Ukraina: Nowe problemy starego boga wojny (i nowe rozwiązania)

Służba zwjazkiw z hromadśkistiu 53 OMBR imeni kniazia Wołodymyra Monomacha.
Służba zwjazkiw z hromadśkistiu 53 OMBR imeni kniazia Wołodymyra Monomacha.
Źródło zdjęć: © Licencjodawca

19.10.2023 19:58

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wojna rosyjsko-ukraińska brutalnie przypomniała, ze artyleria nadal jest bogiem wojny. Według artykułu Putting Medical Boots on the Ground opublikowanego w czasopiśmie Journal of the American College of Surgeons ogień artylerii odpowiada za mniej więcej 70% ukraińskich strat. Z drugiej strony postęp techniczny sprawił, że oprócz potwierdzenia starych prawd pojawiła się cała masa nowych wyzwań i problemów.

Dla strony ukraińskiej istotną kwestią pozostaje spięcie logistyki coraz bardziej różnorodnego parku artyleryjskiego. W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy do systemów odziedziczonych po Związku Radzieckim dołączyły liczne systemy zachodnie – od nowoczesnych KrabówPzH 2000 przez starsze wersje M109 po ciągnione M777. W teorii ich zaletą jest standaryzacja w ramach NATO, ale w praktyce sprawa wygląda nieco inaczej.

Jak tłumaczył na londyńskiej konferencji DSEI podpułkownik Jurij Packan z Głównego Zarządu Sił Rakietowych i Artylerii Polowej, amunicja kalibru 155 milimetrów produkowana w różnych krajach jest odmienna. Dotyczy to przede wszystkim ładunków miotających, różniących się zawartością materiału miotającego. Powoduje to, że przy strzelaniu w teorii taką samą ilością ładunków miotających, ale wyprodukowanych na przykład w USA i Niemczech, uzyskuje się różną donośność.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Packan wspomniał nawet o ekstremalnych przypadkach, gdy pociski wyprodukowane w jednym kraju NATO nie pasowały do działa wyprodukowanego przez innego sojusznika, w teorii według tych samych standardów. W mediach pojawiły się nawet doniesienia o zgoła absurdalnej sytuacji: żołnierze musieli obciąć brzechwy pocisku moździerzowego francuskiej produkcji, aby dopasować go do włoskiego moździerza.

Aby poradzić sobie z tym problemem, ukraińskie wojska lądowe powołały specjalny zespół badawczy złożony ze specjalistów od balistyki, IT i meteorologii. W rozmowie z serwisem Defense One podpułkownik Packan wyjaśnił, że grupa prowadzi badania poligonowe dział ściągniętych z frontu. Systemy różnej produkcji prowadzą ogień amunicją różnej produkcji, a na podstawie uzyskanych wyników opracowywane są tabele artyleryjskie, rozsyłane następnie do jednostek.

Oto jak PzH 2000 niszczy rosyjskie cele

Artyleryjska menażeria może budzić obawy artylerzystów, natomiast dla logistyków to prawdziwy koszmar. Najbardziej logicznym rozwiązaniem jest przydzielanie jednostkom sprzętu według krajów jego pochodzenia. Nie rozwiązuje to jednak problemu zaopatrzenia w amunicję. Klasyczne systemy inwentaryzacji zwyczajnie nie nadążają za sytuacją na froncie, dostarczenie amunicji francuskiej produkcji jednostce wyposażonej CAESAR-y jest poważnym wyzwaniem.

Już w ubiegłym roku pojawi się pomysł wykorzystania sztucznej inteligencji do prognozowania ilości potrzebnej amunicji, broni i sprzętu. Do tej pory dostawy reagowały na aktualne potrzeby, trafne prognozowanie ma pozwolić na aktywne planowanie dostaw z odpowiednim wyprzedzeniem.

Inspiracją jest chociażby Amazon, który stosuje sztuczną inteligencję, aby zapewnić sobie możliwość zaspokojenia popytu. Nie jest to zresztą pierwszy przypadek inspiracji komercyjnymi aplikacjami w obecnej wojnie. Ukraińcy stworzyli algorytm podobny do używanego przez Ubera. Nie kojarzy on jednak kierowców z pasażerami, ale jednostki artylerii z oddziałami potrzebującymi wsparcia artyleryjskiego. Pozwoliło to na dużo skuteczniejsze wykorzystanie ograniczonych zasobów.

Drony w roli ognia kontrbateryjnego

Obie strony na szeroką skalę wykorzystują systemy bezzałogowe do wykrywania stanowisk przeciwnika i korygowania ognia artylerii. Możliwość szybkiego wykrycia i porażenia celów sprawiła, że w teorii artyleria musi przyjąć taktykę "uderz i uciekaj" (shoot and scoot). Okazuje się jednak, iż nie wszędzie i nie zawsze da się tak działać albo nie ma takiej potrzeby. Dobrze wyszkolona, zgrana i sprawnie dowodzona rosyjska bateria wspierana przez drony i radary artyleryjskie jest w stanie otworzyć celny ogień w ciągu trzech minut od wykrycia celu. Innym zajmuje to jednak nawet trzydzieści minut.

W tej sytuacji ogień kontrbateryjny często bierze na siebie amunicja krążąca, jak rosyjski Łancet. W internecie jest wielka obfitość nagrań z kamer dronów "kamikaze" dokumentujących niszczenie dział samobieżnych i ciągnionych. To jednak tylko część sprawy. Odpowiednio przygotowane siatki okazują się całkiem skutecznym środkiem zabezpieczającym przed atakami z góry, prowadzonymi lekką amunicją. Jeszcze większe żniwo mają zbierać systemy walki elektronicznej.

Podobnie jak w przypadku zwalczania pojazdów opancerzonych głównym problemem amunicji krążącej jest cały czas niewielka masa głowic bojowych. Nawet bezpośrednie trafienie nie gwarantuje zniszczenia celu. Jeden z ukraińskich oficerów w rozmowie z brytyjskim think tankiem RUSI stwierdził, że w sieci widział już kilka różnych filmów ze zniszczenia swojego działa, które tymczasem cały czas strzela. Kolejna wada wielu typów amunicji krążącej, zwłaszcza Łanceta, to głośność. Nadlatującego drona słychać na tyle wcześnie, że obsługa działa ma czas się schować.

Możliwość szybkiego wykrycia celu i otwarcia ognia kontrbateryjnego wymusza rozproszenie artylerii. Każdy kij ma jednak dwa końce. Rozproszenia utrudnia prowadzenie nawał ogniowych, ciągle odgrywających istotną rolę w rosyjskiej doktrynie. Tak przynajmniej wynika z raportu RUSI zatytułowanego Russia’s Artillery War in Ukraine: Challenges and Innovations. Jego autor Sam Cranny-Evans przeanalizował dostępne rosyjskie raporty na ten temat, a także przeprowadził szereg rozmów z ukraińskimi żołnierzami.

W myśl jeszcze radzieckiej doktryny w defensywie armijne brygady artylerii miały lokować się dwa–cztery kilometry za główną linią obrony. Ukraińskie źródła twierdzą jednak, że obecnie jest to dwanaście–piętnaście kilometrów, a na noc rosyjska artyleria bywa wycofywana jeszcze głębiej. Do linii frontu zbliża się jedynie w celu wykonania zadania, po czym szybko się wycofuje. Widać więc praktyczne zastosowanie taktyki "uderz i uciekaj".

Pewnym rozwiązaniem ograniczonej możliwości koncentracji artylerii są amunicja kasetowa i precyzyjna. Rosjanie z powodzeniem stosują Krasnopola, Ukraińcy – Excalibura i Vulcano. Problemem jest jej niedostateczna ilość, przy czym niedobór może być bardziej odczuwalny po rosyjskiej stronie. Rosja ma też swój problem amunicyjny, podobny jak Ukraina.

Związek Radziecki przyjął pewną interesującą zasadę, zachowaną w Rosji – równocześnie opracowywano haubicę ciągnioną i wykorzystujące je działo samobieżne. W ten sposób powstały pary D20 i 2S3 Akacyja, 2A37 Giacynt-B i 2S5 Giacynt S, 2A65 Msta-B i 2S19 Msta-S, 2A88 i 2S35 Koalicyja-SW. Problem w tym, że wraz z nowymi działami opracowywano nową amunicję, niepasująca do starszych systemów mimo teoretycznie tego samego kalibru 152 milimetry.

Przynajmniej w przypadku pierwszych dwóch par takie podejście w stosunku do amunicji miało pewien sens. D-20 i 2S3 były przeznaczone do zwykłej "frontowej roboty". Natomiast Giacynt powstały w wyniku doświadczeń drugiego kryzysu tajwańskiego pod koniec lat 50. Okazało się wówczas, że używane przez chińskich komunistów działa M46 kalibru 130 milimetrów nie są w stanie sprostać w ogniu kontrbateryjnym amerykańskim haubicom M1 kalibru 240 milimetrów nacjonalistów. W Związku Radzieckim obawy budziły też nowe działa samobieżne M107 kalibru 175 milimetrów. Dlatego też, gdy po odsunięciu Chruszczowa od władzy wznowiono prace nad czołgami i klasyczną artylerią, na liście życzeń Armii Radzieckiej znalazła się haubicoarmata kalibru 152 milimetrów o dużej donośności, a jednym z jej głównych zadań był ogień kontrbateryjny.

Tyle dygresji. Jak wynika z ostatnich doniesień, także na rosyjskich kanałach na Telegramie, głównym problemem rosyjskiej artylerii staje się nie tyle przeciwdziałanie wroga czy utrudnione dostawy amunicji na front, ile stale pogarszająca się jakość wyszkolenia artylerzystów i braki doświadczonych oficerów.

Dostawy zachodniej artylerii nie są masowe i generują, jak widać, własne problemy, jednak ukraińscy artylerzyści stają się coraz lepsi w swoim rzemiośle. Mają znacznie sprawniej stosować taktykę shoot and scoot i skuteczniej wykorzystywać tak ograniczone zasoby amunicji precyzyjnej i (coraz bardziej dostępnej) amunicji kasetowej. Najwyraźniej lepiej też funkcjonuje ukraiński system wykrywania i wskazywania celów, co pozwala na skuteczniejsze gospodarowanie ograniczonymi zasobami i stopniowe wykrwawianie przeciwnika.

Autor: Paweł Behrendt