Kryzys Bundeswehry. Co się stało z największą armią zachodniej Europy?
19.01.2023 14:41, aktual.: 19.01.2023 16:21
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zepsute bojowe wozy piechoty, awaryjne armatohaubice, niesprawne samoloty i trudność z wygospodarowaniem choćby kilku nadających się do walki czołgów. Medialny obraz Bundeswehry odnosi się do faktycznych problemów, ale czy oddaje rzeczywistość? Choć problemy niemieckiej armii nie są tajemnicą, Berlin ma zdolności, by szybko odbudować swój militarny potencjał.
Rosyjska agresja powiedziała wielkie "sprawdzam" nie tylko Ukrainie, ale także NATO. Sojusz, któremu jeszcze niedawno prezydent Francji wypominał "śmierć mózgową" okazał się wewnętrznie spójny i gotowy do działania, a podważane od lat przywództwo Stanów Zjednoczonych – niekwestionowane.
Wielkim przegranym okazuje się Berlin. Choć niemiecka pomoc wojskowa dla Ukrainy jest ogromna – pod względem wartości druga po Stanach Zjednoczonych – problemem okazuje się gotowość do działania niemieckiej armii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niemcy jako członek NATO
Niemcy realizują sojusznicze zobowiązania, m.in. przez patrolowanie polskiej przestrzeni powietrznej, utrzymywanie nad Polską własnych latających cystern czy ofertę wsparcia polskiej obrony przeciwlotniczej bateriami pocisków Patriot.
Jednocześnie tracą zaufanie sojuszników, jak w przypadku Litwy, która po obietnicy przebazowania na swoje terytorium niemieckiej brygady otrzymała zamiast niej zapowiedź, że jednostka Bundeswehry zostanie przesunięta "w ciągu dziesięciu dni od zaistnienia zagrożenia".
Nie sposób oceniać tych działań w oderwaniu od międzynarodowej i lokalnej polityki, ale kluczem do zrozumienia działań Berlina może być aktualny stan niemieckich sił zbrojnych. Jest on – oględnie mówiąc – niezadowalający.
Zapora dla Sowietów
Bundeswehra przez dziesięciolecia była europejskim fundamentem NATO. Wsparta przez stacjonujących na terenie RFN sojuszników – kontyngent francuski, brytyjską Armię Renu i wojska amerykańskie, miała zatrzymać pancerny walec Układu Warszawskiego.
Przez długie lata była potęgą, wspartą na wojskach pancernych i zmechanizowanych. 495 tys. żołnierzy, 170 tys. pracowników cywilnych i 12 dywizji, gotowych do obrony przed atakiem Sowietów i ich sojuszników, tworzyło – według niektórych historyków wojskowości – najlepszą armię nie tylko NATO, ale świata.
Problem w tym, że ugruntowany przez lata zimnej wojny obraz niemieckiej armii odnosi się do stanu sprzed ponad 40 lat. Jaki jest aktualny?
Rozkład Bundeswehry
Niemiecka armia nie jest w stanie wykonywać swoich zadań. Takim zdaniem można podsumować raport, jaki w 2018 roku – a zatem przed rosyjskim atakiem na Ukrainę – otrzymali niemieccy parlamentarzyści od własnego resortu obrony.
Przedstawione wówczas tezy były jasne: iluzja gotowości, jaką dają niewielkie kontyngenty, wydzielane do działań ekspedycyjnych czy operacji NATO, jest osiągana kosztem reszty oddziałów, szkoleń i "kanibalizowania" sprzętu wojskowego, z którego pozyskuje się części tylko po to, by inne pojazdy nadawały się do użytku.
Wnioski były o tyle kłopotliwe, że niemiecki przemysł opracowuje i buduje - także na eksport - doskonale ocenianą broń. Co więcej, na papierze Bundeswehra prezentowała i nadal prezentuje się całkiem nieźle. Rzecz w tym, że – jak głosi popularne powiedzenie – są kłamstwa, bezczelne kłamstwa oraz statystyka.
Miraże statystyki
Tabelki z liczbami są efektowne, łatwe do przedstawienia, a do tego pozwalają na proste porównania: "kraj, który ma 500 czołgów jest silniejszy od tego, który ma 300". Na takiej zasadzie działa m.in. popularny serwis "Global Firepower", do którego często odwołują się różne media. Tak przedstawione dane niewiele jednak mówią.
Odwołajmy się do ministerialnego raportu: w teorii Bundeswehra miała w 2018 roku 244 Leopardów 2. Nigdy nie jest tak, że 100 proc. wozów jest sprawnych – zawsze jakieś są w remoncie, modernizacji czy przywracaniu zdolności bojowej np. po udziale w misji. Dlatego istotny jest tzw. wskaźnik gotowości, pokazujący, ile posiadanego sprzętu faktycznie nadaje się do użytku. Dla swoich czołgów Bundeswehra przyjęła ten wskaźnik na rozsądnym poziomie 70 proc.
Wyzwaniem okazało się jednak zapewnienie 44 sprawnych czołgów wymaganych przez siły wysokiej gotowości NATO i 10 wozów, kierowanych w ramach rotacyjnej obecności na Litwę.
Ten sam problem dotyczy armatohaubic PzH 2000. 121 egzemplarzy wykazywanych w różnych internetowych zestawieniach nijak ma się do realiów, bo ponad 40 to zakonserwowana rezerwa sprzętowa. W 2018 roku w oddziałach liniowych było 75 egzemplarzy tej broni, z czego w gotowości do działania zaledwie 42.
Listę przykładów można mnożyć: niesprawne okręty podwodne, zagrożone zdolności przenoszenia bomb jądrowych, uziemione Eurofightery czy śmigłowce uderzeniowe Tiger. Ich przypadek jest szczególny - formalnie Niemcy mają 57 maszyn tego typu. W 2018 roku sprawnych było 11, rok później - 8. A potem liczba niemieckich śmigłowców szturmowych spadła do zera: wszystkie maszyny czasowo uziemiono, bo rozpadały się części głównego wirnika.
To fakty, których nie sposób zakwestionować, a kłopoty – będące pokłosiem cięć wydatków na obronę – są widoczne od wielu lat.
Każdy czołg na wagę złota
W takim kontekście przekazanie Ukrainie nawet kilku egzemplarzy ciężkiego sprzętu jest znaczącym uszczupleniem i tak skromnego potencjału. Nie każdy kraj jest gotów – tak jak Polska – faktycznie ogołocić swoje siły zbrojne z czołgów i samobieżnej artylerii, by wesprzeć walczącą Ukrainę.
Dlatego nie powinna dziwić niemiecka powściągliwość w wysyłaniu własnych Leopardów 2 Ukrainie. Polityka, która ma tu kluczowe znaczenie, to jedno, czego przykładem są choćby wybiegi kanclerza Scholza. Jak donoszą niemieckie media, uzależnia on dostarczenie przez Niemcy Leopardów 2 i umożliwienie tego innym użytkownikom od przekazania przez Stany Zjednoczone własnych Abramsów.
Drugim czynnikiem, którego nie można bagatelizować, jest dostępność sprzętu. Wysłanie symbolicznej kompanii Leopardów 2 wymaga nie tylko woli politycznej, ale w przypadku Niemiec także przeprowadzenia remontu, aby przekazane wozy nadawały się do walki.
Wojna to starcie gospodarek
Niemiecki problem tkwi w tym, że alarmujące raporty pojawiają się regularnie. Opłakany stan Bundeswehry sygnalizowany był w 2016 roku, w roku 2018, a ostatnio w grudniu 2022 roku. Mijają miesiące i lata, a z debatowania nad stanem niemieckich sił zbrojnych niewiele – poza niedawną dymisją ministry obrony narodowej – wynika.
W czerwcu ubiegłego roku ustanowiono fundusz specjalny Bundeswehry na wzmocnienie armii w wysokości 100 mld. Brzmi to efektownie, ale dopóki pozostaje tylko deklaracją, nie ma większego znaczenia. Zwłaszcza w sytuacji, gdy w ostatnich 20 latach Niemcy wydają na obronę nie więcej, niż 1-1,4 proc. PKB.
Omawiając stan niemieckiej armii nie można jednak zapominać, że wojna – choć w medialnych doniesieniach widzimy ją w postaci walczących czołgów, artylerii czy żołnierzy w okopach – to w gruncie rzeczy starcie gospodarek.
Dlatego anegdotyczne doniesienia, jak choćby to dotyczące masowych awarii niemieckich wozów bojowych Puma, mogą tworzyć mylny obraz niemieckiego potencjału. Słabość Bundeswehry – choć obecnie jest faktem – może być w krótkim czasie zniwelowana.
Niemcy mają nie tylko środki, ale także bezcenną wiedzę, rozwinięte zaplecze badawcze i przemysł, zdolny do produkcji najbardziej wyrafinowanej broni świata. Kluczem do przywrócenia zdolności niemieckich sił zbrojnych są zatem nie możliwości – bo tych Niemcom nie brakuje – ale wola polityczna.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski