Polska maruderem NATO? Kupujemy sprzęt, ale niewiele produkujemy
Choć Polska jest jednym z liderów NATO, jeśli chodzi o wydatki na modernizację techniczną sił zbrojnych, to jednak w opinii publicznej pojawiają się głosy, że jesteśmy w tyle z rodzimą produkcji. Tak przynajmniej wynika z publikacji, która okazała się na łamach brytyjskiego dziennika "Financial Times".
28.09.2024 | aktual.: 28.09.2024 12:15
24 września w internetowym wydaniu gazety "Financial Times" zwrócono uwagę na polski sposób modernizacji technicznej polskich sił zbrojnych. Autor opracowania pochwalił rząd za to, że w tym roku planuje wydać 4,1 proc. PKB na obronność, a więc ponad dwukrotnie więcej, niż wynosi NATO-wski próg w postaci 2 proc. PKB.
Przyszłoroczne wydatki obronne w relacji do PKB mają być jeszcze większe – MON otrzyma w ramach budżetu i Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych aż 4,7 proc. PKB. Jest to znaczne obciążenie dla budżetu państwa, ale pozwala ono na stosunkowo szybką rozbudowę zdolności obronnych, w tym poprzez zakupy nowoczesnego uzbrojenia, nierzadko takiego rodzaju, jakiego polska armia dotychczas nie miała.
Lider wydatków, maruder rozwoju – polska droga modernizacji armii
Jednocześnie autor materiału w "Financial Times" wskazał, że Warszawa niewiele robi w celu rozwoju produkcji broni lokalnej produkcji i skupia się na imporcie sprzętu. Przytoczył przy tym jako przykład sfinalizowany w sierpniu 2024 r. wart niemal 40 mld złotych zakup 96 śmigłowców szturmowych Apache. Z drugiej jednak strony, nie wszystkie zakupy budzą jednakowy entuzjazm. Nietrudno bowiem znaleźć przysłowiową dziurę w całym. Przede wszystkim wydatki w ramach FWSZ były w 2023 r. o ok. połowę mniejsze, niż planowano, zaś w 2025 r. dodatkowo sytuację pogorszy fakt, że ok. 1/6 środków przewidzianych dla FWSZ posłuży do obsługi zadłużenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Import uzbrojenia
Nie jest tajemnicą, że gros wydatków na modernizację techniczną, która zdecydowanie przyspieszyła po wybuchu wojny na Ukrainie, realizowanych jest w firmach zagranicznych, a niekiedy w ich polskich filiach. Popularnym kierunkiem zakupów stała się Republika Korei. W latach 2022-2024 Polska stała się największym importerem południowokoreańskiej broni, wydając na ten cel kilkanaście mld dolarów.
Kupiono 180 czołgów podstawowych K2 za 3,37 mld zł, 212 armatohaubic samobieżnych K9 za 2,4 mld dol. (plus druga umowa warunkowa na 152 działa o wartości 2,6 mld USD), 290 artyleryjskich wyrzutni rakietowych 239PL Chunmoo za 5,15 mld USD (w ramach w umów), 48 lekkich samolotów odrzutowych FA-50 za 3 mld USD czy 385 lekkich pojazdów KLTV Legwan za ok. 255 mln dol., a więc łącznie niemal 16,8 mld USD netto.
Popularny jest też kierunek amerykański. Poza wspomnianymi AH-64E kupiono m.in. 116 używanych czołgów M1A1 Abrams za 1,4 mld dol., 250 czołgów M1A2 SEPv3 za 4,75 mld dol., elementy zintegrowanego systemu dowodzenia obroną przeciwlotniczą i przeciwrakietową IBCS za 2,53 mld USD (tylko dla II fazy programu Wisła i programu Narew) itd., co również daje kilkanaście mld USD netto. Zawarto też umowę ramową na dostawę niemal 500 wyrzutni rakietowych M142 HIMARS, a więc więcej, niż ma ich US Army (co prawda obok cięższych M270, ale i Polska kupiła już niemal 300 koreańskich Chunmoo).
Zobacz także
W Polsce skromniej…
Polski przemysł obronny może liczyć na znacznie skromniejsze umowy. Można tu wskazać m.in. zakup systemów przeciwlotniczych Piorun (ok. 3500 pocisków i 600 zestawów startowych) za 3,5 mld zł brutto, 128 kołowych bojowych wozów piechoty Rosomak z wieżą ZSSW-30 za 4,3 mld zł brutto (w ramach dwóch umów), 48 armatohaubic samobieżnych Krab za 3,8 mld zł, trzy fregaty rakietowe typu Wicher za ponad 15 mld zł. Podpisano też wiele drobniejszych umów, choć o sumarycznie niewielkiej wartości.
Są też planowane większe projekty, jak program Narew, który ma być wart ponad 50 mld zł (otwiera go program Mała Narew, wart 1,65 mld PLN), czy kilka programów pancernych (Borsuk, CBWP, Serwal), których wartość również może sięgać dziesiątek mld zł. Firmy prywatne także liczą na zamówienia, np. Grupa WB otrzymała niedawno kontrakt na dostawę jakże potrzebnych rozpoznawczych dronów FlyEye za 24 mln zł, a wcześniej – na systemy poszukiwawczo-uderzeniowe Gladius za 2 mld zł. Z kolei firma AMZ Kutno dostarczy 28 wozów rozpoznawczych Kleszcz za 800 mln zł.
Nietrudno zauważyć dysproporcję między polskimi a zagranicznymi kontraktami. Dodać ponadto wypada, że nawet w przypadku "polskich" umów niemała część środków wypływa za granicę wskutek importu podzespołów. Skrajnym przypadkiem jest system przeciwlotniczy Pilica+, w którym polskie elementy dla 23 baterii warte są niespełna 3 mld zł, podczas gdy "brytyjska" część umowy to ok. 10 mld zł.
Gwoli sprawiedliwości oddać należy, że i część wydatków zagranicznych realizowana jest w Polsce, choć niewielka: np. podwozia do wspomnianych wyrzutni rakietowych oraz część samych wyrzutni K239PL i systemy kierowania ogniem Topaz dostarczy polski przemysł, z kolei śmigłowce S-70i Black Hawk i AW149 są częściowo wytwarzane w polskich filiach koncernów zagranicznych. Podobnie w przypadku niektórych umów ramowych, np. na czołgi K2, których produkcję licencyjną przewiduje się w Polsce. Nadal czekamy też na umowy na produkcję amunicji rakietowej do K239PL w polskim zakładzie.
Brak wizji rozwoju
Wydaje się, że państwo polskie nie ma po prostu wizji rozwoju przemysłu zbrojeniowego w synergii z rozwojem armii. Dość wspomnieć, że dziś wielu wojskowych potrafi narzekać – czasem słusznie – na małe moce produkcyjne polskiej zbrojeniówki. Z drugiej strony chwalono wcześniej rozbudowę zdolności do produkcji amunicji artyleryjskiej czy budowę drugiej linii produkcyjnej Krabów, choć niewiele udało się w tym kierunku zrobić.
W przypadku Kraba zresztą trudno się dziwić – koreańskich K9 MON kupuje przecież znacznie więcej niż Krabów, a plan przewiduje zakup aż 670 dział, wobec maksymalnie 322 Krabów. Skoro więc wyrób importowany ma zdominować produkt lokalny, sens takiej inwestycji może być dyskusyjny.
Nie bez znaczenia są też mikrowydatki na prace badawcze i rozwojowe. Polska jest pod tym względem jednym z najgorzej prezentujących się państw NATO, jeśli nie najgorszym – w tym roku zaledwie 1,1 proc. wydatków obronnych zostanie przeznaczone na ten cel, w przyszłym roku zaś ich udział będzie jeszcze mniejszy (w 2023 r. było to 1,44 proc.). Dla porównania, Turcja wydaje corocznie na rozwój własnych wyrobów ok. 2 mld dol. (całkowite wydatki obronne w 2024 r. sięgną 40 mld dol.), co pozwala na samodzielne prace nad samolotem bojowym 5. generacji, bezzałogowcami i nowoczesnymi okrętami.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski