźby przeprowadzenia ataku na lotniska. Straty w sektorze paliwowym uderzałyby w gospodarkę, aż wreszcie byłoby realne zaatakowanie choć części z rosyjskich przedsiębiorstw produkujących broń, co ograniczyłoby możliwość odbudowy potencjału.

Ponadto znaczna część rosyjskiego wysiłku wojennego musiałaby być skierowana na obronę przeciwlotniczą. W ten sposób cała rosyjska machina wojenna spowolniłaby znacznie, dając Ukraińcom pewną swobodę operacyjną, a z kolei straty w samolotach, amunicji precyzyjnej i w przemyśle zbrojeniowym skutecznie oddalałyby wizję rosyjskiego ataku na państwa NATO.

Te ostatnie zresztą również mogą "dołożyć się" do ukraińskiego wysiłku w tej kwestii, a przykładem może być pocisk manewrujący z napędem spalinowym Warmate 50 od Grupy WB, zaprezentowany podczas MSPO 2024. Mimo stosunkowo niewielkiej głowicy (50 kg), zasięg wynoszący ok. 1000 km i sylwetka utrudniająca wykrycie przez radar czyniłaby polskie urządzenie trudnym przeciwnikiem dla rosyjskiej obrony przeciwlotniczej.

Jak szybko zobaczymy efekty masowej produkcji "dronów" dalekiego zasięgu na Ukrainie – to się okaże. Faktem jest, że Kijów, materialnie wciąż słabszy od Moskwy, musi szukać rozwiązań niekonwencjonalnych, jeżeli chce przetrwać. Szczególnie że zachodni sojusznicy, co zrozumiałe, realizują w tej wojnie własne cele, które nie zawsze są identyczne z oczekiwaniami Ukrainy.

Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie