Święto Wojska Polskiego - pokaz militarnej siły naszego państwa. Ale co konkretnie?
Defilada w Warszawie to coroczna okazja do zapoznania się z uzbrojeniem, wyposażeniem i umundurowaniem polskiej armii. Każda defilada z okazji Święta Wojska Polskiego to też pewnego rodzaju wydarzenie polityczne.
15.08.2024 | aktual.: 15.08.2024 18:39
Święto Wojska Polskiego – piknik, edukacja, pokaz siły
Przypadające na 15 sierpnia Święto Wojska Polskiego to od kilku lat okazja do podziwiania polskiej armii i jej wyposażenia, do rozmów z żołnierzami czy nawet do rodzinnych pikników w cieniu czołgów i dział. Bywały wydarzenia szczególnie barwne jak defilada w 2018 r., pełna grup rekonstrukcyjnych, ukazujących ciągłość polskiego oręża od Mieszka I po dziś.
Koszty defilady
Choć defilada nie jest tania (rocznicowa defilada kosztowała ponad 2,6 mln PLN), to jednak jest to wydatek opłacalny. To doskonała okazja do promocji służby wojskowej oraz do zapoznania cywili z tym, na co idą miliardy z ich podatków. Wydarzenie to ma również charakter polityczny.
Podobnie jak w Rosji czy we Francji, defilada z udziałem tysięcy żołnierzy oraz wielu pojazdów i statków powietrznych to też pokaz siły militarnej państwa. Stanowi ona widoczny, choć może nieco przejaskrawiony przez staranny dobór sprzętu, symbol obecnych zdolności polskiej armii, jak również zmian, jakie zachodzą w niej od lat.
Defilada 2024 w liczbach
W tegorocznej defiladzie wzięło udział ok. 2500 żołnierzy (w tym tysiąc w szyku) reprezentujących wszystkie Rodzaje Sił Zbrojnych, co z grubsza odpowiada połowie brygady. Sprzętu było również niemało: 220 pojazdów wszelkiej maści, od zwinnych motocykli Żandarmerii Wojskowej po ciężkie czołgi i działa samobieżne. W powietrzu towarzyszyły im samoloty i śmigłowce, miało ich być ok. 80, ale skończyło się na zaledwie 20.
Nowości w polskiej armii
Najwięcej emocji budzi oczywiście sprzęt, szczególnie ten ciężki. Oczywiście tradycyjnie zachowano szyk: najpierw lotnictwo, następnie lżejsze pojazdy kołowe, potem cięższe, wreszcie sprzęt gąsienicowy.
Rzut lotniczy nie jest tak imponujący jak w poprzednim roku. Niemniej, ok. 20 śmigłowców i samolotów w powietrzu nadal robi niemałe wrażenie. Obok takich "klasyków" jak samoloty wielozadaniowe F-16 czy szkolne Orliki, pojawił się polski Black Hawk.
Zabrakło włoskich M-346 Master, bowiem po tragicznym wypadku w Babich Dołach nieliczna flota tych maszyn została uziemiona. Widzowie nie mogli się też zapoznać z jednym z najważniejszych nabytków Sił Powietrznych – dwóch szwedzkich samolotów walki radioelektronicznej Saab 340 AEW – przechodzą bowiem intensywne szkolenie. Podobnie morskie śmigłowce AW101 nie zaszczyciły widzów.
Na przedzie szyku pojazdów kołowych znalazło się miejsce m.in. dla bardzo udanych polskich lekkich pojazdów terenowych: rozpoznawczych Żmij i aeromobilnych AERO. 118 tych pierwszych wozów produkcji konsorcjum PHO/Concept ma stanowić wyposażenie oddziałów dalekiego rozpoznania, drugie – produkt konsorcjum z Kafar Bartłomiej Szukiert na czele – służą w oddziałach aeromobilnych jako ciągniki 98 mm moździerzy oraz wielozadaniowe pojazdy transportowe.
Pojawiły się także większe nowości na kołach: elementy systemu przeciwlotniczego krótkiego zasięgu Mała Narew (kupiono dwie baterie jako wstęp do realizacji docelowego programu Narew) czy średniego zasięgu Wisła (łącznie będzie osiem baterii). Także kołowe bojowe wozy piechoty Rosomak z polską wieżą ZSSW-30 (kooperacja HSW, Grupy WB i podwykonawców), sprzęt zupełnie nowy (pierwsze pojazdy trafiły do wojska zaledwie w grudniu ubiegłego roku) i stąd wart odpowiedniej prezentacji.
Jeszcze większą nowinką były prezentowane po raz pierwszy pojazdy prototypowe, bądź małoseryjne. W grupie pojazdów kołowych należą do nich wozy rodziny Waran/Heron oraz Kleszcz. Waran 4x4 występował jako nośnik systemu rozpoznawczo-uderzeniowego Gladius (formalnie wprowadzonego już do służby), zaś Heron, cięższy wóz 6x6 zunifikowany częściowo z Waranem (oryginalnie zaś wywodzi się z czeskiego TADEAS-a, zresztą Waran ma podobny rodowód), występował w roli wozu dowodzenia baterii artylerii rakietowej K239PL Homar-K (zamówiono 290 wyrzutni, które częściowo powstaną w Polsce).
Kleszcz z kolei to amfibijny pojazd rozpoznawczy, mający zastąpić głównie stare posowieckie BDRM-2. Może nie jest piękny, ale jakże potrzebny! Można dodać, że pojazd nosi równolegle oznaczenie zakładowe (produkt AMZ Kutno) Bóbr-3 i był prezentowany również w konfiguracji niszczyciela czołgów. Tuż przed defiladą MON zamówił pierwszą partię 28 pojazdów (z niemal 290 planowanych) za 800 mln PLN – specjalistyczne wyposażenie nie należy do najtańszych, podobnie, jak niektóre elementy uzbrojenia, w których przypadku wojsko preferowało dostawcę zagranicznego ponad dwóch możliwych krajowych.
Wracając do Homara-K, to w jego sąsiedztwie znalazły się amerykańskiego pochodzenia HIMARS-y, amerykański odpowiednik K239, który został kupiony w wersji oryginalnej, a w przyszłości ma stanowić bazę do opracowania Homara-A. Kołową część kolumny zamykały: elementy Morskiej Jednostki Rakietowej (nieoczywista reprezentacja Marynarki Wojennej, ale przecież okręty się na Wisłostradzie nie pojawią – także dlatego, że jest ich niestety niewiele…), wóz minowania narzutowego Baobab-K (kolejna świeżynka, mimo wieloletniego rozwoju!), mosty towarzyszące MS-20 Daglezja-S, wreszcie pojazdy Klary MRAP, należące do saperów warszawskiej "Pierwszej Pancernej".
Rzut gąsienicowy otworzyła największa sensacja, choć niebędąca defiladowym debiutantem: Borsuki! Pluton bojowych wozów piechoty polskiej produkcji to niewiele, ale pamiętajmy, że pojazd rodził się w bólach, nie tylko techniczno-technologicznych, lecz przede wszystkim finansowo-administracyjnych. Wciąż zresztą czekamy na naprawdę duże zamówienie.
Za nimi pojawiły się czołgi, kolejno: Leopardy 2PL (zmodernizowane w Polsce z udziałem partnera zagranicznego Leopardy 2A4), K2Black Panther (zamówiono 180 szt., a negocjacje w sprawie zakupu kolejnych trwają) i M1A1 Abrams (właściwie zmodyfikowane M1A1 FEP, oryginalnie należące do Marines). Te ostatnie kupiono interwencyjnie (116 szt.) jako uzupełnienie "strat" powstałych wskutek udzielenia pomocy Ukrainie. Za czołgami poruszały się największe pojazdy, dwaj bogowie wojny: koreańska armatohaubica 155 mm K9 (wciąż w oryginalnym kamuflażu) i nieco nowocześniejszy polski Krab (niestety niezamawiany w odpowiednich ilościach – czekamy nako lejny kontrakt!).
Sojusznicy
Tradycyjnie również defilada z okazji Święta Wojska Polskiego stanowiła pokaz sojuszniczej solidarności, w tym roku wprawdzie raczej skromny. W liczbie łącznie ok. 100 żołnierzy stawili się Amerykanie, Brytyjczycy i Rumuni. Przywieźli ze sobą również ciekawe i dobrze znane z poprzednich parad pojazdy. Amerykanie z dumą zaprezentowali własne Abramsy w nowszej wersji M1A2 SEPv2, bojowe wozy piechoty M2A3 Bradley czy haubicoarmaty M109A7.
Z kolei Brytyjczycy jechali na lekkich wozach rozpoznawczych Jackal, zaś Rumuni zademonstrowali niezbyt nowoczesne lecz – jak pokazuje wojna na Ukrainie – wciąż wartościowe samobieżne zestawy przeciwlotnicze Gepard. Był też oczywiście element powietrzny – czeskie śmigłowce Mi-17 i amerykańskie śmigłowce AH-64 oraz samoloty F-35A uświetniły lotniczą część defilady.
Krytyka
Tradycyjnie warszawska defilada stała się obiektem krytyki ze strony niektórych mediów. Rzeczywiście, organizacja defilady stanowi pewien koszt, zakłóca ona normalny tryb służby wielu jednostek wojskowych, wreszcie zakłóca życie mieszkańców stolicy poprzez utrudnienia w ruchu drogowym. Nie zmienia to jednak faktu, że organizacja defilad i pomniejszych imprez stanowi element wychowania patriotycznego, promocji Sił Zbrojnych i swego rodzaju pokaz siły, a więc tym samym jest elementem wewnętrznej i zewnętrznej polityki państwa polskiego.
Bartłomiej Kucharski dla Wirtualnej Polski