Katastrofa okrętu podwodnego K‑141 Kursk. Niekompetencja, kłamstwa i bałagan
15.08.2024 14:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W dniach 12-21 sierpnia 2000 roku ratownicy z Rosji, a później także Norwegii i Wielkiej Brytanii, usiłowali dotrzeć do uwięzionego pod wodą okrętu podwodnego Kursk. Choć jego katastrofę przeżyły początkowo 23 osoby, kłamstwa Rosjan i nieskuteczna akcja ratunkowa doprowadziły do śmierci całej załogi. Co wydarzyło się prawie ćwierć wieku temu na Morzu Barentsa?
Okręt podwodny K-141 Kursk był potężną jednostką. Gdyby postawić pionowo jego 155-metrowy kadłub, w miejscu gdzie zatonął wystawałby nad powierzchnię wody niczym 14-piętrowy wieżowiec.
Niestety, okręt osiadł płasko na dnie, a ci, którzy przeżyli moment katastrofy, w ciemności, zimnie i coraz bardziej nasyconym dwutlenkiem węgla powietrzu bezskutecznie oczekiwali na pomoc.
Byli świadomi, że uratować może ich tylko cud. "Jest ciemno, próbuję pisać po omacku. Chyba nie ma szans, 10-20 procent. Mamy nadzieję, że ktoś to jednak przeczyta. Poniżej jest lista ludzi z załogi (…) Pozdrowienia dla wszystkich, nie trzeba rozpaczać. Kolesnikow" – notatkę takiej treści odnaleziono przy ciele jednego z oficerów. Cud nie nadszedł.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Okręt podwodny K-141 Kursk
K-141 Kursk był przedstawicielem 11-okrętowejserii jednostek projektu 949A Antiej, określanych przez NATO nazwą Oscar II. To duże, oceaniczne okręty z napędem jądrowym.
W przeciwieństwie do boomerów – wielkich okrętów podwodnych z pociskami międzykontynentalnymi, jak największe na świecie, rosyjskie Tajfuny czy amerykańskie jednostki typu Ohio – Antieje zostały uzbrojone w pociski manewrujące.
Ich przeznaczeniem były konwencjonalny uderzenia na cele lądowe, a przede wszystkim morskie. Wysłane na wody wszechoceanu okręty projektu 949A miały – zgodnie z zimnowojenną doktryną – tropić i zatapiać amerykańskie lotniskowce, niszcząc atakami spod wody trzon amerykańskiej floty.
Zostały do tego celu starannie zaprojektowane. Jednostki typu 949A należały do największych na świecie – przy długości kadłuba wynoszącej 155 metrów wypierały w zanurzeniu prawie 20 tys. ton (dla porównania, polski ORP Orzeł wypiera w zanurzeniu nieco ponad 3 tys. ton).
Ich głównym uzbrojeniem były 24 wyrzutnie pocisków manewrujących P-700 Granit. Jest to potężna broń – długość granitów wynosi aż 10 metrów, masa – 7 ton, a do celu odległego nawet o 550 km lecą z prędkością przekraczającą Mach 2,5, przenosząc wielką, 750-kg głowicę bojową.
Uzupełnieniem pocisków P-700 były torpedy, a także wystrzeliwane z wyrzutni torpedowych rakietotorpedy przeciwko okrętom podwodnym, w tym RPK-6 Wodopad o zasięgu przekraczającym 100 km.
Kadłub okrętów został wykonany z amagnetycznej stali, a jego lekka, zatapialna część została oddzielona od kadłuba stałego kilkudziesięciocentymetrową warstwą gumy, co miało poprawić wyciszenie jednostki. Okręt typu Antiej mógł się zanurzać na co najmniej 600 metrów, rozwijał pod wodą imponującą prędkość 32 węzłów, a jego załogę stanowiło 100-120 osób.
Katastrofa okrętu K-141 Kursk
Jedną z jednostek tego typu był właśnie K-141 Kursk. 10 sierpnia jednostka wyszła z portu aby wraz z innymi okrętami Floty Północnej wziąć udział w ćwiczeniach. 12 sierpnia załoga Kurska rozpoczęła 14-godzinny cykl ćwiczebnych strzelań torpedami, w ramach którego symulowano m.in. atak na lotniskowiec.
Ostatni meldunek odebrano z Kurska o 8:30 – okręt meldował o udanym, ćwiczebnym ataku na grupę okrętów. O 11:30 na krążowniku Piotr Wielikij odnotowano silną, podwodną eksplozję. Pomimo wykrycia podwodnego wybuchu, całkowicie go zbagatelizowano.
Ponieważ Kursk nie nawiązał łączności przez cały dzień – w tym w ostatnim, ustalonym na 17:30 terminie – uznano, że okręt ma awarię. Dzień później, 13 sierpnia, leżący na dnie okręt został wykryty echosondą rosyjskiego krążownika. W tym czasie – wbrew oficjalnym komunikatom – wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie, już nie żyli.
Moskwa początkowo zaprzeczała katastrofie. Oficjalnie podano, że okręt ma awarię, ale załoga ma dostarczane powietrze i żywność. Gdy do okrętu dotarły batyskafy ratunkowe – na skutek problemów technicznych nie udało się połączyć z zatopionym Kurskiem. Rosjanie początkowo odrzucili także – podobnie jak podczas katastrofy okrętu K-278 Komsomolec - międzynarodową pomoc, zgadzając się na nią gdy było już o wiele za późno.
Co się wydarzyło na pokładzie Kurska?
Nieco światła na przebieg wypadków na Morzu Barentsa rzuca jednak nie oficjalna, pełna przekłamań relacja, ale prywatne śledztwo, prowadzone po katastrofie przez rosyjskiego admirała Walerija Riazancewa.
Ten dowódca okrętów podwodnych z 28-letnim doświadczeniem, jako członek komisji badającej przyczyny katastrofy, miał dostęp do wszystkich dokumentów. Ustalenia Riazancewa są szokujące.
Jak wynika z popartych dokumentami ustaleń rosyjskiego admirała, Kursk nigdy nie przeszedł pełnego cyklu prób. Jego załoga nigdy nie została w pełni przeszkolona, a broń, która trafiła na pokład okrętu przed ostatnimi manewrami, była obsługiwana niezgodnie z instrukcjami.
Nie wykonywano również obowiązkowej konserwacji. Podpisy w protokole przeglądów i napraw kluczowych instalacji, jak m.in. magistrala technicznego powietrza, były fałszowane.
W rezultacie do ćwiczebnej torpedy, w której przed wystrzeleniem uzupełniano ciśnienie nieoczyszczonym powietrzem, trafiły zabrudzenia. W połączeniu z niewłaściwym przygotowaniem torpedy do wystrzelenia, zabrudzenia te trafiły do zbiorników z utleniaczem (nadtlenkiem wodoru) i naftą, powodując gwałtowny rozkład utleniacza, wydzielanie znacznych ilości ciepła, a w konsekwencji wzrost ciśnienia i pierwszy wybuch.
Zabił on część załogi, uszkodził centralę i spowodował odłączenie napędu jądrowego. Okręt płynący dotychczas na niewielkiej, peryskopowej głębokości, zaczął się zanurzać, silnie przechylony do przodu. Było to kilkadziesiąt kluczowych sekund, podczas których odpowiednio przeszkolona załoga mogła podjąć próbę ratowania okrętu, jednak żaden z oficerów nie wydał wówczas takiego rozkazu.
Gdy dziób Kurska uderzył w dno, nastąpiła kolejna eksplozja zgromadzonych w nim torped, skutkująca śmiercią większości załogi. Ocalało 23 oficerów i marynarzy z ostatnich przedziałów okrętu.
"W przedziale 0 23 ludzi. Samopoczucie złe. Osłabieni działaniem CO. Kończą się W-64 (pojemniki wytwarzające tlen). Przy wyjściu na powierzchnię nie wytrzymamy dekompresji. Brakuje pasów (…) brakuje karabińczyków (…). Pociągniemy jeszcze niecałą dobę" – zapisał kapitan-lejtnant Siergiej Sadilenko.
Początkowo ocaleni planowali ewakuować się przez wyjście awaryjne, ale ze względu na ciemność, stan części kontuzjowanych marynarzy i świadomość, że mogą nie przeżyć ewakuacji – zdecydowali się czekać na pomoc. Mogli być przekonani, że ta szybko nadejdzie, bo Kursk zatoną niemal na oczach całej Floty Północnej. Co więcej w takim przypadku od okrętu powinna automatycznie odłączyć się boja ratunkowa, wskazująca ratownikom miejsce katastrofy.
Nie odłączyła się. Nie mogła. Została przyspawana do okrętu, aby jej nie zgubić.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski