Pershing, czyli jak symbol atomowej zagłady przyspieszył rozbrojenie
Pocisk Pershing przez lata pozostawał symbolem atomowej zagłady. Powstał w czasie, gdy użycie atomu na polu walki traktowano po obu stronach żelaznej kurtyny jako oczywistość, jednak nigdy nie został użyty zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Dzięki niemu osiągnięto jednak zupełnie inny cel – atomowe rozbrojenie.
25.02.2023 | aktual.: 25.02.2023 13:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
25 lutego 1960 roku w powietrze po raz pierwszy wzniosła się rakieta Pershing. Pocisk MGM-31A, znany powszechnie pod nazwą Pershing I, miał nieco ponad 10 metrów długości, ważył 4,6 tony i mógł przenosić głowicą jądrową W50 o mocy 400 kt.
Charakteryzował się przy tym bardzo dobrą, jak na swoją epokę, celnością – CEP (średnica okręgu, w którym mieściło się co najmniej 50 proc. wystrzelonych pocisków) wynosił 150 m. Głowica mogła być dostarczona na odległość około 750 km, co pozwalało na zaliczenie pierwszego Pershinga do pocisków krótkiego zasięgu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Atomowe zgliszcza
W porównaniu z potężnymi, międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi zasięg Pershinga mógł wydawać się niewielki, ale wystarczał do roli, jaką mu wyznaczono. Pershing miał zniwelować liczebną przewagę Układu Warszawskiego i w przypadku wojny porazić tzw. pierwszy i częściowo drugi rzut strategiczny.
Czyli – w praktyce – zmienić Niemcy i Polskę w atomową pustynię.
Z drugiej strony plan był bardzo podobny: Moskwa zakładała szerokie użycie broni jądrowej na linii frontu, optymalizując swoje siły do walki nie z piechotą przeciwnika – która miała zostać uśmiercona promieniowaniem – ale z jego siłami pancernymi.
To m.in. pokłosiem tamtych założeń jest brak w rosyjskich czołgach ładowniczego (zastępuje go automat ładowania). Na poatomowym polu walki członek załogi przerzucający ciężkie pociski umarłby najszybciej, stąd pomysł, aby zastąpić go automatem.
Moskwa w zasięgu
Ale to nie pierwszy Pershing wywołał w Europie powszechną obawę przed atomową zagładą – rola ta przypadła jego wersji rozwojowej, pociskowi Pershing II, który uzyskał gotowość bojową w roku 1983.
Wyglądał bardzo podobnie do swojego pierwowzoru, ale mógł dostarczyć swój śmiercionośny ładunek znacznie dalej – na około 1,8 tys. km. Miał mniejszą głowicę o regulowanej mocy 5-50 kt, ale zapewniał fenomenalną celność rzędu 30 m. Dla porównania – sowieckie pociski SS-20 miały celność rzędu 1000-1300 m.
Sowieci nie znali dokładnego zasięgu nowego Pershinga – powszechne było przekonanie, że w zasięgu tych pocisków znajduje się cała europejska część ZSRR. Na decydentów padł wówczas blady strach, spowodowany świadomością, że precyzyjne, punktowe uderzenie jest w stanie zniszczyć nawet dobrze chronione centra dowodzenia.
Strach ten działał także w druga stronę, bo rozmieszczenie w Europie pocisków Pershing było reakcją na opracowanie przez ZSRR pocisku SS-20. Miał on większy zasięg – 5 tys. km, a do tego przenosił aż trzy głowice, zdolne do rażenia trzech różnych celów.
Atomowy cień nad Europą
Obawa przed tego typu bronią wynikała przede wszystkim z faktu, że od momentu jej wystrzelenia do uderzenia w cel mijały pojedyncze minuty. W przypadku pocisków międzykontynentalnych od wystrzelenia do eksplozji mija sporo czasu – nawet pół godziny.
W teorii daje to możliwość przygotowania się na atomowe uderzenie, postawienie w stan gotowości systemów obronnych, ewakuację z zagrożonego rejonu czy ukrycie najwyższych władz państwa w bezpiecznym miejscu.
Pociski krótkiego i średniego zasięgu nie zapewniają takiego komfortu – osiągają swoje cele kilka minut po wystrzeleniu, nie dając czasu na reakcję. Co więcej, w przypadku Europy gwarantowały zniszczenie kontynentu bez potrzeby angażowania przez ZSRR i USA sił strategicznych.
Traktat INF - czasowe odprężenie
Efektem strachu, wywoływanego przez pociski Pershing, okazał się "Traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych krótkiego i średniego zasięgu", znany pod skróconą nazwa jako Traktat INF. Wchodząc w życie w połowie 1988 roku likwidował on całą kategorię broni jądrowej i zakazywał prac nad nowym uzbrojeniem tego typu.
Choć traktat INF doprowadził do faktycznego usunięcia z arsenałów ZSRR i USA kilku typów pocisków i przełożył się na likwidację wielu tysięcy rakiet, jednak nie zakończył rozwoju broni krótkiego i średniego zasięgu. Oba państwa – mimo formalnego zakazu – prowadziły dalsze prace rozwojowe. Przykrywką dla nich było zaniżanie podawanych do publicznej wiadomości osiągów budowanych rakiet tak, aby pasowały do postanowień traktatu.
Dlatego np. pocisk Iskander-E ma formalnie zasięg 280 km, ale tylko po to, aby zmieścić się w ustalonej przez traktat dla broni eksportowej granicy 300 km. Używane przez rosyjską armię Iskander-M czy Iskander-K w teorii mają 500-km zasięg, jednak ich faktyczne możliwości są znacznie większe. Przykładem są testy Iskandera-K, które dowiodły, że pocisk może razić cele oddalone nawet o 2,5 tys. km.
W rezultacie w 2019 roku Stany Zjednoczone decyzją prezydenta Trumpa formalnie wycofały się z Traktatu IDF. Choć spotkało się to z międzynarodowymi protestami – m.in. ze strony Niemiec – potwierdzało tylko stan faktyczny. Traktat INF, choć przyniósł Europie atomowe odprężenie, od lat pozostawał martwy.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski