Zapora w Nowej Kachowce. Powódź to niejedyne niebezpieczeństwo
Wysadzenie przez Rosjan zapory w Nowej Kachowce spowodowało nie tylko zalanie ogromnych połaci terenu, ale także powstanie tysięcy śmiertelnych pułapek, które będą groźne przez dekady. Okazuje się, że woda niesie za sobą wiele min.
07.06.2023 | aktual.: 07.06.2023 17:08
Powódź wywołana zniszczeniem zapory w Nowej Kachowce poza zalaniem ogromnego terenu jest groźna jeszcze z innego powodu. Fala powodziowa zbiera też rozstawione miny i niesie je ze sobą dalej. Będą one stanowić ogromne zagrożenie jeszcze przez dekady.
Normalnie w przypadku pól minowych przynajmniej jedna strona wojny zna ich lokalizację. Teraz pozostanie ona jednak nieznana. Miny, jak widać na poniższym zdjęciu, osiadają na brzegach Dniepru, stanowiąc ogromne zagrożenie dla kogokolwiek.
Miny w Ukrainie są bardzo tanim i użytecznym, chociaż kontrowersyjnym narzędziem ograniczania swobody operacyjnej przeciwnika i w zależności od typów mogą być rozmieszane klasycznie przez piechotę, narzutowo za pomocą amunicji kasetowej lub specjalnych dedykowanych systemów pokroju np. ISDM Zemledeliye. Ponadto zdarzają się też przypadki używania do tego celu robotów.
Najbardziej popularne są jednak klasyczne miny przeciwpancerne TM-62. To bardzo proste konstrukcje zawierające 7 kg trotylu, który jest detonowany przez zapalnik naciskowy MWCz-62. Ten w zależności od wariantu do detonacji potrzebuje nacisku od 200 do 500 kg, co z nawiązką wystarczy na bojowe wozy piechoty z rodziny BMP, transportery z rodziny BTR lub MT-LB.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co więcej, ta mina jest w stanie poważnie uszkodzić czołg. Doskonale pokazują to nagrania z bitwy pod Wuhłedarem. Jedna wystarczy, by unieruchomić ciężki pancerny pojazd, a porzucone są przez Ukraińców niszczone już za pomocą dronów.
Miny TM-62 stanowią też śmiertelne zagrożenie dla żołnierzy lub służb ratowniczych korzystających z łodzi motorowych czy amfibii. Z kolei w późniejszym czasie będą ogromnym problemem dla cywilów, którzy zdecydowaliby się wrócić w tamtejsze regiony.
Przemysław Juraszek, dziennikarz Wirtualnej Polski