Irański program atomowy. Polisa bezpieczeństwa ajatollahów
Iran formalnie nie należy do grona państw, które dysponują bronią jądrową. Ze zmienną intensywnością i przy czynnym przeciwdziałaniu ze strony wrogich mu państw pracuje jednak nad jej opracowaniem. Co wiemy o irańskim programie atomowym?
Bezpośrednio po izraelskim uderzeniu na Iran lokalne media podały w uspokajającym tonie informację, że "obiekty nuklearne w prowincji Ishafan pozostały nienaruszone". Niedługo później podobny komunikat opublikowała Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA), podkreślając przy tym, że obiekty nuklearne nigdy nie powinny być celem ataku.
Zastrzeżenie MAEA było uzasadnione. Do czasu rosyjskiej napaści na Ukrainę i ataków na Zaporoską Elektrownię Atomową Izrael był jedynym krajem świata, który kiedykolwiek celowo zaatakował infrastrukturę jądrową, a na dodatek zrobił to dwa razy.
Pierwszy z izraelskich ataków – wykonany podczas perfekcyjnie przeprowadzonego nalotu w ramach Operacji Opera w 1981 r. – zniszczył iracki reaktor Tammuz 1 (Osirak), niwecząc plany Saddama Husajna dotyczące broni jądrowej. Drugi izraelski atak miał miejsce w 2007 r., gdy celem Operacji Orchard był syryjski reaktor w rejonie Dajr az-Zaur.
Zobacz także: Rozpoznasz te myśliwce i bombowce?
Z tego powodu wzrost napięcia pomiędzy Iranem i Izraelem stanowił przesłanki do obaw, że celem izraelskiego odwetu będą irańskie instalacje jądrowe. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a w rejonie Ishafan zaatakowane zostały irańskie cele wojskowe.
Zachód buduje irańskie instalacje jądrowe
Irański program atomowy od lat spędza jednak sen z powiek zachodnim przywódcom. Warto przypomnieć, że jego fundamenty – podobnie jak w przypadku Iraku czy Syrii – zbudował jednak sam Zachód.
Zainicjowany w latach 50. amerykański program "Atom dla pokoju" zakładał szeroki dostęp do wykorzystywanej dla celów cywilnych energii jądrowej. Przewidywał także, co okazało się ślepym zaułkiem technicznego rozwoju, wprowadzenie atomowego rolnictwa i górnictwa, gdzie w ramach Operacji Plowshare próbowano wybuchami jądrowymi tworzyć zbiorniki retencyjne czy kopalnie odkrywkowe.
Jednym z efektów programu "Atom dla pokoju" było dostarczenie Iranowi w latach 60. przez Stany Zjednoczone pierwszego reaktora zasilanego wysokowzbogaconym uranem, utworzenie Irańskiej Organizacji Energii Atomowej (AEOI) i uruchomienie w Teheranie centrum badań nuklearnych.
Kolejne reaktory – na potrzeby elektrowni jądrowej – zaczęły budować w Iranie firmy niemieckie, a dostawy uranu miała zapewnić Francja. Masowe wykorzystanie przez Iran energii jądrowej miało przynieść efekt w postaci uwolnienia dla rynków światowych zasobów ropy naftowej, która dla wydobywającego ją Iranu miała przestać pełnić rolę surowca energetycznego.
Zwrot w stronę Rosji
Sytuacja uległa zmianie po rewolucji islamskiej. Na skutek nacisków Waszyngtonu z opłaconych przez Iran umów wycofały się nie tylko firmy amerykańskie, ale także europejskie, co zwróciło Teheran w stronę współpracy z RPA (kraj ten opracował broń jądrową, ale dobrowolnie z niej zrezygnował) i Pakistanem.
Przełomem dla Iranu okazała się jednak dopiero współpraca – w latach 90. – z Rosją, która zaczęła dostarczać zarówno ekspertów z zakresu energii jądrowej, jak i specjalistów od technologii rakietowej, co zaowocowało gwałtownym przyspieszeniem irańskich prac w obu obszarach.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Odkrycie na początku wieku irańskich ośrodków badawczych w miejscowości Arak, gdzie wytwarzano ciężką wodę, i w Natanz, gdzie wzbogacano uran, rozpoczęło wieloletni okres napięcia, w czasie którego Zachód usiłował drogą dyplomatyczną skłonić Iran do zaprzestania prac.
Gdy zawodziła dyplomacja, w roli argumentu występowały wirusy komputerowe, jak choćby robak Stuxnet, który na początku poprzedniej dekady prawdopodobnie uszkodził irańskie wirówki służące do produkcji wzbogaconego uranu, a przy okazji zainfekował setki tysięcy komputerów na całym świecie, zakłócając m.in. indyjski program kosmiczny czy funkcjonowanie chińskiego przemysłu.
Pogłoski o krótkim czasie dzielącym Iran od opracowania własnej broni jądrowej idą w parze z innymi spekulacjami: jak długo Izrael będzie tolerował taki stan rzeczy i kiedy zdecyduje się na atak, który – podobnie jak w przypadku nalotu na reaktor Osirak – co najmniej spowolni realizację planów nieprzyjaznego kraju.
Tymczasem już dwa lata temu Iran otwarcie zadeklarował rozpoczęcie wzbogacania posiadanego uranu do zawartości 60 proc. izotopu U-235. Choć to za mało, jak na potrzeby militarne, wartość ta znacznie przekracza dopuszczane przez MAEA do zastosowań cywilnych 20 proc.
Przygotowania Izraela
Z tego powodu nie dziwią prowadzone otwarcie przygotowania Izraela. Jeszcze w 2022 r. jego siły powietrzne w ramach manewrów "Rydwany ognia" prowadziły symulowane ataki na irańską infrastrukturę jądrową.
Innego rodzaju ćwiczenia – z wykorzystaniem latających cystern – przygotowują izraelski personel lotniczy do wykonania zadania, którego elementem jest długi przelot na trasie przekraczającej 1,5 tys. km w jedną stronę.
Ważnym atutem Izraela są w tym przypadku samoloty F-35I Adir, czyli jedyna zagraniczna wersja tej konstrukcji. Opracowane z wykorzystaniem izraelskiej awioniki i zintegrowane z izraelskim uzbrojeniem samoloty wielokrotnie udowadniały swoją supremację nad potencjalnym przeciwnikiem, wykonując m.in. niezakłócone loty nad stolicą Syrii, Damaszkiem.
W przypadku podjęcia przez izraelskie władze decyzji o zniszczeniu irańskich instalacji jądrowych można przypuszczać, że to właśnie te maszyny poprowadzą albo będą zabezpieczać atak.
Nie wszystkie rakiety zostały zniszczone
Izraelskie przygotowania nabierają dodatkowego kontekstu, gdy przeanalizujemy skutki niedawnego ataku rakietowego i dronowego przeprowadzonego przez Iran. Jego odparcie – przy pomocy sił Izraela i międzynarodowego lotnictwa – jest przedstawiane jako wielki sukces i faktycznie nim jest.
Nieco w cieniu imponujących statystyk umyka jednak fakt, że podkreślana przez komentatorów "99-procentowa skuteczność" systemów defensywnych oznacza, że kilka irańskich pocisków balistycznych sforsowało izraelską obronę.
Ich konwencjonalne głowice nie wyrządziły istotnych szkód, jednak gdyby choć jeden z nich przenosił ładunek jądrowy, bilans starcia, ocenianego dzisiaj jako izraelski sukces, byłby dla Izraela tragiczny.
Łukasz Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski