25 lat Polski w NATO. Od brązowych opinaczy do abramsów
– Polska nie zgłaszała i nie zgłasza chęci wstąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego i jego struktur wojskowych – twierdził w 1991 r. ówczesny minister obrony Janusz Onyszkiewicz. Gdy wygłaszał te słowa, zakulisowe starania o przyjęcie naszego państwa do NATO trwały już w najlepsze.
Choć w kilkudziesięciu garnizonach na terenie kraju nadal stacjonowało ponad 60 tys. rosyjskich wojsk, współpracę z Amerykanami pieczętowały już tajne operacje Most czy Samum, a zachodni sojusznicy szkolili żołnierzy GROM-u.
Polityczny kierunek wskazywały wnioski z operacji Jedność, przygotowanej przez Departament I MSW, co w rozmowie z Patrycjuszem Wyżgą przedstawia szerzej płk Andrzej Derlatka.
Za główne zagrożenie uznany został niedawny, sowiecki sojusznik i ryzyko porozumienia się ZSRR z Niemcami. Reakcją na te wyzwania miała być jak najszybsza integracja Polski z Unią Europejską i NATO.
Płk Kukliński i NATO
Na drodze do członkostwa Polski w Sojuszu stały nie tylko kwestie polityczne, militarne czy proceduralne, ale także symbole. Jednym z nich był wyrok śmierci na płk. Ryszarda Kuklińskiego – polskiego oficera, który przekazał Amerykanom szczegóły dotyczące sowieckich planów ataku na Zachodnią Europę, ale także informacje techniczne na temat czołgu T-72 czy dyslokacja radzieckich jednostek w Polsce.
Jego rehabilitacja i uniewinnienie zostały przez USA odebrane jako jednoznaczna deklaracja Polski co do kierunku, w którym zamierza orientować swoją politykę zagraniczną. Odpowiedzią na pytanie zadane kilka lat wcześniej przez amerykańskiego prezydenta Billa Clintona okazały się dokumenty, złożone 12 marca 1999 r. w miejscowości Independence w stanie Missouri na ręce sekretarz stanu USA Madeleine Albright.
Ministrowie spraw zagranicznych Polski, Czech i Węgier przekazali jej wówczas tzw. instrumenty ratyfikacyjne, będące oficjalnym potwierdzeniem wstąpienia w szeregi Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Modernizacja techniczna
Wchodząca do NATO polska armia z początku niewiele różniła się od tej, która niemal dekadę wcześniej opuściła Układ Warszawski. Przede wszystkim była jednak mniej liczna (redukcja z 400 tys. do ok. 200 tys. żołnierzy), a uzbrojenie było o kilka lat starsze. Pokłosiem sojuszu z "bratnią armią radziecką" stanowiło za to większość wojskowego oporządzenia z charakterystycznymi brązowymi opinaczami na czele.
Jednocześnie siłami własnego przemysłu Polska prowadziła kilka ambitnych programów modernizacyjnych. W tym czasie trwała już produkcja czołgu PT-91 Twardy oraz prowadzono prace nad samobieżną armatohaubicą, która po niemal 20 latach okazała się udanym i cenionym Krabem. Nasze państwo podejmowało też próby zbudowania własnego artyleryjskiego i rakietowego systemu przeciwlotniczego Loara.
Choć porzucono prace nad "samolotem pola walki" PZL-230 Skorpion, wciąż trwała walka o utrzymanie programu samolotu PZL I-22 Iryda. Podejmowano też próby zbudowania na bazie śmigłowca PZL W-3 Skorpion maszyny uderzeniowej (program Huzar), wyposażonej w przeciwpancerne pociski kierowane.
Ćwierć wieku później "pamiątki" po Układzie Warszawskim – jak choćby nieśmiertelne bojowe wozy piechoty BWP-1, okręt podwodny ORP Orzeł czy archaiczne samoloty Su-22 – wciąż są w armii widoczne, ale zaprzeczanie technicznej rewolucji byłoby nieuczciwe.
Trwa proces ostatecznego pozbywania się postsowieckiego sprzętu, który – w ogromnej części przekazany walczącej Ukrainie – jest zastępowany nowoczesnymi wzorami uzbrojenia zbudowanego według zachodnich standardów. Amerykańskie czołgi M1 Abrams i południowokoreańskie K2, wyrzutnie rakiet HIMARS (Homar-A) czy Chunmoo (Homar-K) albo system przeciwlotniczy Patriot, to tylko kilka przykładów z długiej listy nowoczesnych systemów uzbrojenia, dostarczanych polskiej armii w ostatnich latach.
25 lat po wejściu do NATO największym problemem polskiej armii nie są już kwestie sprzętowe, ale ludzie. Wprowadzona w życie w 2010 r. decyzja o zawieszeniu poboru skutkuje obecnie brakiem wyszkolonych rezerw, a liczebność sił zbrojnych jest mozolnie odbudowywana. Plan zakłada, że wraz z końcem 2024 r. liczebność sił zbrojnych ma sięgnąć 215 tys. żołnierzy, z czego 133 tys. mają stanowić żołnierze zawodowi.
Dowodzenie i logistyka
Kluczową zmianą związaną z wstąpieniem Polski do NATO nie jest jednak sprzęt wojskowy, bo przez większość czasu, jaki Warszawa należy do Sojuszu, filarem naszej armii była i częściowo nadal jest broń o postsowieckim rodowodzie.
Szybkie zmiany w tej kwestii następują dopiero od kilku lat, gdy przyspieszoną modernizację techniczną wymusiła sytuacja za naszą wschodnią granicą.
Choć to czołgi czy samoloty przykuwają zazwyczaj największą uwagę, w gruncie rzeczy mają znaczenie drugorzędne wobec ram prawnych, definiujących sposób działania wojska, a także sposobu jego organizacji, zaopatrywania i dowodzenia.
Zmianą o fundamentalnym znaczeniu było powołanie w 2003 r. Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych (obecnie to Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych), przeznaczonego początkowo do dowodzenia siłami uczestniczącymi w misjach poza granicami kraju.
Kamieniem milowym okazało się także utworzenie w 2006 r. Inspektoratu Wsparcia Sił Zbrojnych, odpowiedzialnego za wojskową administrację i logistykę. Rok później w polskiej armii – jako oddzielny rodzaj sił zbrojnych – wydzielono Wojska Specjalne, które w ciągu kolejnych lat stały się, zgodnie z deklaracjami z początku XXI wieku, naszą specjalizacją w ramach Sojuszu.
Jej potwierdzeniem jest ubiegłoroczna certyfikacja polskiego dowództwa wojsk specjalnych, które – jak zauważył gen. dyw. Sławomir Durmowicz – uzyskało możliwość dowodzenia siłami NATO w ramach "dużej operacji obronnej".
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski