Wojsko Polskie AD 2024. Dużo nowego sprzętu, za mało wyszkolonych rezerwistów
Miliardowe zakupy polskiego wojska rozwiązują jeden z jego problemów, jakim jest modernizacja techniczna. Nowy sprzęt – choć ważny – nie stanowi jednak odpowiedzi na kluczowy problem polskiego wojska, jakim jest brak wyszkolonych rezerw.
28.03.2024 | aktual.: 28.03.2024 15:40
Ostatnie kilkadziesiąt miesięcy to – pod względem techniki wojskowej – czas największych zmian w Wojsku Polskim od co najmniej ćwierć wieku, a zarazem definitywna (choć rozciągnięta w czasie) rezygnacja ze sprzętu wywodzącego się ze Związku Radzieckiego.
16 samolotów szkolnych M-346 (dostawy w latach 2016-2022), 12 pierwszych samolotów FA-50GF, 3 śmigłowce AW101, 3 AW149, jeden samolot wczesnego ostrzegania Saab 340, 46 czołgów K2, 69 czołgów M1A1, 18 wyrzutni HIMARS, 18 Homar-K, 66 armatohaubic K9 - to nie są mgliste zapowiedzi czy nieokreślone w czasie zapisy umów ramowych, tylko konkretny sprzęt, dostarczony do Polski w ostatnim czasie.
Należy dodać do niego także krajową produkcję – moździerze Rak, armatohaubice Krab czy kołowe transportery opancerzone Rosomak.
Zobacz także: Czy to sprzęt NATO, czy rosyjski?
Długo wyczekiwana modernizacja techniczna staje się faktem, podobnie jak stopniowe pozbywanie się przez Polskę postsowieckiego sprzętu, trafiającego w ramach pomocy wojskowej do Ukrainy.
O ile dostawy nowego sprzętu są chętnie komunikowane przez MON, a politycy stają w kolejce do zdjęć na tle efektownego sprzętu wojskowego, mniej chętnie omawiane są kwestie związane z liczebnością polskiego wojska.
Więcej sprzętu, więcej ludzi
Im bardziej zaawansowane, nowoczesne siły zbrojne, tym więcej żołnierzy na tyłach pracuje na rzecz tych, którzy osobiście biorą udział w walce. W przypadku armii NATO ich liczba – według rozbieżnych źródeł – może sięgać nawet 7-9 na jednego, który walczy w bezpośredniej styczności z nieprzyjacielem.
To żołnierze odpowiedzialni za logistykę, obsługę dronów, łączność czy serwisowanie wyposażenia. Obraz tego, o jakich liczbach mówimy w tym przypadku, daje choćby zestawienie liczebności załóg dla sprzętu, które wojsko ma zamiar w najbliższym czasie pozyskać.
366 czogłów Abrams z 4-osobowymi załogami to prawie 1500 czołgistów. Planowane 800 czołgów K2/K2PL z załogami 3-osobowymi – kolejne 2,4 tys. Każdy z planowanych 1000 bojowych wozów piechoty Borsuk jest obsadzony przez 3-osobową załogę (dowódca, działonowy, kierowca) i przewozi 6 żołnierzy desantu, co daje łącznie 9 tys. żołnierzy. Ponad 500 armatohaubic (AHS Krab i K9A1 Thunder mają 5-osobowe załogi) to kolejne 2,5 tys.
Liczby te można mnożyć, bo każdy zakup, którym chwali się MON oznacza, że wraz z imponującą liczbą kupowanego sprzętu rośnie zapotrzebowanie na żołnierzy, którzy będą go obsługiwać – a zatem, przede wszystkim, wojskowych specjalistów, których szkolenie wymaga zarówno czasu, jak i pieniędzy.
Wyszkolone rezerwy ratują Ukrainę
Tymczasem stare powiedzenie głosi, że wojny zaczynają zawodowcy, ale kończą rezerwiści. Dobrze widać to na przykładzie Ukrainy, która w krytycznych, pierwszych dniach wojny przetrwała, bo była w stanie bardzo szybko 3-krotnie powiększyć swoją armię, wspierając 200 tys. żołnierzy dwukrotnie większą liczbą rezerwistów.
Obecnie – ponad dwa lata od rozpoczęcia walk – według niedawnej deklaracji prezydenta Zełenskiego ukraińska armia liczy 880 tys. żołnierzy (prezydent prawdopodobnie uwzględnił tu funkcjonariuszy wszystkich służb mundurowych).
To – według ukraińskiego sztabu – wciąż za mało. Ukraińscy decydenci stoją przed dramatycznym wyborem pomiędzy osłabieniem pracującej na rzecz armii gospodarki, a wsparciem wojska kolejną falą poborowych.
A jak wygląda sytuacja w Polsce?
Co zamiast poboru?
Choć pobór nie został zlikwidowany, tylko zawieszony, od 2010 roku kurczy się liczba przeszkolonych rezerwistów. Najmłodsi spośród przeszkolonych w ramach poboru mają dzisiaj około 35 lat.
Wojsko wdrożyło kilka programów, mających poprawić tę sytuację, jak choćby Narodowe Siły Rezerwowe. Liczbę aktywnych żołnierzy zwiększyło powołanie WOT, wprowadzono także tzw. aktywną rezerwę i – od 2022 roku - dobrowolną zasadniczą służbę wojskową. Nie rozwiązuje to jednak problemu braku rezerwistów.
Kto trafi na szkolenie?
MON szkoli już przeszkolonych, co samo w sobie nie jest niczym złym, bo odświeża wiedzę i zapoznaje rezerwistów z nowym sprzętem. Nie zwiększa to jednak liczby wyszkolonych, gotowych do służby obywateli, po których wojsko mogłoby sięgnąć w razie wojny.
W praktyce oznacza to, że młodzi ludzie, którzy otrzymali kategorię A, ale do tej pory nie mieli z wojskiem nic wspólnego, najprawdopodobniej nadal nie będą szkoleni. Wojskowe kompetencje zdobędą ci, którzy zdecydują się zgłosić do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej.
Decydujący głos mają w tej kwestii politycy, a ci – jak wynika z deklaracji szefa MON-u, ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza – nie kwapią się do podjęcia niepopularnych decyzji.
- Zasadnicza służba wojskowa jest w Polsce zawieszona, nie jest zlikwidowana. W każdej chwili, gdy zajdzie taka potrzeba, można ją odwiesić. Nie ma żadnego planu jej odwieszania bo jest dobrowolna zasadnicza służba wojskowa, która się cieszy ogromnym powodzeniem. – stwierdził minister.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski